"To trochę jak film Cronenberga" - wywiad z aktorkami z polskiego Bądź wola moja [CANNES 2025]
Film Bądź wola moja pojawił się na festiwalu filmowym w Cannes 2025 w sekcji Director's Fortnight. Polsko-francuska reżyserka Julia Kowalski zaangażowała do niego Marię Wróbel i Roxane Mesquida, z którymi porozmawiałem o ich pracy.
ADAM SIENNICA: Film Bądź wola moja zaskoczył mnie tym, jak bardzo jest otwarty na interpretację. Widzę w tym horror, produkcję o sile kobiety, a nawet dramat psychologiczny. Jakie były wasze wrażenia po zapoznaniu się ze scenariuszem?
MARIA WRÓBEL: Nie sądzę, by dało się sklasyfikować gatunek tego filmu. Często zadawano mi podobne pytania. Gdy mówiłam przyjaciołom i innym osobom, że robię film we Francji, pytali, jakiego rodzaju będzie to kino. Mówiłam wprost: nie wiem. Nie jest to ani horror, ani thriller, ani dramat. Trudno go sklasyfikować. Może te wszystkie gatunki razem są tu obecne. Lubię w tym filmie to, jakie wywołuje emocje. Nie myślisz o tym, co oglądasz. On po prostu sprawia, że coś czujesz – podobnie działają obrazy. Nie ma potrzeby, by go interpretować czy logicznie wyjaśniać. Po prostu poczuj to! To właśnie taki film.
A dla ciebie Roxane?
ROXANE MESQUIDA: Odczytałam scenariusz bardziej dosłownie jak kino autorskie. W związku z tym, że widziałam wcześniejsze prace reżyserki Julii Kowalski, byłam zaskoczona tym, co powstało. To na pewno nie jest horror. To trochę jak film Cronenberga. Na ekranie dzieje się coś intensywnego i dziwnego – trudno to nawet nazwać. Nie oczekiwałam tego. Do tego muzyka i inne elementy tworzą coś unikalnego, dzięki czemu film zyskuje dodatkową warstwę. Kiedy czytałam scenariusz, nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Dodałbym, że film świetnie sobie radzi z wizualnym stylem opowiadania historii. Na przykładzie waszych postaci i ich relacji: nie mówią zbyt wielu słów. To jest ważne dla emocjonalnej strony fabuły.
MW: Obie byłyśmy zaskoczone podczas seansu, bo wiele scen dialogowych nie weszło po montażu. Coś ciekawego powiedział mi mój przyjaciel, który wybrał się na seans bez znajomości scenariusza. Gdy zapytałam go, czy wszystko zrozumiał, odpowiedział, że to historia opowiadana obrazami. To widać w relacji naszych postaci – ona polega na tym, co czują wobec siebie nawzajem. Wszystko widać w oczach. Chodzi o to, że po prostu są w danej chwili.
RM: Wydaje mi się, że Julia chciała zrobić tak czysty film, jak to tylko możliwe. By pozbyć się wszelkiego wyjaśniania. Pozwolić widowni wejść w tę historię i jej przepływ. Bardziej w stylu doznania niż typowego opowiadania fabuły.
A to wydaje się istotne, ponieważ w relacji waszych postaci absolutnie nie jest ważne, czy to jest wzajemna fascynacja, czy fizyczne pożądanie, czy jeszcze coś innego. Tutaj liczą się emocje i to, jak na siebie wpływają. To jest klucz tej relacji.
RM: To bardzo ważne, że każdy może odczytać to na swój własny sposób. Istotne jest, by zrobić film otwarty na taką ewentualność. Każdy może mieć własne refleksje.
MW: Dla mnie ten film jest jak książka, do której często wracasz. Za każdym razem znajdujesz w niej coś innego. Mam za sobą dwa seanse, ale myślę, że obejrzę ten film jeszcze nie raz.
RM: Muszę obejrzeć go więcej razy! Myślę sobie, że moja postać równie dobrze może nie być prawdziwa. Tak to postrzegam, a inni mogą odczytać to inaczej.

Współczesne kino za bardzo zakochało się w prostocie, więc dobrze, że powstają filmy, które pozwalają na więcej.
MW: Dobrze zostawić pytanie bez odpowiedzi i otworzyć film na interpretacje, a nawet zachęcić do tego widza. Nie wszystko trzeba tłumaczyć. To dla mnie sposób, dzięki któremu można dotrzeć do większej widowni. Otwartość na interpretacje jest atrakcyjna.
