Przygoda życia, czyli pierwszy raz na Festiwalu Filmowym w Cannes
W 2025 roku po raz pierwszy pojechałem na festiwal filmowy w Cannes. W ciągu 15-letniej kariery dziennikarskiej nigdy nie byłem na jednej z najważniejszych imprez branżowych na świecie. Jak to wygląda od środka? Czemu owacje na stojąco są tak ważne? Ta relacja odpowie na te pytania!
Festiwal Filmowy w Cannes. Wydarzenie, o którym słyszał każdy, kto chociaż w minimalnym stopniu interesuje się kinem. Jest to festiwal wyjątkowy, bo organizuje go branża filmowa dla branży filmowej. Jeśli ktoś nie ma jakiegoś z nią związku lub nie jest bogatym człowiekiem z koneksjami na arenie europejskiej, nie będzie mógł w nim uczestniczyć. Mimo że pracuję w dziennikarstwie od ponad 15 lat i miałem wiele podejść do tej wyprawy, nigdy nie udało mi się dotrzeć do Cannes. Może dlatego, że podświadomie próbowałem? Słowa Yody – "Rób albo nie rób, nie ma próbowania" – są ze mną, od kiedy pamiętam. Los sprawił, że różne przeszkody stawały mi na drodze, ale w końcu to zrobiłem. Pojechałem do Cannes i oto moja historia.
To zdecydowanie wyjątkowe wydarzenie – tradycja i specyficzność odróżnia je od innych festiwali. Jeśli nie mamy akredytacji branżowej (w moim przypadku prasowej), czyli specjalnej plakietki wydanej przez festiwal, nie dostaniemy się na seans. Nie ma fizycznych biletów. Każdy akredytowany gość dostaje dostęp do specjalnego serwisu, który otwiera się o 7:00 cztery dni przed rozpoczęciem festiwalu. Kto pierwszy, ten lepszy. Trzeba się wklikać na dany seans, by dostać bilet w postaci PDF z kodem QR. I tak codziennie na kolejny dzień festiwalu, mający miejsce za cztery dni. Jeśli nie uda się wklikać na dany seans, przed salą ustawia się kolejka "last minute" – wejście tylko na plakietkę tuż przed rozpoczęciem. Mimo że zawsze jest więcej chętnych niż miejsc, bez większego problemu da się wejść na seans, jeśli nie przyszło się na ostatnią chwilę. W tym aspekcie mówimy o konkursie głównym, czyli najważniejszych wydarzeniach – w tym możliwości wejścia na premierowy pokaz z czerwonym dywanem i gwiazdami. Jednakże jeśli nie jesteście w czarnym garniturze z muszką lub w sukni wieczorowej, mogą Was nie wpuścić.
Pierwsze wrażenie Pałacu Festiwalowego jest piorunujące. Stajecie twarzą w twarz z ikonicznym miejscem, po którym przez wiele dekad chodziły największe gwiazdy w historii kina. Ta świadomość buduje pewną specyficzną atmosferę, dziwnie komponującą się z otoczką samego Cannes. To trochę tak, jakbyście udali się do kurortu wakacyjnego, w którym jest ładnie, ciepło i spokojnie, aż nagle przyjeżdża kilkanaście tysięcy ludzi w jakimś stopniu związanych z branżą filmową. Cała okolica pałacu żyje: turyści oglądają czerwony dywan, robią sobie zdjęcia, inni biegają wte i wewte, załatwiając jakieś sprawy. Czasem jest zaskakująco – na przykład jednego dnia wokół tego terenu chodzili sobie cosplayerzy. Kapitan Ameryka, Negan, Harley Quinn i Jack Sparrow w Cannes!

