Ministranci to polscy Avengersi? Piotr Domalewski zapowiada herosów bez supermocy [WYWIAD]
Ministranci to nowy film w reżyserii Piotra Domalewskiego, twórcy świetnie ocenianego hitu Cicha noc. Reżyser odsłania kulisy swojego najnowszego dzieła, które jest powiewem świeżości w polskim kinie.
ADAM SIENNICA: Po seansie filmu Ministranci pozostaje ze mną myśl: można znaleźć nadzieję na to, że da się coś zmienić na lepsze. Chciałeś, by to wybrzmiało?
PIOTR DOMALEWSKI: Na pewno zależało mi na tym, żeby w filmie wybrzmiało to, że warto próbować coś zmienić. Wiem, że to trochę idealistyczne. Wiedziałem to od początku pracy nad filmem i wiedziałem, że niełatwo będzie go bronić. Jak się okazało, obronił się sam.
A może to jest właśnie coś, czego obecnie widzowie w Polsce potrzebują? Coś, co może ich podnieść na duchu?
Lubię takie filmy, które nawet pod płaszczem dramatu zostawiają widza z nadzieją. Od lat mój ulubiony film to Manchester by the Sea – historia o przejmującej tragedii, w której w ostatniej scenie pojawia się promyk nadziei. Mimo wszystkiego, co spotkało bohaterów, jakoś utrzymują się na powierzchni i po prostu idą dalej. Podobnie jest w filmie Debiutanci Mike’a Millsa, w którym bohater mierzy się z osobistym dramatem, ale widz zostaje po seansie z nadzieją.
W tamtych filmach, jak i w Ministrantach, są momenty, gdy czuć, że wszystko mogłoby skierować się w stronę totalnego dramatu i beznadziei. Zawsze jednak jest ta nieprzekraczalna granica.
Chyba tak. Wychowałem się na amerykańskim kinie lat 80. i 90, które miało trzyaktową strukturę z istotnym epilogiem na końcu. Epilog pozwala historii wybrzmieć. Lubię taką konstrukcję, a ostatecznie robi się filmy, które samemu chciałoby się obejrzeć. Myślę, że trudno stworzyć coś, na co samemu nie poszłoby się do kina. To byłoby artystycznie niespójne. Dlatego robię takie filmy, jakie sam lubię oglądać w kinie.
Moje pierwsze skojarzenie było takie, że twoi ministranci są jak taki Robin Hood. Zabierają bogatym, oddają biednym.
Może to są polscy Avengersi. Takich mamy. Jak to mówi Duży Kurczak na temat błękitnych kominiarek, które mają ich chronić przed ujawnieniem: „Takie mam. Są dobre… za darmo i są dobre”. To są ich argumenty. Tu nikt nie ma supermocy. Jedyna supermoc to więź, która łączy tych chłopaków.
foto. materiały prasoweCzęsto mam problem z dziećmi w polskim kinie. Zazwyczaj są sztuczne i brakuje im wiarygodności. Ale w Ministrantach wszystko działa fantastycznie. Zebrałeś grupę młodych aktorów, która kradnie ten film!
Myślę, że to dlatego, że oni są tak autentyczni. Ich kreacje są przejmujące, wiarygodne i po prostu prawdziwe. Wielu doświadczonych aktorów mogłoby im pozazdrościć tego, że mieli szansę zmierzyć się z czymś tak wymagającym, ale to, jak sobie z tym wyzwaniem poradzili, jest w moim przekonaniu wyjątkowe. Mają w sobie ogromną wrażliwość. Proces kompletowania obsady to było wymagające wyzwanie. To Nadia Lebik, reżyserka castingu, ich znalazła. Moim zadaniem było tylko dać im takie zadania aktorskie, żeby mogli pokazać pełnię swoich możliwości. A potem, razem z Piotrem Sobocińskim, staraliśmy się tak prowadzić inscenizację, by wydobyć ich naturalność i wrażliwość. Szukaliśmy młodych aktorów wśród osób, które mają doświadczenie w systematycznej pracy – w szkołach muzycznych, na zajęciach sportowych czy sztukach walki.
Chodziło nam o ludzi, którzy wiedzą, czym jest precyzyjna, powtarzalna praca prowadząca do osiągnięcia odpowiedniego efektu. Dla młodych aktorów wyposażonych w taką wiedzę i doświadczenie praca na planie to po prostu fajna przygoda.
Przypuszczam, że prowadzenie takich młodych aktorów na planie to trudny proces.
W czwórkę tworzą tak silną grupę, że łatwo dać się ponieść ich energii i pomysłom. Trzeba jednak cały czas zachować spojrzenie z zewnątrz – pamiętać, że film to precyzyjna konstrukcja fabuła i rytm. To było chyba największe wyzwanie.
Czy podczas castingu ważne dla ciebie było, aby jeden z nich potrafił rapować?
To ciekawe, bo ta scena była już w scenariuszu. Szukaliśmy więc kogoś, kto miał takie doświadczenie. Mikołaj Juszczyk rzeczywiście nagrywa swoje kawałki i wydał kilka płyt. Można znaleźć jego utwory w internecie. Kiedy okazało się, że ma młodszego brata Filipa, który gra na pianinie, wiedziałem, że to oni muszą zagrać braci Kurczaków.