RM: Osobiście nie cierpię reżyserów, którzy wszystko wyjaśniają w filmach. Odnoszę wrażenie, że traktują widzów jak głupców. Jakbyśmy potrzebowali wyjaśniania wszystkiego. To wybija mnie z filmu. Nie mogę się w niego zaangażować. Dla mnie seans musi być doświadczeniem.
W taki sposób działają najlepsze filmy w historii. Są otwarte i szanują widzów. Obie macie trudne sceny emocjonalnie. Jak tak czysto aktorsko znajdujecie w sobie te emocje?
RM: To nazywa się byciem profesjonalną aktorką! [śmiech]
MW: Dla mnie to nieco dziwne. Choćby te sceny trochę w stylu egzorcyzmu. Tego typu rzeczy najbardziej uwielbiam grać, bo wymagają silnych emocji. Nie możesz wtedy myśleć logicznie. Musisz zaufać ciału. Wszystkiemu, co z tego wyjdzie. Swojemu instynktowi. To naprawdę wspaniałe doświadczenie. W tych scenach dałam z siebie wszystko, co najlepsze! To, co jednak było dla mnie wyzwaniem, to sceny nagości, ponieważ było bardzo zimno. Kręciliśmy w listopadzie i grudniu. Nie był to problem, ponieważ nasz plan był dla mnie najbezpieczniejszym miejscem.
Poczułam coś magicznego w scenie, w której Nawojka wraca do swojego pokoju, do klęcznika, przy którym się modli. Wówczas błaga o przebaczenie. Nigdy przedtem tak nie miałam. Przygotowywałam się w ciszy – wszyscy pięknie uszanowali mój proces. Potem wyszłam zagrać scenę i od razu zaczęłam płakać. To było coś wyjątkowego, ponieważ ta scena mnie przerażała (mam problem z momentami, w których muszę wylewać łzy). Uzyskany efekt jest zasługą przygotowania Julii. Dużo razem pracowałyśmy nad postacią Nawojki. Jestem aktorką dopiero od kilku lat, ale czuję, jakby to był początek mojej prawdziwej przygody. Kocham pracę z Julią. Była jak symbioza! Rozumiemy się bez słów!
RM: Szczerze mówiąc, jakoś specjalnie dużo się nie przygotowuję. Wolę wejść w daną chwilę i sytuację. Poczuć ją. To jak skok do zimnej wody. Jeśli będziesz o tym za dużo myśleć, nie zrobisz tego. Dlatego nigdy nie analizuję zbyt długo. Polegam na instynkcie. Jest wiele możliwości zagrania jednej sceny, ale dla mnie najważniejsze jest być wierną sobie i wiarygodną.
Nawojka i Sandra mają wzajemnie na siebie wpływ. Zastanawiam się, jak to działało na planie? Czujecie, że jakoś wpłynęłyście na drugą osobę?
MW: Uwielbiam to, jak Roxane pokazała mi niektóre rzeczy, o których sama nie myślałam jako aktorka. Zawsze dawała mi świetne rady.
RM: Naprawdę? Co mówiłam? Wstydzę się! [śmiech]
MW: Abym dbała o siebie, gdy o tym w ogóle nie myślałam. Choćby w momencie, gdy kręciłam nagie sceny w lesie, mówiła, abym po tym się od razu ubrała. Roxane jest bardziej doświadczona, więc wiedziała, że nie będę o sobie myśleć. Miałyśmy na planie dużo swobody do tego, by pracować nad postaciami. Oczywiście Julia dawała nam wskazówki. Ta swoboda jednak pozwoliła na coś o wiele więcej. Cudownie się pracuje z Roxane.
RM: Maria jest najlepsza. Cudowna! Myślę, że młodzi aktorzy często dają zbyt wiele od siebie podczas prób. Na planie zwracałam na to uwagę Kubie. Był tak emocjonalny, że mówiłam: stop! Jeśli dasz zbyt wiele na próbie, nie zostanie ci nic na samą scenę. Wszyscy pracują też z kamerą, a nie tylko z otaczającymi ich ludźmi. To jest coś magicznego, ale i kruchego. Jeśli się z tym miniesz, nie wyjdzie. To coś, na co staram się czasem zwracać uwagę.

