To najlepszy serial superbohaterski od lat. Problem w tym, że to gra
Nic nie wskazywało na to, żeby gra debiutanckiego studia AdHoc – biorąca na tapet superbohaterów, którzy ludziom się już od jakiegoś czasu nudzą – wywoła taki szum w Internecie. Dlaczego Dispatch jest tak genialne?
W ostatnich latach dużo się mówi o zjawisku zmęczenia kinem superbohaterskim. Wyniki finansowe kolejnych superprodukcji o trykociarzach są coraz gorsze. Nawet "pewniaki" pokroju nowego Kapitana Ameryki czy Supermana nie mogły pochwalić się satysfakcjonującą frekwencją. Mimo tego daleko mi do twierdzenia, że ten gatunek upada. Bliżej mi do Jamesa Gunna, który twierdzi, że ludzie nie są zmęczeni takimi filmami, ale po prostu ich niską jakością i powtarzalnością.
Studia zaczęły więc eksperymentować. The Boys to świetny przykład wywrócenia do góry nogami całego motywu superbohaterów. Ale i tu można odczuć pewne zmęczenie po czterech sezonach głównego serialu i dwóch seriach spin-offu (i kolejnym już zapowiedzianym). Niektórym wydaje się, że ta produkcja zaczęła zjadać własny ogon i stała się tym, z czego tak bardzo się wyśmiewała. Z drugiej strony czekają nas eksperymenty pokroju Clayface'a, który ma być body horrorem, czy serial Wonder Man, który ma w jakiś sposób odnieść się do kwestii zmęczenia publiczności takimi produkcjami.
Powiem Wam szczerze – o ile doceniam takie eksperymenty i próby rozruszania skostniałej formuły, to zwyczajnie coraz bardziej tracę zainteresowanie śledzeniem wielu z tych produkcji. Jest ich za dużo, za długo się na nie czeka, a czasem nawet za długo trwają, ponieważ studia czy platformy wyciskają ostatnie soki z ich sukcesu kosztem jakości narracji.
fot. Prime VideoCoraz trudniej jest mi znaleźć w tym gatunku coś dla siebie. Niemal całkowicie straciłem zainteresowanie Kinowym Uniwersum Marvela, a DCU na razie intryguje mnie, bo jest nowe. Z tego powodu chciałbym Wam opowiedzieć nie o filmie, nie o serialu, ale o grze, która z zaskoczenia podbiła serca co najmniej miliona graczy. Tytule, który przypomniał mi o tym, jak znakomite, śmieszne i poruszające historie można opowiedzieć w ramach tego gatunku.
Jak The Walking Dead podbiło świat... po raz drugi
Na początku muszę jednak napomknąć o pewnym gatunku, który swego czasu święcił triumfy, ale również przejadł się widowni. Chodzi mi o gry, które spopularyzowało studio Telltale Games. The Walking Dead, The Wolf Among Us, Tales from the Borderlands czy ich własna interpretacja mitologii Mrocznego Rycerza to tylko kilka przykładów z wielu marek. To bardzo proste i powtarzalne gry, które w większości polegają na tym samym – wcielamy się w jedną lub kilka postaci, chodzimy po paru lokacjach, wybieramy opcje dialogowe, podejmujemy trudne decyzje, a całość ogląda się bardziej jak serial za sprawą długich przerywników.
