Dlaczego ufamy mężczyźnie z tarczą? Jak MCU zmieniło postrzeganie superbohaterów
Popularność komiksowych bohaterów na dużym ekranie wciąż jest elementem badań starających się wyjaśnić fenomen trykociarzy w Hollywood. Bez wątpienia sukces ten zawdzięczać można właśnie Kinowemu Uniwersum Marvela, które znakomicie zrozumiało nie tylko potrzeby widzów, ale też esencję swoich bohaterów.
Kino komiksowe musiało przejść długą i wyboistą drogę od infantylnych produkcji skierowanych do dzieci do filmów o dojrzalszym charakterze, które trafiają w potrzeby widowni i potrafią na kinowej sali zjednoczyć niezależnie od wieku. Z ekonomicznego punktu widzenia machina zwana Kinowe Uniwersum Marvela jest zjawiskiem niezwykłym i bardzo pożądanym. Kwestią czasu było pojawienie się naśladowców, którzy mogliby mechanizm ten zaimplementować na swoją modłę. Wydawało się więc, że recepta na sukces jest pod samym nosem producentów, ale nie udała się ta sztuka na razie ani Uniwersum Potworów (Universal), ani też bohaterom DC (Warner Bros.). Na szczęście prędko oba studia zauważyły, że samo kopiowanie tego modelu nic nie da i – z korzyścią dla widzów – zmieniono kierunek w obu przypadkach.
Czy funkcjonowanie kinowej franczyzy wokół przenikających się filmów, bohaterów i wątków jest zarezerwowane tylko dla MCU? Jak wspomniałem we wstępie, wciąż jest to elementem analizowanym przez wielu badaczy, którzy starają się odpowiedzieć na pytania dotyczące finansowego fenomenu. W wielu tekstach możemy znaleźć tezy, że nie same fabuły Iron Mana, Thora lub Avengers są przyczynkiem do tak świetnego funkcjonowania uniwersum na rynku, ale właśnie przenikanie się struktury połączone z intertekstualną grą, która stanowi żyłę złota dla Marvela i Disneya. Dostrzegli to również producenci wspomnianych dwóch uniwersów, które ostatecznie nie potrafiły dokonać tego, co udało się w przypadku MCU. Kevin Feige, zarządzający całą machiną, doskonale wiedział, że uniwersum powinno być budowane konsekwentnie, ale przede wszystkim cierpliwie i skrupulatnie.
Wystarczy spojrzeć na zapowiedzi filmów Marvel Studios na nadchodzące lata. Plansza z produkcjami na kilka lat do przodu, dokładne ich umiejscowienie w czasie i skupianie się na możliwości przenikania się tytułów. Przede wszystkim więc pomysł, konsekwencja i dokładanie wszelkich starań, aby powiązania filmów były organiczne i nie wprawiały w przesadne zakłopotanie nowych widzów. Universal, tworząc Uniwersum Potworów, zapomniał o tym – na szybko chciano doścignąć finansowo Marvela, tworząc w filmie Mumia masę odniesień do przyszłych projektów, zapominając o najważniejszym, czyli konkretnej historii dziejącej się tu i teraz. Swoją drogą, także Marvel Studios podobnych błędów się nie ustrzegło, ale nieprzypadkowo nie mówimy o katastrofie. Być może wielu z was pamięta scenę z Avengers: Czas Ultrona, gdy Thor postanowił wziąć kąpiel i zapowiedzieć nadchodzący film z jego udziałem. Scena ta miała duże znaczenie dla całego uniwersum, ale nie była istotna względem rozgrywającego się filmu. Problem dostrzeżono i w takiej formie nie mieliśmy już tak brutalnej zapowiedzi. Dokładane są raczej starania, aby ewentualne zapowiedzi innych projektów były bardziej subtelne i działały w obrębie filmu, w którym są serwowane.
W skrócie tak właśnie można streścić funkcjonowanie "formuły Marvela", która jest bardzo rozległym zagadnieniem i można na pewno poświęcić jej przynajmniej jedną opasłą książkę. Zwłaszcza że to film tego studia zajmuje pierwsze miejsce w klasyfikacji najdroższych w historii i dlatego trudno będzie nam odejść od spraw biznesowych i ekonomicznych – to one mniej lub bardziej istotne są w każdej kreatywnej decyzji. Spróbujmy jednak w miarę możliwości skupić się na aspekcie ludzkim, mając gdzieś z tyłu głowy dźwięk uderzającego o ziemię dolara. Odpowiedzmy więc sobie na pytanie, dlaczego mogła zapanować moda na superbohaterów i jakim sposobem widownia zaczęła postrzegać trykociarzy w zupełnie inny sposób?
Dziś z rozrzewnieniem wspomina się dylogię Batmanów Joela Schumachera, która uderza pstrokatymi kostiumami, kiczowatymi efektami specjalnymi i wreszcie infantylną historią zarezerwowaną wyłącznie dla młodych widzów lub wiernych komiksomaniaków. Nieprzypadkowo filmy superbohaterskie zaczęły być w branży postrzegane jako niskich lotów rozrywka, która nie ma szans przebić się szerzej do świadomości widzów, którzy nigdy nie mieli w ręku komiksu z Mrocznym Rycerzem.