Festiwal niezależny, czyli sekcja reżyserska
Sekcja Director's Fortnight działa trochę inaczej, bo odbywa się równolegle do festiwalu. Uznaje się ją za jego część, ale formalnie tak nie jest. To wydarzenie organizowane niezależnie, przez inne osoby niż te odpowiedzialne za fundamentalny festiwal w Cannes. Jego teren zostaje wyznaczony obok i wewnątrz Pałacu Festiwalowego. W tej ikonicznej lokacji z trzema salami kinowymi, ogromną przestrzenią i unoszącym się duchem kina. Co prawda, pokazy sekcji odbywały się w tych mniejszych salach, w większości w kinach poza terenem festiwalu. Były tam sklepy, w których ludzie mogli kupić papierowe bilety. Choć system festiwalowy pozwalał akredytowanym wklikać się i zdobyć wejściówkę, warto docenić takie otwarcie na innych widzów.
Osoby, które możemy nazwać VIP-ami, dostają papierowe zaproszenia na uroczystą premierę. To jest o tyle ciekawe, że zapoczątkowało pewną tradycję. Każdego dnia festiwalu można na jego terenie spotkać kobiety i mężczyzn w wieczorowych strojach z plakietkami z napisem: "Proszę o bilet na wieczorną premierę filmu X na czerwonym dywanie". Większość stoi tak cały dzień! Z tego, co udało mi się zorientować, niektórzy odnoszą sukces. Są to głównie mieszkańcy Francji, którzy wiedzą, jak to działa.
W tej sekcji była polsko-francuska produkcja pod tytułem Bądź wola moja w reżyserii Julii Kowalski. Miałem przyjemność porozmawiać z aktorkami – Marią Wróbel i Roxane Mesquidą oraz reżyserką na temat tego filmu, który przypomina horror, ale trudno go naprawdę sklasyfikować gatunkowo. Jak już się jest w Cannes, trzeba wesprzeć twórczość Polaków!
Ikoniczny czerwony dywan, czyli otwarcie festiwalu
Pierwszego dnia unosi się w powietrzu napięcie i atmosfera podekscytowania. Pracownicy zwijają wielki plac budowy, jakim były ostatnie dni, a czerwony dywan zostaje rozłożony. Trochę jest rozczarowujący, bo z bliska nawet nie przypomina on dywanu! Wygląda jak jakiś materiał przybity do ziemi, aby się nie zaginał. Pozostaje jednak symbolem. W drodze na jeden z seansów stanąłem na nim i szedłem po legendarnych schodach. Trochę rozumiem całe to zamieszanie. Robiąc sobie zdjęcie, jak prawie wszyscy tam (bez względu na status w branży, pamiątki były rejestrowane!), poczułem ducha tego miejsca. Nie ma znaczenia, że to coś na ziemi ledwo przypomina dywan, jest gorąco od słońca, a Francuzi irytują swoją niechęcią do języka angielskiego; stajemy się na tę jedną krótką chwilę częścią pewnego dziedzictwa. Częścią historii o kinie, gwiazdach, marzeniach i twórczej kreatywności. To miejsce czuć na dziwnym emocjonalnym poziomie.
Festiwal w Cannes jest bardzo zamknięty na zwykłych ludzi. Jeśli ktoś chce popatrzeć na wydarzenia z czerwonego dywanu, musi stać 10-12 godzin w kolejce do kilkumetrowego odcinka, z którego widać gwiazdy. Niektóre sławy nawet podejdą i pozwolą zrobić sobie zdjęcie. To tyle. Nikt inny niczego więcej nie zobaczy poza telebimem. Albo ludzie zasłaniają (wspomniana grupka to też dodatkowi fotoreporterzy na drabinach), albo inne przeszkody powodują, że nic nie widać. Dziennikarze mają lepiej, bo z press roomu – czyli pomieszczenia, w którym można wyjąć laptopa, podłączyć się do sieci i działać – jest możliwość wyjścia na taras z widokiem na uroczystą premierę.