Bardzo lubię ten gatunek, ponieważ pozwala on chłonąć samą historię bez przejmowania się gameplayem. To idealne produkcje na odmóżdżenie. Zwykle były też nieźle napisane. Moją ulubioną jest bez wątpienia The Wolf Among Us, choć najpopularniejszą serią okrzyknięto The Walking Dead. W roku premiery miałem dokładnie dwanaście lat i doskonale pamiętam, jak rozmaici youtuberzy przechodzili całość i zalewali się łzami pod koniec 1. sezonu. Historia Lee i Clem, a także późniejsze losy tej drugiej, poruszyły miliony ludzi na całym świecie. Historia wcale nie odstawała od serialu czy komiksu, na podstawie którego powstała. Niewiele jest takich gier, które potrafią przyciągnąć do siebie graczy z tak różnych baniek. To z powodu tej gry spopularyzowało się też zjawisko streamerów, bo nawet po przejściu danej historii chciało się zobaczyć, jakie decyzje podejmą inne osoby.
fot. Telltale GamesŻadna późniejsza gra od Telltale nie zdołała powtórzyć tak globalnego sukcesu. Były pozycje dobre i gorsze, ale żadna nie mogła mówić o takiej popularności, co historia o zbiegłym więźniu i nastoletniej dziewczynce. Aż do 22 października 2025 roku.
Zły wilk na drodze do sukcesu
Wspomniałem o The Wolf Among Us nieprzypadkowo. Nad tą grą pracowało wielu deweloperów, którzy tułali się od studia Telltale, przez Ubisoft i skończyli we własnym gniazdku – założonym w 2018 roku AdHoc. Ich pierwszym projektem miała być gra Dispatch, która zawierałaby elementy live-action. Produkcja miała wystartować na początku 2020 roku, ale... Cóż. Każdy pamięta, co się wtedy stało. Pandemia opanowała glob, a plany kreatywne musiały zostać odłożone na przyszłość. To w tym okresie do AdHoc powrócił syn marnotrawny, czyli zreinkarnowane Telltale po przebudowie z powodu problemów finansowych, jakie dotknęły to studio jeszcze przed pandemią. Telltale zaproponowało AdHoc współpracę przy kontynuacji The Wolf Among Us, która została nawet dwukrotnie zapowiedziana.
AdHoc się zgodziło i połączyło siły z dawną firmą matką. Niestety pojawiły się problemy. Telltale nie chciało, żeby AdHoc wtrącało się w decyzje kreatywne. Deweloperzy z nowego studia czuli się niesprawiedliwie traktowani i wykorzystywani jako tania siła robocza. Wierzyli, że stać ich na coś więcej niż być tylko grupą robotników na czyjeś zlecenie. Po krótkiej przygodzie z The Wolf Among Us 2, AdHoc znów pożegnało się z Telltale. Przez parę miesięcy deweloperzy pracowali nad nowym tytułem, ale rozgryzienie go nie było takie łatwe. Ostatecznie zdecydowano się powrócić do oryginalnego projektu, czyli Dispatch.
fot. Telltale GamesTo nie był koniec problemów. Po pierwsze, trzeba było przesiąść się z planów live-action na stworzenie gry animowanej. Konieczne było znalezienie sponsora. Niestety ten opuścił studio po paru miesiącach i zostawił firmę na lodzie. AdHoc się nie poddało. Dispatch zostało oficjalnie zapowiedziane w nadziei na przyciągnięcie zainteresowania sponsorów. Critical Role, czyli grupa profesjonalnych aktorów głosowych, którzy nagrywają swoje rozgrywki w Dungeons & Dragons, zdecydowało się wesprzeć projekt finansowo w zamian za stworzenie później gry na podstawie ich kampanii.
Założyciele AdHoc na pół roku odroczyli swoje wypłaty, żeby tylko móc zapłacić grupie trzydziestu deweloperów pracujących nad Dispatch, a potem w końcu wypuszczono wersję demonstracyjną, która zdemolowała Steama i zebrała niesamowicie przychylne opinie.
