Niezrozumiały fenomen braci Russ: od Avengersów do naciągania streamingów
Otrzymują setki milionów dolarów na kolejne projekty, streamingi niemal zabijają się o ich usługi, Marvel widzi w nich zbawicieli. Jednak na czym tak naprawdę polega fenomen braci Russo i skąd się właściwie wziął?
Zacznijmy od tego, skąd w ogóle bracia Russo wzięli się w reżyserskiej pierwszej lidze. Przed rozpoczęciem współpracy z MCU ich największym osiągnięciem był film Witajcie w Collinwood oraz praca przy różnego rodzaju serialach, między innymi świetnym tytule Bogaci bankruci. Z perspektywy czasu wydaje się więc, że angaż jako głównodowodzący projektem Zimowy żołnierz był czymś ryzykownym. A jednak udało się, ponieważ wyszedł z tego wybitny thriller szpiegowski i jeden z najlepszych filmów MCU, w którym nie ma superbohatera zbiorowego. Produkcja z 2014 roku jest porywająca, intrygująca i niemal bezbłędna. A o tym, jak ten film jest dobry, niech świadczy fakt, że dziewięć lat później spróbowano zrobić serial w podobnym klimacie i konwencji (o tobie mówię, Tajna inwazjo). Okazał się spektakularną klapą. Bracia Russo wyciągnęli maksa z postaci Nicka Fury'ego i Nataszy Romanow, a także pokazali Steve'a Rogersa w nieco innym świetle, bardziej pasującego do nowoczesnego świata. A później przyszła cała kawalkada szans, którą reżyserzy skrzętnie wykorzystali.

Bracia Russo: nikt nie zrobiłby tego lepiej?
Oczywiście nie można deprecjonować roli, jaką bracia Russo odegrali w budowaniu potęgi MCU, jednak nie można też przypisywać im wszystkich zasług. Trzy kolejne filmy, które stworzyli w ramach franczyzy Marvela, to konfrontacje postaci, które zbudowali inni twórcy. Iron Mana stworzył dla nich ktoś inny. Thora – ktoś inny. Strażników Galaktyki i Doktora Strange'a – ktoś inny. Oczywiście oni we wspaniały (do czasu) sposób to wszystko połączyli, ale u podstaw tego sukcesu stoi cała masa innych reżyserów i scenarzystów. Zresztą, moim zdaniem już po chwili u producentów powinien włączyć się sygnał alarmowy. Bo tak jak Wojna bez granic jest moim zdaniem niezaprzeczalnym numerem jeden filmów MCU, tak tytuł Koniec gry nie znalazłby się nawet w pierwszej dziesiątce. W tym spektakularnym zakończeniu pewnego etapu świata superbohaterów twórcy jakby zapomnieli o spójnej fabule. Postawili na kilka scen typu "wtf", które miały zelektryzować widza, i uznali, że nic więcej nie potrzeba. Koniec gry jest swego rodzaju oszustwem, na którym nikt się nie poznał. O logicznych błędach nie ma co wspominać – w założeniu braci Russo miały one zostać całkowicie przykryte przez liczbę fajerwerków użytych na ekranie.
Mimo wad i zażaleń film Koniec gry ostatecznie się obronił. Dwa rekordy w box offisie. Tylko o tym się mówiło. Bracia Russo rozbili bank – mieli prawie 5 miliardów dolarów przychodu. Odkryli sposób na to, jak przyciągać do siebie widzów. Scam, na który złapali się właściciele streamingów. Oni też chcieli takich sukcesów i nie zwrócili uwagi na to, w jakich warunkach pracowali do tej pory bracia Russo. Zarobili furę siana dla MCU, zarobią i dla nas – stwórzmy własną wspaniałą franczyzę, wydajmy pieniądze, które zwrócą nam się z nieprawdopodobną nawiązką. Czy aby na pewno?

