Czy ktoś pamięta o co chodziło w Westworld? Ciekawy czas dla serialowej konsumpcji
Dzień dobry, czy macie chwilę, żeby porozmawiać o serialach? Premiera 4. sezonu Westworld stała się dla mnie zachętą do zastanowienia się nad problemem związanym z natłokiem treści. Jak bardzo mijamy się we wspólnym doświadczaniu nowych produkcji?
Konsumpcja treści serialowych doszła do bardzo ciekawego momentu z punktu widzenia analiz i rozpraw socjologicznych. Dzieje się dużo, mamy prawdziwą klęskę urodzaju, a zmiany dotknęły też wspólnotowe doświadczenie. Dyskusja wokół poszczególnych odcinków seriali wciąż jest obecna, ale ogranicza się do jednego wątku na facebookowej grupie lub w wielu przypadkach wymiany kilku zdań z osobą, która akurat obejrzała odcinek w tym samym momencie co my. W tytule artykułu zwróciłem się do osób, które – podobnie jak ja – przed premierą nowego sezonu Westworld miały problem z przypomnieniem sobie tego, co działo się w serialu przed dwoma laty. To normalne, że serial z taką intrygą może powodować problem z ponownym wskoczeniem do tego świata, ale wydaje mi się, że zawiła fabuła nie jest jedynym powodem takiego stanu rzeczy. Westworld nie jest zresztą pierwszym serialem, przy którym musiałem sobie powtarzać finał poprzedniej odsłony przed zobaczeniem pierwszego odcinka nowej.
Dziś nie boję się tego przyznać, że po części moja niepamięć dotycząca 3. sezonu Westworld wynikała z nierównego angażowania się w produkcję. Były tygodnie, w których śledziłem serial z obowiązku i tylko czekałem na moment, w którym ponownie wkręcę się na całego w tę historię. Wydawało mi się, że nie będzie to trudne zadanie, bo sezon przypadł na początek pandemii koronawirusa. Przymusowa izolacja podarowała mi też więcej czasu na nadrabianie zaległości. Od kilku lat obserwujemy problem bogactwa i prawdziwy natłok seriali z wielu różnych platform streamingowych. Nie wszystko da się obejrzeć od razu po premierze. Może są tutaj serialowi zawodowcy, którzy z każdą produkcją są na bieżąco, ale ja do tych osób się nie zaliczam. Lubię sam wybierać moment w ciągu tygodnia na odpalenie tytułu. Jestem w wielu przypadkach do tyłu i omija mnie dyskusja w sieci, co wpływa na odbiór całości. Zwłaszcza jeśli natrafię na spoilery, które zasygnalizują mi, co działo się w odcinku i pozbawiony niespodzianki ocenię go słabiej. Nikogo jednak za to nie winię, bo trudno jest wstrzymywać dyskusję, zwłaszcza gdy za chwilę pojawi się inny duży tytuł.
W kontekście Westworld można by zatem powiedzieć, że powinienem dać sobie spokój z tym serialem. Niestety, nie jest to takie proste. Wydaje mi się, że obecnie trudno jest odpuszczać sobie głośne tytuły od HBO czy produkcje z uniwersum Gwiezdnych Wojen i Marvela. Te marki wywołują największe dyskusje, w których chce się brać udział. Sporo czasu poświęcamy więc na coś, co niekoniecznie nas angażuje, ale nie chcemy wypaść z obiegu. Przyznaję się bez bicia, że mam tak z Westworld, co przekłada się na bardzo trudną relację. Oczywiście, są inne seriale, które musiałem sobie powtórzyć przed premierą nowego sezonu, a jednak je uwielbiam. Zadziało się to ostatnio w przypadku 3. sezonu The Boys. Miałem problem z przypomnieniem sobie nie fabularnych rozwiązań, a emocji, które przez ten czas zdążyły ze mnie wyparować. Na szczęście po dwóch-trzech odcinkach nowego sezonu wdrażałem się na nowo w ten świat, próbując uchwycić doświadczenia z poprzednich dwóch odsłon.