Poziom zabezpieczenia tego wydarzenia, jak i kolejnych premier z czerwonym dywanem, imponuje. Mówimy o dziesiątkach policjantów i żołnierzy z prawdziwą bronią! W przypadku pierwszego wydarzenia na dachu dostrzegłem snajperów – jak w filmie. Podobnie wyglądał każdy dzień tej imprezy. Cały czas widać i czuć było obecność policji oraz wojska. Funkcjonariusze mieli karabiny na ostrą amunicję. Nie było nawet mowy o poczuciu zagrożenia – bez względu na porę dnia, a życie w Cannes w trakcie festiwalu non stop tętni pełną mocą.

Cannes, czyli miasto kina i gwiazd
Okolica przypomina raz po raz, że jest to miasto kina. W wielu miejscach są filmowe murale! Czasem przedstawiają gwiazdy francuskiego kina, rzeczy związane z historią filmu czy jakieś artystyczne abstrakcje. Doliczmy do tego wszelkie atrakcje, które można dołączyć do filmowego świata. Jedna marka samochodów prezentowała futurystyczne auta koncepcyjne o dźwięcznej nazwie INCEPCJA. Rzeczywiście wyglądały tak, jakby pochodziły z jakiegoś filmu science fiction Christophera Nolana. Była również wystawa replik aut z lat 60. w mniejszej wersji, obok tego stał... Aston Martin z Bonda! Nawet miał karabiny zamiast świateł! Były to elektryczne auta, które naprawdę jeździły.
Na spacerze trafiłem do portu, w którym możni świata kultury zaparkowali swoje cacka. To tutaj wieczorami po festiwalowych seansach były imprezy, na których bawiły się gwiazdy, a wiele osób załatwiało swoje interesy. Jeden jacht był ogromny jak czteropiętrowy blok. Moja pierwsza myśl: "Ciekawe, który przeciwnik Bonda tym pływa?".
Wewnątrz Pałacu Festiwalowego mamy konferencje prasowe, sale, press room, jedzenie i zwyczajne miejsca, w którym można usiąść i złapać oddech. To tutaj, idąc z punktu A do punktu B, można wpaść na obsadę festiwalowego filmu i – jeśli będą na tyle otwarci i mili – zrobić sobie szybką fotkę. Czy to brak profesjonalizmu? Szczerze mówiąc, nikt tutaj tego tak nie traktuje. Aktorzy, producenci i dziennikarze robią sobie zdjęcia z innymi. Nie byłem świadkiem żadnych konfliktowych sytuacji. Ba, sam miałem totalnie zaskakujące spotkanie! Późnym wieczorem byłem w press roomie, który znajduje się pomiędzy wyjściami z Grand Lumiere Theatre, czyli tego głównego kina z uroczystymi pokazami. Wychodzę jakiś czas po premierze i wpadam na... Joaquina Phoenixa. Dosłownie w tym miejscu stanął sobie z ochroniarzem i jakąś kobietą (prawdopodobnie agentką). Podszedłem, zamieniłem dwa słowa, uścisnąłem rękę i sobie poszedłem. Prosta interakcja i otwartość, mimo ochroniarza, który wykonał swoją robotę i nie pozwolił podejść zbyt blisko. Phoenix nie miał problemu z krótką rozmową czy podaniem dłoni. Szkoda, że na wstępie padło: "Bez zdjęć", ale wiem, że nie zawsze można, a wspomnienie i tak zostaje na całe życie. Rozumiecie? Festiwal w Cannes to jest takie miejsce, w którym totalnie przypadkowo możecie wpaść na gwiazdę kina z najwyższej półki! Po prostu.
Cruise, Tom Cruise – esencja gwiazdy kina
Zorganizowano też spotkania z trzema gośćmi festiwalu dla akredytowanych osób. Udałem się posłuchać reżysera Mission: Impossible - The Final Reckoning, Christophera McQuarriego, ale nie udało mi się pójść na spotkania z Robertem De Niro i Guillermo del Toro.
