Borys Szyc: Kuczer jak i większość ludzi lubi Rebrowa [WYWIAD]
Z okazji 3. sezonu Watahy mieliśmy okazję porozmawiać z Borysem Szycem między innymi o wątku jego postaci w nowej odsłonie serialu HBO, hollywoodzkiej karierze i superbohaterach.
NORBERT ZASKÓRSKI: Kim jest Pana postać, pułkownik Kuczer, i jaka jest jego rola w tym sezonie Watahy?
BORYS SZYC: Pułkownik przyjeżdża z tak zwanego miasta, wiadomo zatem, że będzie traktowany przez innych bohaterów z pewną rezerwą. Przybywa jako ten facet, który ma zaprowadzić porządek po wydarzeniach z poprzednich sezonów. Głównym mącicielem i dostarczycielem kłopotów będzie oczywiście Rebrow, który lubi przekraczać swoje kompetencje. „Góra” ma dosyć tego, że Straż Graniczna znajduje się na okładkach gazet jako bohaterowie afer. Zadaniem Kuczera jest przywrócić Straży dawne znaczenie i chlubę, a niesubordynowanych pracowników doprowadzić do ładu lub się ich pozbyć. Później okaże się również, że w całej historii ma on swoją ukrytą sprawę, dlatego w pierwszych odcinkach może sprawiać wrażenie antypatycznej postaci.
Właśnie chciałem spytać o tę kwestię. Czy Kuczera można zatem nazwać nie stricte, ale niejednoznacznie czarnym charakterem?
Niekoniecznie jest to czarny charakter. To wojskowy, który przyjeżdża z rozkazem i nie ulega sentymentom. Nie działa kierowany emocjami, tylko realizuje powierzone mu zadanie, działając w taki sposób, jaki podpowiada mu rozum. Jednak jak to zwykle bywa los jest przewrotny i w pewnym momencie cała sytuacja zacznie mu się wymykać z rąk. Wtedy dopiero wkroczą jego emocje i będziemy mogli zobaczyć, kim jest naprawdę.
Miałem okazję zobaczyć pierwsze odcinki i w nich między pana postacią a Rebrowem wywiązuje się pewna specyficzna relacja. Jak by pan ją nazwał?
Zimny wychów, jak to w Bieszczadach [śmiech]. Moja postać stara się zastosować mu zimny wychów, aby naprowadzić go na dobrą drogę, ponieważ mimo pewnego chłodu i rezerwy między nimi, Kuczer jak i większość ludzi lubi Rebrowa. Po prostu takie postacie jak on darzy się sympatią. Chodzi tu o buntowników, którzy sprawiają kłopoty, jednak na koniec szanuje się ich za to, że mają własne zdanie i chcą walczyć w imię jakichś ideałów, choć sami nie są idealni.
Jaka była pana pierwsza reakcja po przeczytaniu swojej roli?
Bardzo się ucieszyłem, ponieważ jak wspominałem wcześniej w Kuczerze następuje w pewnym momencie złamanie i to mi się najbardziej w nim spodobało. Nie wszystko mieliśmy od razu zapisane w scenariuszu, dlatego zaczęliśmy również kombinować z producentem Bogumiłem Lipskim oraz reżyserkami, Olgą Chajdas i Kasią Adamik, jakby to wszystko skomplikować i sprawić, aby ta postać nie była jednoznaczna.
Czyli wątek Kuczera poszedł w pewnym momencie inną drogą niż to było pierwotnie zamierzone?
Tak, trochę to było poprawione. Również dialogowo parę rzeczy pozmienialiśmy, aby zmylić tropy widzom.
Można powiedzieć, że od pewnego czasu Borys Szyc znajduje się na dużej fali wznoszącej. Nigdy nie ukrywał pan aspiracji, aby grać również w hollywoodzkich produkcjach. Czy są nadal jakieś perspektywy dotyczące tamtego rynku?