Symulator dyspozytora
Dispatch to superbohaterska gra strategiczna, choć bliżej jej do pełnoprawnego serialu animowanego. Całość jest podzielona na dwa segmenty: jako Robert Robertson III, były superbohater znany jako Mecha Man, wysyłamy grupę byłych złoczyńców, funkcjonujących w ramach programu resocjalizacyjnego Phoenix, do różnych zadań w Los Angeles. Czasem chodzi o złapanie mniejszego przestępcy, innym razem o powstrzymanie napadu na bank, a zdarza się też im przepchać rury kanalizacyjne, aby zapobiec zalaniu miasta ekskrementami. Trzeba odpowiednio dobierać postaci do wykonywanych zadań. Jeśli wymaga ono złapania uciekających rabusiów, to najlepiej wysłać kogoś szybszego i może uskrzydlonego. Drugi segment jest dużo ciekawszy: to praktycznie serial animowany, w którym możemy wybierać opcje dialogowe, a także decydować o ważnych wyborach moralnych, które mają wpływ na późniejsze wydarzenia. Pojawiają się też (o ile zaznaczycie opcję, że chcecie w tym uczestniczyć) quick time events, a zatem momenty, kiedy na ekranie wyświetla się przycisk, który trzeba odpowiednio szybko wcisnąć, żeby coś konkretnego się wydarzyło (najczęściej w scenach walki bezpośredniej).
To inne podejście od przygodówek oferowanych przed laty przez studio Telltale, w których elementem rozgrywki była mozolna eksploracja małych przestrzeni w wolnym tempie. Znacznie bardziej przypadło mi do gustu Dispatch, które pozwala na ulepszanie zdolności bohaterów i wymaga więcej kombinowania. Nie wszystkich możemy wysłać do jednego zadania, a czasem pojawia się ich na mapie tak dużo, że nie zdołamy wykonać wszystkich. Trzeba podejmować priorytetowe decyzje – w końcu mniejszą szkodą będzie to, że popularny celebryta nie dostanie ochrony na kolejnej gali, niż zignorowanie kaiju siejącego spustoszenie na plaży.
fot. AdHocPostaci mają też swoje umiejętności specjalne, wynikające z supermocy czy przeszłości. Jeśli mamy do czynienia z niebezpiecznym kultem religijnym, to okazuje się, że skuteczniejsza w ich infiltracji będzie Malevola, która ma rogi niczym diabeł i spiczasty ogon. Tak samo jeśli chcemy udrożnić kanalizację, to najlepiej nada się do tego Waterboy, który specjalizuje się we wszystkim, co związane z wodą, jak można się domyślić po nazwie. Niemniej, jak wspomniałem, mamy do czynienia z grupą byłych złoczyńców, którzy nie szczędzą sobie gorzkich słów, przekomarzania czy rzucania kłód pod nogi. Czasem ich decyzje są na nas wymuszane. Jeden z nich może chcieć uczestniczyć w jakimś zadaniu, nawet jeśli sami mielibyśmy inne plany na rozwiązanie tej sytuacji. Czasem też sabotują się nawzajem, ponieważ chcą się znaleźć jak najwyżej w rankingu, który bierze pod uwagę skuteczne działanie w terenie.
Siedem zachwytów głównych
To nie jest jednak powód mojego zafascynowania tym tytułem. Było już kilka podobnych gier z taką mechaniką, choćby równie świetne This is the Police, w którym zamiast superbohaterów na misje wysyłaliśmy funkcjonariuszy, a w tle rozgrywała się większa historia, na którą gracz miał wpływ za sprawą konkretnych wyborów moralnych.
Uważam Dispatch za jedną z najlepszych gier w tym roku i zdecydowanie najlepszą grę "typu Telltale". Po pierwsze, animacja jest przepiękna i potrafi rzucić cień na wiele wysokobudżetowych filmów i seriali animowanych. Jest płynna, wyjątkowa, śliczna. Deweloperzy potrafili stworzyć niesamowite ujęcia, a sceny akcji prezentują się tak dobrze, że chciałoby się je zobaczyć na wielkim ekranie. Jest przejrzyście, efektownie i efektywnie. Ostatnie animacje, które zachwyciły mnie w podobny sposób, to K-popowe łowczynie demonów, Spider-Man: Uniwersum, Arcane i Niebieskooki samuraj. Nie tylko akcja wygląda pięknie, ale i najdrobniejsze detale, ruch postaci czy ich mimika. Nawet emocjonalne sceny są idealnie oddane za sprawą tej kreski.