W pewnym momencie prowadzący zadaje szczegółowe pytania o sceny z Tomem Cruise’em i po opowieści filmowca stwierdza: „Szkoda, że nie możemy posłuchać wersji wydarzeń z drugiej strony”. I... nagle zaprasza Toma Cruise’a na scenę. Zebrani oszaleli, bo nikt nie spodziewał się, że aktor się tutaj pojawi i razem z filmowcem będą opowiadać nie tylko o Mission: Impossible – The Final Reckoning. Można oglądać wywiady, panele i inne wideo z Cruise’em, ale dopiero na żywo można zrozumieć jego fenomen. To człowiek z niewiarygodną charyzmą i esencją gwiazdy kina, czego większość współczesnych aktorów nie ma. Bije od niego zaskakująca dawka pozytywnej energii, którą można dostrzec podczas całej promocji najnowszego widowiska. To przekłada się na zupełnie inny kontakt z publicznością i dziennikarzami. Miałem w życiu bezpośredni i pośredni kontakt z wieloma gwiazdami Hollywood, ale to mityczne „coś” dostrzegłem pierwszy raz tego dnia. To „coś” kojarzy się każdemu z gwiazdą filmową z fabryki snów – w pozytywnym sensie – a nie tylko z aktorem tam pracującym.
Z rozmowy obu panów płynie jeden wniosek: oni kochają kino. Ale tak na poważnie! Wielu twórców mówi o swoich miłościach filmowych i pasjach, ale wypływa z tego fałsz. Tutaj można to zrozumieć, poczuć i docenić. Każdy, kto w jakimś stopniu dzieli z nimi tę miłość, zauważy, że to jest szczere. To, z jaką energią opowiadają o pracy, szaleństwach z nią związanych i różnych ciekawostkach, nie da się podrobić czy udawać. Wszystko przełożyło się na fascynującą rozmowę i opowieści, które słuchało się z zainteresowaniem. Oparli je na tym, jak bardzo Cruise jest szalony.
Choćby kwestia wiszenia na skrzydle dwupłatowca w najnowszym filmie. Wyliczyli, że bezpiecznie jest kręcić to przez 12 minut, bo można porównać ten czas do dwugodzinnego intensywnego treningu na siłowni. McQuarrie w pewnym momencie stwierdził, że Tom jest tak niemożliwy, że dobili do 20 minut. To wycieńczające fizycznie i ponad siły przeciętnego człowieka. Gdy lecieli helikopterem obok dwupłatowca, mogli się porozumiewać z Cruise’em gestami, bo się nie słyszeli. Reżyser zobaczył, że aktor leży na skrzydle i się nie rusza. Nie wiedział, czy odpoczywa, czy stracił przytomność (nie pokazał określonego gestu, że zbiera siły). A to tylko była chwila przerwy. Kręcić dalej nie mogli, bo paliwo w dwupłatowcu się kończyło. Mówili o tym z dużą dawką humoru, bo oboje są świadomi, że praca nad tymi scenami była nieprawdopodobnie szalona. Fascynujące spotkanie!

O co chodzi z owacjami na stojąco w Cannes?
Media prześcigają się w nagłówkach, który film konkursowy miał dłuższą owację na stojąco. A potem często ludzie mówią: to dzieło oklaskiwano 20 minut, a jest przeciętne. Dopiero na takim pokazie zrozumiałem, o co chodzi w tej bardzo dziwacznej tradycji. I nie chodzi w nich o seans. Musimy przede wszystkim zrozumieć, kto ogląda film z twórcami i gwiazdami: osoby z branży, dziennikarze, producenci, dystrybutorzy. Oklaski są oznaką szacunku i docenienia twórców, więc w jakimś tam sensie "poklepaniem po plecach". Nie wynika to z cynizmu, ale ze szczerej chęci i emocji. Ci ludzie klaskają, bo w danej chwili tak czują. Przynajmniej zdecydowana większość, bo zawsze znajdą się tacy, którzy przewracają oczami, a biją brawo, bo tak wypada.