Mamy w filmie temat Kościoła jako instytucji, ale przy tym nie poruszasz i nie oceniasz kwestii wiary. To pozwala spojrzeć na wydarzenia z dystansu.
Kwestia wiary jest bardzo osobista i trudno o niej mówić w sposób, który nie byłby oceniający – a już na pewno krytyczny. Każdy ma swoją wiarę. Bardziej chodziło o to, jak jest ona ustrukturyzowana, zinstytucjonalizowana. Zależało mi na tym, żeby w filmie wybrzmiało to, że w starciu z instytucją jednostka często przegrywa.
Pomimo refleksji nie poddajesz tego ocenie ani niczego nie narzucasz. A to bardzo ważne dla odbioru Ministrantów.
Nie jestem fanem publicystyki w kinie. Interesuje mnie kino, które nie mówi, co jest dobre, a co złe – tylko pozwala widzom wyciągnąć swoje wnioski. Takie, które prowokuje do dyskusji, ale nie daje gotowych odpowiedzi. Publicystyka ma tak długie życie, jak długo dany temat rezonuje w opinii publicznej. A gdy przestaje, natychmiast się dewaluuje. Wolałbym, żeby za trzydzieści lat ktoś obejrzał ten film i powiedział: „Tak wtedy żyła jakaś społeczność. To jest jakaś prawda o nich”. To jest właśnie siła kina. Myślę, że wszyscy lubimy takie filmy – takie, które zostają z nami na długo.
Ciekawie wybrzmiewają historie społeczności obok głównej opowieści Ministrantów – te małe, wielkie dramaty i tragedie.
Tak skonstruowałem scenariusz. To jest w pewnym sensie adaptacja Nowego Testamentu. Bohater to młody chłopak wychowywany przez samotną matkę, która nie zna ojca swojego dziecka. Chłopak myśli, że ma kontakt z siłą wyższą i poświęca swoje życie, żeby zmienić społeczność. A na koniec wraca, jakby po zmartwychwstaniu, by rozpocząć coś nowego. Zabiera ze sobą grupę. Serio – poszedłem prostym kluczem.
Niesamowite. Teraz, kiedy pomyślę o szczegółach, to wszystko się zgadza. Czy to przyszło w trakcie pracy nad scenariuszem, czy pomysł pojawił się wcześniej?
To był punkt wyjścia do scenariusza. Od początku chciałem zrobić film, który wejdzie w dyskurs z tym, czym Kościół stał się dziś. Pomyślałem, że najlepszym motywem będzie proste pytanie: co by było, gdyby Jezus przyszedł na świat ponownie? Przyszedłby do Kościoła i powiedział: „Hej, jestem”. Ciekawiło mnie, jak zostałby przyjęty.
To niesamowite, teraz jeszcze bardziej doceniam szczegóły w tym filmie. Ustalona konwencja, dobrze budująca balans między powagą a humorem, sprawia, że seans jest przystępny.
To trudne, ale po prostu tak widzę rzeczywistość. Myślę, że potrzeba humoru jest bardzo indywidualna – każdy ma własny próg i własny sposób reagowania. W każdej dramatycznej sytuacji kryje się mnóstwo absurdalnego, czasem gorzkiego humoru. Tak zostaliśmy nauczeni – ja i moje rodzeństwo mamy to spojrzenie, które pozwala ironicznie patrzeć nie tylko na świat, ale i na samych siebie. To bardzo potężne narzędzie. Zresztą we wszystkich moich filmach ten ton się pojawia. Lubię opowiadać historie w taki sposób.
Tego kino potrzebuje. Zwłaszcza przy poważnych tematach, bo wtedy widz nie wycofuje się emocjonalnie i łatwiej do niego dotrzeć.
Ja też jestem przede wszystkim widzem i uwielbiam, gdy historia na początku wywołuje pozytywne emocje, uśmiech, a dopiero potem, kiedy robi się poważnie, zaczyna wychodzić na pierwszy plan prawdziwy temat opowieści. Jeśli od pierwszej sceny wszystko jest mroczne, brutalne i przytłaczające, to kolejne sceny przestają na mnie działać – bo jako widz już się do tego przyzwyczajam. W Ministrantach też pojawia się taki moment, kiedy widz zaczyna się zastanawiać, czy to na pewno będzie komedia. W ten sposób łatwiej mi nawiązać prawdziwą relację z widzem.
Myślisz, że pojawią się widzowie, którzy poczują się obrażeni, bo w określony sposób pokazujesz Kościół jako instytucję?
Mam nadzieję, że nie. Wolałbym, żeby film prowokował do rozmowy. Wydaje mi się, że film nie jest publicystyczny. Każdy może go odebrać po swojemu. Czy dyskurs mnie paraliżuje? Kompletnie nie. Kino powinno prowokować do dyskusji, do konfrontowania postaw i poglądów. I głęboko wierzę, że Ministranci będą inspirowali widzów do dyskusji.