Perspektywy zawsze są. Ciągle się staramy. Pojawiło się kilka zagranicznych propozycji po Zimnej wojnie i jedną z nich nawet całkiem niedawno nagrywałem. To wszystko jest obostrzone takimi umowami, że nie mogę nawet o tym wspominać, ale na pewno zaczęło się dużo więcej dziać w tej kwestii. Nie mam jakichś specjalnych złudzeń, że nagle stanę się DiCaprio, ale myślę, że jest miejsce dla polskich aktorów, aby stali się europejskimi aktorami, którzy grają na świecie, podobnie jak ci z Francji czy Anglii. Oczywiście tutaj barierą ciągle jest język. Ja mówię płynnie po angielsku, jednak zawsze jak ktoś nawet mówi po polsku, a jest z zagranicy to potrafimy usłyszeć pewne naleciałości. Nigdy nie będę grał rodowitego Anglika ani Amerykanina. Jednak patrzmy na Tomka Kota, który dostał teraz rolę Nikoli Tesli czy Joasię Kulig, która zagrała u Damiena Chazelle'a, więc to wszystko jest możliwe. Absolutnie dla polskich aktorów otworzyły się pewne drzwi, a dla nas Zimna wojna była biletem w nowe rejony.
Nie ma pan wrażenia, że dzisiaj Hollywood otworzyło się mocno, już nie mówię tylko o polskich, ale ogólnie na europejskich aktorów i aktorki?
To jest pewien roztwór nasycony. Potrzeba w Hollywood płodozmianu, potrzeba świeżej krwi. Myślę, że z tego względu rzeczywiście staliśmy się dla nich atrakcyjni. W Hollywood kręci się dzisiaj wiele typowych blockbusterów z superbohaterami, w których potrzeba wielkich gwiazd, jednak przy tym jest również szereg filmów arthouse'owych, gdzie potrzeba jest osób, które zagrają postacie, niekoniecznie Amerykanów. Producenci wiedzą, że europejscy aktorzy są dobrzy i zaczynają po nich sięgać.
Wspomniał pan o blockbusterach o superbohaterach. Co pan o nich myśli i co odpowiedziałby pan, gdyby przypuśćmy Kevin Feige zadzwonił z propozycją z Kinowego Uniwersum Marvela?
Powiedziałbym nie, dziękuję [śmiech]. A tak na poważnie to oczywiście z wielką chęcią przyjąłbym taką propozycję. To byłaby przede wszystkim niezła przygoda dla mnie jako aktora. To jest kompletnie jakiś abstrakcyjny sposób kręcenia, czasem głównie z użyciem green screena. Aktorzy z obsady Avengers opowiadali w wywiadach, że czasem wpuszczano ich do pokoju i nakreślano tylko cechy postaci, z którą będą grać, aby nie zdradzać wszystkiego i oni do końca nie wiedzieli, z kim będą na planie. To urosło do takiego poziomu abstrakcji, więc myślę, że byłaby to dosyć zabawna przygoda, o której każdy aktor marzy tak naprawdę.
To jednak byłaby tylko kolejna przygoda aktorska, czy jednak ta popkultura w panu siedzi i ma pan jakiś sentyment do tych bohaterów?
Pewnie, że tak. Może nie byłem wychowany na Avengersach, bardziej na Supermanie i Batmanie przede wszystkim. Jestem rocznik '78 i mój młodzieńczy okres przypadł na lata 90., według mnie najlepsze. Cała popkultura wówczas rozkwitała, więc absolutnie jestem dzieckiem amerykańskiej popkultury, w pomieszaniu z polską sztuką. Wywodzę się z domu artystycznego i to jest taka niezwykła mieszanka.
Taka mieszanka chyba bardzo przydaje się w pracy aktora?
Oczywiście, że tak. Według mnie aktor powinien przeżywać jak najwięcej rzeczy w życiu, ponieważ później ma z czego czerpać w pracy. Czym więcej się wie, widzi, czuje, to zawsze gdzieś się przyda.
To na koniec chciałbym jeszcze zapytać o przyszłe projekty. Gdzie zobaczymy pana przed kamerą w najbliższym czasie?
Oczywiście w trzeciej części Watahy w HBO! Ponadto właśnie skończyliśmy zdjęcia do serialu Król dla Canal+ na podstawie książki Szczepana Twardocha. Na to bardzo czekam, ponieważ gram tam pokręconą, dziwną postać Janusza Radziwiłka. To była ogromna produkcja historyczna, wielka aktorska przygoda i pewna nostalgiczna podróż, ponieważ większość zdjęć miała miejsce w Łodzi, w podwórkach, podobnych do tego, na którym się wychowałem. Gram również w Magnezji u Maćka Bochniaka. To są projekty, które w najbliższym czasie ujrzą światło dzienne.
Źródło: zdjęcie główne: Krzysztof Wiktor