To wynika ze specyfiki oglądania filmu w takim miejscu w towarzystwie tych wszystkich ludzi, których widzieliśmy na ekranie. Nie ma znaczenia, czy to Mission: Impossible - The Final Reckoning, czy niemiecki Sound of Falling, czy Eddington Ariego Astera z Joaquinem Phoenixem i Emmą Stone. Sam uczestniczyłem w jednym pokazie z gwiazdami w sekcji Director's Fortnight. Była to premiera australijskiego horroru Niebezpieczne zwierzęta, łączącego opowieść o seryjnym mordercy z grozą zabójczych rekinów. Na sali był reżyser Sean Byrne oraz aktorzy, między innymi Jai Courtney oraz Hassie Harrison. To niewiele różni się od tego, jak wyglądają uroczyste pokazy, bo oglądanie filmów podczas festiwalu wraz z twórcami buduje taką samą specyficzną atmosferę. Nigdy nie widziałem, by publiczność reagowała tak żywo, energicznie, głośno i emocjonalnie. Wytwarza się bardzo osobliwa energia, która siłą rzeczy udziela się i ma wpływ na to, jak doskonale się bawicie – bez względu na to, czy film jest wybitny, czy tylko okej. Śmiech, groza, łzy... Wszystko jest spotęgowane do maksimum i w momencie pojawienia się napisów końcowych zostaje z widzem. Przypomina mi to dobrą imprezę w stylu koncertu; bicie brawa wychodzi naturalnie i nikt nie ma z tym problemu. To doświadczenie, nie seans. Stąd cały fenomen owacji na stojąco. Potem emocje opadają i można racjonalnie pomyśleć, co się obejrzało.

Festiwal Filmowy w Cannes, czyli przygoda życia
Uczestnictwo w festiwalu w Cannes – nawet jeśli nie na calutkim – to przygoda. Nie da się ukryć, że to, co wszyscy sobie myślimy i wyobrażamy o tej imprezie, nijak się ma do tego, jak ona wygląda naprawdę. Byłem w życiu na wielu wydarzeniach filmowych, ale nie potrafię porównać Cannes do czegoś innego. Tutaj cały czas coś się dzieje, adrenalina działa. Trzeba mieć oczy wokół głowy, aby niczego nie przeoczyć!
Obok tego wszystkiego na terenie festiwalowym równolegle rozgrywają się globalne targi filmowe! Rozstawia się mnóstwo pawilonów promujących kino z najbardziej egzotycznych zakątków świata. Niektóre były na dwóch piętrach Pałacu Festiwalowego, inne w namiotach usytuowanych niedaleko tego miejsca. Każdy robił wszystko, co w ich mocy, aby zwrócić na siebie uwagę, bo tam są osoby decyzyjne, które komentarzem "podoba mi się" mogą zmienić ludzkie życie, rozpocząć kariery i spełniać ich marzenia. Tam każdy chce zaistnieć, zbudować sieć kontaktów i sprawić, że ich twórczość trafi do ludzi. W polskim pawilonie również promowano nasze kino! Filipińczycy zrobili... koncert śpiewaczki operowej, a gwiazdy kina z Kurdystanu chodziły w przepięknych sukniach, robiąc sobie zdjęcia z ludźmi.
Tam też odbywały się branżowe panele o różnych kwestiach oraz prezentacje projektów, które zbierały swoje budżety i szukały światowych dystrybutorów. To wszystko, o czym czytamy w mediach – że jakiś film jest w produkcji i zagrają w nim jacyś artyści – to dzieje się tutaj! W tej samej chwili, gdy gwiazdy chodzą po czerwonym dywanie, a przystojny dziennikarz z Polski zastanawia się, jak to się stało, że filmowe marzenie właśnie się spełniło.