Widzowie są przyzwyczajeni do oglądania wielu seriali każdego miesiąca. Mają też świadomość tego, że trzeba rok lub dwa poczekać na nowy sezon i nie ma z tym żadnego problemu. Sam staram się rozpracować ten temat, bo z jednej strony brakuje mi przy wielu tytułach zbiorowej dyskusji, a jednak nie wyobrażam sobie długiego czekania na nowe sezony Sukcesji. Wypisałem się więc z toczących się na Twitterze dyskusji, ale jednocześnie cieszy mnie, że zacząłem ten genialny serial oglądać dopiero, jak już były dostępne całe trzy sezony. Są duże szanse, że historia zakończy się na 4. sezonie, więc jestem blisko tego, żeby nie czekać kilku lat na domknięcie narracji.
Nie uważam, że twórców seriali powinno się gonić, żeby sprężali się z nowymi sezonami w kilka miesięcy. Ucierpiałaby na tym jakość, a jestem zwolennikiem twórczej wolności i tego, żeby dany projekt powstawał tyle, ile musi, żeby spełnić oczekiwania przede wszystkim pracujących nad nim ludzi. Daleki jestem też od narzekania na ogrom seriali, bo każdy metodą prób i błędów może samodzielnie wybrać te, które są warte uwagi. Rzecz w tym, że zatraciliśmy to, co zawsze podobało mi się w świecie serialu – dyskusję, cotygodniowe ekscytowanie się tytułem oraz tworzenie teorii na to, co wydarzy się w przyszłym odcinku. Ten model przepadł, bo nawet The Boys nie jest produkcją, która oglądana jest przez wszystkich. Ostatnim bastionem dyskursu wokół tego, co dzieje się w serialu, jest chyba Stranger Things – to produkcja gromadząca przed telewizorami ludzi ze wszystkich kręgów kulturowych i pokoleniowych. Memy, przeróbki z utworem Kate Bush i wiele innych rzeczy z 4. sezonu długo trendowało na Twitterze. Widzimy jednak, że model dystrybucji Netflixa skutecznie uśmierca dyskusję w sieci, bo jednak znaczną część sezonu widzowie oglądają do dwóch lub trzech dni i potem nie ma już specjalnie o czym rozmawiać.
Ostatnio kumpel zapytał mnie o to, czy widziałem nowy odcinek The Boys, który głośno komentowany był w sieci (tytuł: Herogasm). W jego głowie na pewno kotłowało się mnóstwo myśli, którymi chciał się ze mną podzielić, ale niestety, ja obejrzałem ten epizod dopiero po czterech dniach i ta dyskusja być może nie wyglądała tak, jak wymarzył sobie kolega. Muszę jednak podkreślić, że w tych rozważaniach nie chodzi o boomerskie gadanie, że "kiedyś to było", że lepiej mieliśmy, jak wszyscy zasiadali przy nowym odcinku Zagubionych lub Skazanego na śmierć i komentowali je przez cały tydzień w domach oraz na raczkujących forach internetowych. Jest jednak coś w obecnej sytuacji, co odbiera może nie przyjemność, ale magię ze śledzenia seriali tydzień w tydzień. Wspólnotową fascynację czuć w dniu premiery, kiedy w sieci dominuje wyemitowany akurat tytuł, ale trwa to bardzo krótko. Nie ma mowy o konsumowaniu wspólnego posiłku przy rodzinnym stole, kiedy każdy wybiera z obszernego MENU coś innego.
Nie chodzi o to, żeby tworzyć mniej! Nie chcę też, żeby seriale były prostsze w odbiorze, bym mógł pamiętać, co się w nich działo. Może kiepsko szukam miejsc, w których debatuje się o serialach dłużej niż jedną dobę? Uważam jednak, że jest w tym natłoku treści coś, co wpływa niekorzystnie na popkulturową ekscytację. Może to moment przejściowy i wymaga ode mnie zaadaptowania się w nowy rodzaj serialowej konsumpcji. Mam jednak obawy, że nie doświadczymy drugi raz tego rodzaju niesamowitej rozrywki, która towarzyszyła przy każdym odcinku Gry o tron. Pewnie przemawia przeze mnie sentyment. Może ten nowy kierunek dla dyskursu serialowego wcale nie jest taki zły, o czym dowiemy się niebawem? Jeśli na pierwszy miejscu stawiana będzie jakość seriali względem innych czynników, to nikt z nas nie będzie narzekał, że jest tyle tego wszystkiego do nadrobienia.