Produkcja twórców Avengers: Wojna bez granic i Koniec gry!
Tak zaczęła się trwająca do dziś przygoda braci Russo w naciąganie streamingów na ogromne pieniądze. Pierwszy był Netflix, Gray Man – 200 milionów dolarów budżetu, w obsadzie Ryan Gosling, Chris Evans, Ana de Armas i Billy Bob Thornton. Wyszło bardzo, bardzo drogie nic. Zero akcji, fatalny scenariusz i beznadziejna realizacja. Właściwie nie wiem, czym twórcy chcieli przyciągnąć oglądających. Nagle okazało się, że bracia Russo może wcale nie są filmowymi geniuszami, może nie czują aż tak dobrze nastrojów i może zwyczajnie nie zasługują na wielkie zaufanie.
I wtedy na plac boju wkroczył Amazon Prime i przebił Netflixa. W 2023 roku wyłożył 300 milionów dolarów na serialowego potworka o nazwie Citadel. To miał być początek wspaniałej franczyzy. Jednak coś poszło nie tak. Sześć bardzo krótkich, stojących na fatalnym poziomie odcinków nie spodobało się widzom. Kilka razy podczas seansu przecierałem oczy ze zdumienia, jak bardzo słaby serial udało się stworzyć. Fatalny scenariusz uzupełnia jeszcze gorsza realizacja. W żadnym miejscu nie widać, by były w to wpompowane aż tak wielkie pieniądze. Jednak Amazon ma wprawę w tego typu przepalaniu kasy, przecież to oni ciągną fatalny projekt, jakim są Pierścienie Władzy (tam też nie widać tych ogromnych funduszy, ale to temat na inny artykuł).
Dopełnieniem hat-tricka braci Russo jest oczywiście The Electric State z 2025 roku. Powrót do Netflixa i 320 milionów na stworzenie filmowej wydmuszki. Jakie przesłanki wskazywały na to, że ten „hit” jest wart tego, by władować tam taki budżet? W którym miejscu bracia Russo udowodnili, że potrafią zbudować projekt od podstaw? Moim zdaniem nie ma możliwości, by takie coś się udało. Russo nie dysponują narzędziami do nakręcenia czegoś oryginalnego. Oni potrzebują idealnych warunków. I takie właśnie już niedługo otrzymają.

Bracia Russo na ratunek MCU
Kolejni twórcy w ramach MCU zbierali (często całkowicie zasłużone) cięgi od widzów i krytyków za to, w jakim kierunku zmierza franczyza Marvela. Tyle tylko, że praktycznie żaden z nich nie otrzymał narzędzi, potrzebnych do odniesienia globalnego sukcesu. A tu nagle pojawiają się synowie marnotrawni, którzy mówią, że pomogą, ale tylko jeśli zostaną spełnione ich warunki. Po pierwsze – ktoś pobuduje za nich nowych bohaterów (Fanatyczną Czwórkę, Thunderboltsów, może nawet X-menów), po drugie – budżet ma być wystrzelony w kosmos (mówi się nawet o miliardzie dolarów!), po trzecie – mają się w tym filmie znaleźć znane twarze, kochane przez publiczność.
Przecież Robert Downey Jr. sprzedałby ten film bez braci Russo. Za kamerą mógłby stanąć Shawn Levy, Jon Watts albo ktoś spoza "stajni Marvela". Nie trzeba było przepłacać za ludzi, którzy od czterech lat tylko wyciągają pieniądze od streamingów i nie dowożą swoich projektów na odpowiednio wysokim poziomie. Ci twórcy nie wyglądają w tej chwili jak odpowiedni ludzie do roli strażaków ratujących MCU przed pożarem, wręcz przeciwnie, za plecami trzymają oni kanistry z benzyną. Naprawdę nie ma we mnie optymizmu co do kształtu Avengers: Doomsday. Jest za to sporo obaw, że podobnie jak w Końcu gry dostaniemy sporo "wtf".
Jak widać, nazwisko dobrze kojarzące się w branży wystarczy, by przez wiele, wiele lat naciągać kolejnych producentów na wątpliwe projekty, które ostatecznie zostają przez większość krytyków zmieszane z błotem. Oby Doomsday nie czekał ten sam los, bo nie chciałbym, żeby to był definitywny koniec MCU.
Ranking filmów MCU według Rotten Tomatoes