Po drugie, Dispatch ma naprawdę konkretny, precyzyjny scenariusz. Doskonale wie, o czym opowiada od początku do końca. To nie jest typowa historia superbohaterska, choć posiada pewne klisze i momenty, które da się przewidzieć. To historia o grupie odrzutków, którzy chcieli zmienić swoje życie i stać się lepszymi ludźmi, pomagać innym. To historia o odkupieniu i resocjalizacji, która wcale nie jest łatwa. W sieci jest wiele kontrowersji z powodu niektórych zachowań postaci w tej grze, które można podciągnąć lub wprost nazwać molestowaniem seksualnym. Nasza wesoła drużyna na początku wcale nie jest dobra, o nie! Są wulgarni, nie szanują głównego bohatera, przeszkadzają sobie nawzajem i chcą się nawzajem pozabijać. Scenariusz jest jednak poprowadzony tak zgrabnie, że na własne oczy widzimy, jak z tej zgrai popaprańców tworzy się szalona rodzinka. Motyw "found family", czyli grupy pozornie niepasujących do siebie postaci z problemami, które ostatecznie tworzą rodzinę, jest popularny i często wykorzystywany w tym gatunku, ale nie widziałem lepszego przedstawienia od czasów Strażników Galaktyki.
fot. AdHocPo trzecie, Dispatch jest absurdalnie śmieszne. To jednak bardzo specyficzne poczucie humoru. Ekstremalnie wulgarne, obsceniczne i prostackie. Porównałbym je do produkcji Jamesa Gunna, tych z R-ką, czyli Peacemakera i drugiego Legionu samobójców. Na ekranie często widać goliznę, a gra nie wstydzi się seksu czy przemocy. Jest mimo tego przezabawna. Powiem Wam przykład: na początku poznacie jednego "złola", który potrafi oblać całe swoje ciało kwasem, przez co traci ubrania i paraduje z przyrodzeniem na wierzchu. Niepotrzebne epatowanie nagością? Też tak pomyślałem aż do czasu finałowego odcinka, gdy naprzeciw niego stanął godny przeciwnik. To było najzabawniejsze użycie Strzelby Czechowa, jakie widziałem od bardzo dawna. Musiałem zatrzymać grę, żeby nie spaść z krzesła ze śmiechu. Widać, że Critical Role pomagało przy pisaniu scenariusza, ponieważ pyskówki wszystkich postaci są ostre, celne i zabawne.
Po czwarte, główny bohater to prawdziwe złoto. Robert Robertson III nie tylko nie ma żadnych supermocy, ale jest też chuderlawy, nie ma pieniędzy na żadne meble, myje się tylko w publicznych siłowniach, a na śniadanie, obiad i kolację pije tylko kawę. Do tego nie jest szczególnie mądry, co sam wielokrotnie przyznaje. To nie on zbudował wielkiego Mecha Mana, ale jego ojciec. Robertson III ledwo był w stanie utrzymać tego metalowego molocha i go naprawić. To postać, której niezwykle łatwo się kibicuje. Nie tylko z wymienionych powodów, ale też przez jego dobre serce i charyzmę, której nie powstydziłby się sam Bruce Wayne. Każdy monolog Roberta skierowany do drużyny klaunów można oprawić sobie w ramkę i powiesić nad łóżkiem.