Kolorowe historyjki oparte o archetypy mocno utożsamiano z komiksowym medium, ale przecież historie w nim zawarte wykraczały daleko poza ten stereotyp. Z czasem udawało się coraz częściej przekonywać widownię, że komiksowi artyści potrafią tworzyć niebanalne fabuły i można to również przenieść na język filmu. Potrzebny był do tego rozwój technologii, który umożliwił pokazanie bujającego się na pajęczynie Spider-Mana tak, żeby nie wyglądało to głupkowato. Wierzyliśmy, że facet naprawdę może podróżować w ten sposób po Manhattanie, zaś Cyclops z filmu X-Men mógł naprawdę strzelać ze swoich oczu wiązką czerwonej energii. Dwa pierwszy filmy Singera o mutantach otworzyły zupełnie nowy rozdział dla trykociarzy, pokazując wszystkim, że można o superbohaterach stworzyć film dojrzalszy z niebanalną treścią odnoszącą się do problemów pierwszego świata. Następną cegiełkę dołożył Christopher Nolan, proponując swoją wersję Batmana, która do dziś utożsamiana jest przez wielu jako jedyny słuszny trop w dorosłym przedstawieniu superbohaterów. Wreszcie też w 2008 roku dostaliśmy otwarcie MCU w postaci filmów o Hulku i Iron Manie. Wtedy jeszcze nikt nie mógł spodziewać się tego, co nadejdzie w kolejnych latach i jakie atrakcje przyszykują nam ludzie z Marvel Studios.
Może jeszcze nie na samym początku tworzenia się Kinowego Uniwersu Marvela, ale z czasem filmy zaczęły wykazywać się perfekcją w operowaniu gatunkową hybrydowością, rekonstruując historie mocno osadzone w konwencji kina superbohaterskiego i proponując mnóstwo innych tropów. Coraz częściej udawało się unikać westernowego podejścia do przedstawianej historii, w której to na koniec musi wygrać dobry kowboj. Bardziej złożone narracje pozwoliły widowni inaczej postrzegać superbohaterów, którzy stali się bardziej ludzcy, bo często zmagali się z podobnymi problemami, choć oczywiście na inną skalę.
Kevin Feige i jego ekipa wyczuli nastroje widowni i potrafili trafić do każdego. Seria X-Men, celowo lub nie, odkryła nieprawdopodobną siłę wszystkich adaptacji komiksów. Ich uniwersalność i fakt, że dostarczają wszystkiego, co potrzebuje widownia. Widowiska z bohaterami Marvela poruszają problemy społeczne, ale przede wszystkim dają też nadzieję. Nic nie podnosi na duchu tak, jak skopanie kilku kosmicznych tyłków przez grupę Avengers. W parze z efektami specjalnymi idzie nasze zawieszenie niewiary i chęć obcowania z bohaterami przez kolejną dekadę. Nie mamy więc problemu z faktem, że szop z karabinem w ręku potrafi gadać, zaś były wojskowy idzie na bój, dzierżąc jedynie tarczę. Kupujemy to z całym dobrodziejstwem inwentarza, bo takie podejście oferują nam angażujące uwagę mechanizmy narracyjne. Przy tym wyciągana jest esencja bohaterów, a fabuły na poziomie intertekstualnym adaptuje się tak, aby mogły trafić w różnorodne gusta.
Superbohaterowie stali się odpowiedzią na ludzkie potrzeby, w których zakorzeniony jest nie tylko eskapizm, ale też zwiększanie poczucia wartości i nutka nadziei, że ataki terrorystyczne, katastrofa klimatyczna lub inne zagrożenia są niczym dla wciąż pojawiających się osób ryzykujących życie w imię dobra i heroizmu. Inaczej więc patrzymy na superbohaterów, nie stanowią dla nas jedynie chwilowej uciechy w sali kinowej. Okazuje się bowiem, że można przyciągać do ekranu nawet nie efektami specjalnymi, nie starciem Kapitana Ameryki z Iron Manem, ale także drobnymi elementami składającymi się na poszerzanie wciąż rosnącego świata. Od dawna wiemy, że wielkie narracje są przyszłością kina i fani muszą mieć poczucie, że oglądani przez nich bohaterowie są konsekwentnie rozwijani. Poświęcenie Tony'ego Starka w Avengers: Koniec gry nie zrobiłoby na nikim takiego efektu, gdyby nie droga, którą przeszliśmy z tym bohaterem od 2008 roku. Warto przy tym pamiętać, że receptą na sukces nie jest zakopanie kiczowatych elementów i zapomnienie o komiksowym rodowodzie. Wspomniany wcześniej technologiczny rozwój pozwolił przede wszystkim na zmianę postrzegania filmów superbohaterskich z kategorii dziecinnej rozrywki do bardziej złożonego widowiska, w którym efekciarstwo jest tylko ozdobą dla całej narracji. Obecnie więc nie ma już podziału na wiek i tych, którzy czytają komiksy lub nie. Na sali kinowej jesteśmy sobie równi i wszyscy tak samo ściskamy kciuki za spranie Thanosa i zażegnanie wszystkich innych niebezpieczeństw, które niechybnie czekają bohaterów MCU.