Po piąte, każda postać jest wyjątkowa i ciekawa, z konkretną osobowością, problemami, odzywkami i potrzebami. Uwielbiam przykład Phenomamana. To superpotężna postać zdolna do zgaszenia Słońca. Można powiedzieć, że to typowy Superman tego uniwersum. Kiedy go poznajemy, wydaje się jednak, że będzie on kolejną złą interpretacją Człowieka ze stali. Okazuje się, że jego dziwne odzywki nie są wcale spowodowane złem serca, ale tym, że jest... troszeczkę "inny". Wyobraźcie sobie Clarka Kenta, którego nie wychowali poczciwi ludzie ze Smallville. Na przykład dla Phenomamana "uprawianie miłości" to po prostu przytulanie do kogoś, bo jego fizjonomia nie odpowiada ludzkiej. Powiedziałem też, że jest superpotężny. I to prawda. A jak to działa w ramach rozgrywki? Otóż Phenomamana opuszcza miłość jego życia, przez co ten popada w depresję i nie jest w stanie wykorzystywać swoich mocy w pełni. Proste, ale genialne. Tym bardziej że świetnie łączy się z motywem przezwyciężania wewnętrznych problemów, a te mają wszyscy członkowie drużyny. Dispatch – pomimo całej swojej wulgarności, brutalności i szaleństwa – jest niezwykle inspirującą, motywującą i "ciepłą" grą.
fot. AdHocPo szóste, występy aktorskie. Dispatch, mimo bycia grą niezależną i debiutem nowego studia, zebrało obsadę z najwyższej półki. W roli głównej Aaron Paul, czyli Jesse z Breaking Bad, który ma też doświadczenie głosowe z BoJacka Horsemana. Jego leniwy ton wypowiedzi idealnie pasuje do dyspozytora, który ma wszystkiego po dziurki w nosie i najchętniej pogrążałby się w depresji w towarzystwie swojego tłuściutkiego psa. Poza tym mamy Jeffreya Wrighta, czyli komisarza Gordona z Batmana z Robertem Pattinsonem, który wciela się w "czarnego Einsteina", a którego chyba podczas nagrywek opętał Samuel L. Jackson, sądząc po jego dialogach i sposobie ich przedstawienia. Poza tym perełki aktorstwa głosowego – Laura Bailey, Ashley Johnson. Każda, absolutnie każda, postać jest doskonale odegrana głosowo.
Powtórka z rozrywki, czyli Yennefer vs. Triss v2
Jest też siódmy powód – i nie boję się powiedzieć, że to głównie dlatego Dispatch jest teraz na ustach tak wielu osób. Chodzi mi o romanse. W grach Telltale raczej rzadko widzieliśmy motywy romantyczne. Tutaj z kolei AdHoc poszło na całość – a kto widział początek 4. odcinka, ten wie, co mam na myśli. Gracz ma do wyboru dwie postaci: Invisigal, która jest zreformowaną byłą złodziejką. To astmatyczka, która nałogowo pali papierosy, a jej supermocą jest znikanie podczas wstrzymywania oddechu – widzicie absurd budowania postaci w tej grze i jak ciekawie jest to zrobione? To wredna, niestabilna psychicznie, wulgarna, brutalna kobieta, która zrobi wszystko, żeby nadepnąć głównemu bohaterowi na odcisk, ale jednocześnie wrażliwa i zagubiona. Ponadto wierzy głęboko w to, że jest niezdolna do faktycznej zmiany; że bycie złoczyńcą jest jej pisane. Gracz, nawet nie romansując, może oczywiście to postrzeganie zmienić. Z drugiej strony jest Blonde Blazer, czyli znana superbohaterka, która swoimi mocami przypomina Supergirl z komiksów DC albo Kapitan Marvel z Domu Pomysłów. To oczywiście nie wszystko, co można powiedzieć, ale wolę nie psuć zabawy.
To właśnie romanse odbiły się głośnym echem w mediach społecznościowych. Jeśli korzystaliście z Internetu w okolicach premiery Wiedźmina 3, to widzieliście, jak wielkie wojny odbywały się na rozmaitych forach, gdy gracze kłócili się, która z partnerek Geralta jest mu pisana i "najlepsza". Teraz historia się powtórzyła, ale zamiast Yennefer jest Invisigal, a zamiast Triss mamy Blonde Blazer.
Jeśli mieliście okazję już zagrać w Dispatch albo przymierzacie się do tego, to koniecznie dajcie znać w komentarzach, która z nich skradła Wasze serce. A może żadna? Nie ma złych wyborów ani odpowiedzi, chociaż jedna jest zdecydowanie słuszniejsza od drugiej...
fot. AdHocDispatch to popkulturowy hit
Dispatch w momencie pisania tego tekstu ma jedne z najlepszych ocen gier w tym roku. 90/100 od krytyków w serwisie Metacritic i 9.1/10 od użytkowników. Na platformie Steam aż 98% recenzji z 913 łącznie jest pozytywnych, co daje wynik "przytłaczająco pozytywny". Nawet w PlayStation Store jest to genialne 4.96/5.0, które rzadko się zdarza i to na podstawie 24 tysięcy wysłanych głosów.
Na YouTube czy platformach pokroju Twitcha znajdziecie wszędzie streamerów próbujących swoich sił w tej grze, a każde wideo jest oglądane przez co najmniej dziesiątki tysięcy osób. TikTok wybucha od editów z postaciami, a w komentarzach trwa typowa wojenka zwolenników Invisigal i Blonde Blazer. Osobiście czegoś takiego w tym gatunku gier nie widziałem od wspomnianego na początku tekstu The Walking Dead z 2012 roku. Innym genialnym posunięciem AdHoc było stworzenie wyjątkowego cyklu wydawania kolejnych odcinków. Te ukazywały się parami co tydzień, dzięki czemu fani mogli dyskutować w mediach społecznościowych o tym, co się działo i co może się stać. Było wiele teorii, kłótni i przewidywania zakończenia. W dobie streamingu i binge-watchingu była to naprawdę fantastyczna odmiana, która jest rzadka w przypadku gier komputerowych.
Dispatch pomimo 27 dniu dzielących premierę 1. odcinka od ogłoszenia nominacji do nagrody Gry Roku, gra AdHoc znalazła się w kategorii najlepszego debiutu niezależnego studia gier. To wszystko pokazuje skalę sukcesu tej niepozornej gry, której niewiele osób dawało szansę – w końcu to nowe studio, a dodatkowo pojawia się motyw zmęczenia superbohaterami.
fot. AdHocOdzyskałem wiarę w gatunek superhero
Trudno mi wyrazić słowami, jak bardzo polecam Wam tę grę. I to absolutnie każdemu. Nieważne, czy jesteście graczami lubującymi się w takich gatunkach, czy w kompletnie innych. Nawet jeśli nie sięgacie zwykle po gry komputerowe, to Dispatch prowadzi rozgrywkę w tak luźny i prosty sposób, że można łatwo się nauczyć zasad, a potem wygodnie rozsiąść w fotelu lub na kanapie i oglądać jeden z najlepszych seriali animowanych o superbohaterach. To świetnie napisana historia, która potrafi wycisnąć łzy, poruszyć serce i rozbawić tak bardzo, że zaboli Was brzuch. Pełna charakterystycznych, szalonych postaci, które można kochać, nienawidzić, potem znów kochać i znów nienawidzić.
Jeśli historie o superbohaterach sprawiają lub sprawiały Wam przyjemność, to zdecydowanie powinniście sprawdzić tę pozycję. Nie jest też długa. Każdy odcinek trwa około godzinę i zwykle jest podzielony po połowie na segment rozgrywki i przerywników – tylko finał jest dłuższy i bardziej rozbudowany. Historia dzięki temu fantastycznie płynie i utrzymuje równe tempo.
A jeśli mieliście już okazję poznać historię Roberta Robertsona III, to napiszcie, czy również jesteście zachwyceni dziełem AdHoc.