Gry z Mario mają niemal 40 lat i nadal bawią. W czym tkwi sekret słynnego hydraulika?
W tym roku postać Mario będzie obchodzić 40. urodziny. Mimo tego ten sympatyczny hydraulik nadal jest w świetnej formie!
Mario to prawdziwa ikona, którą większość kojarzy z klasyczną serią gier platformowych. Postać ta zadebiutowała jednak nieco wcześniej, bo w roku 1981, za sprawą Donkey Kong. Wtedy ten bohater nie miał jeszcze swojego imienia, pod którym znamy go dziś i zamiast tego zwany był po prostu Jumpmanem, z uwagi na swoje charakterystyczne skoki. Zmiana imienia nastąpiła rok później w Donkey Kong Junior, a w roku 1983 zadebiutowało Mario Bros., czyli zręcznościowa gra, w której gracze, jako tytułowi bracia, przenosili się do nowojorskich kanałów i walczyli z przeciwnikami na zamkniętych “arenach”.
Start tej właściwej, głównej serii, z której prawdopodobnie większość Mario kojarzy, to “dopiero” rok 1985. Debiutujące wtedy Super Mario Bros postawiło na nieco inną formułę rozgrywki. W dalszym ciągu mieliśmy tutaj klasyczną, dwuwymiarową oprawę i widok z boku, ale już poziomy były dużo bardziej rozległe, z przesuwającym się ekranem. Dzielny protagonista biegł w prawo, omijał przeszkody, walczył z przeciwnikami (skacząc po ich głowach, jak na byłego Jumpmana przystało), a wszystko to po to, by uratować księżniczkę. Ta jednak, jak na złość, zawsze znajdowała się w innym zamku…
I chociaż w 1985 roku dwuwymiarowa platformówka nie była czymś zupełnie nowym i świeżym (takimi, które oferowały przesuwanie ekranu były np. Quest for Tires i Pac-Land z odpowiednio 1983 i 1984 roku), to dopiero Super Mario Bros. wprowadziło nową jakość i spopularyzowało ten gatunek. Głównym tego powodem było przede wszystkim świetne, intuicyjne i bardzo precyzyjne sterowanie. Każde naciśnięcie przycisków posyłało bohatera tam, gdzie byśmy sobie tego życzyli. W grze, która stawia tak duży nacisk na omijanie przeszkód, wrogów i przepaści, miało to kolosalne znaczenie. Zabawa momentami potrafiła być wymagająca, ale nie frustrowała, bo porażki wynikały tutaj z naszych błędów, a nie samej gry. Dużym atutem SMB była też oprawa audiowizualna. Barwna grafika i radosna muzyka w połowie lat 80. robiły ogromne wrażenie i znacznie wyróżniały się na tle konkurencji, która była raczej dużo bardziej ponura i stonowana.
Mario błyskawicznie wspiął się na szczyt popularności i Nintendo zamierzało to odpowiednio wykorzystać. Szybko powstały kontynuacje, które wprowadzały dodatkowe postacie (w tym ulubieńca fanów, Yoshiego) i zupełnie nowe mechaniki, odświeżające sprawdzoną formułę. Japońska firma nie poprzestała wyłącznie na bezpiecznych sequelach i szybko rozpoczęła eksperymenty na naprawdę niecodziennych spin-offach. Mario stał się kierowcą, tenisistą, golfistą, a nawet… bohaterem serii gier RPG. Co więcej, praktycznie każdy taki eksperyment okazywał się sukcesem i dobrze sprzedawały się nawet te pozornie najbardziej kuriozalne pomysły.
Pokuszono się też o próby zawojowania innych gałęzi popkultury. Na tych polach nie szło już tak dobrze. Animowane seriale były co najwyżej średnie i dziś są już raczej przez większość zapomniane, natomiast aktorski film z 1993 roku… cóż, tutaj mamy do czynienia z ciekawą sytuacją. Krytycy całkowicie zmiażdżyli ten obraz w recenzjach i nic w tym dziwnego - pod wieloma względami był on naprawdę fatalny, a design niektórych postaci (w szczególności Goombasów i Yoshiego) sprawia, że nocami budzę się z krzykiem. Mimo tego pojawiło się też spore grono osób, które uważa to dzieło za absolutnie kultowe.
Mogło wydawać się, że kres popularności Mario położą lata 90., gdy na rynku rozgościły się dwie konsole: PlayStation i Nintendo 64, oferując efektowną, trójwymiarową grafikę. Japońska firma nie widziała tu przeszkody, dostrzegła zaś szansę na rozwój i należycie ją wykorzystała. Super Mario 64 okazało się nie tylko świetnym przejściem w trzeci wymiar, ale też po prostu znakomitą platformówką, która nawet dziś może bawić, o ile tylko przymkniemy oko na niezbyt współczesną pracę kamery. W tak zwanym międzyczasie Japończycy dokonali też prawdziwego podboju rynku handheldów i również tam Mario radził sobie nad wyraz dobrze. A właściwie radzi sobie nadal, bo Switch dostał m.in. kapitalne Odyssey i dwa remaki hitów z Wii U.
Co sprawia, że to właśnie Mario jest prawdziwą ikoną i to nie tylko samego Nintendo, ale całej branży elektronicznej rozgrywki? Gdy popatrzymy szeroko, czyli tak na początki, jak i na te współczesne odsłony, widać kilka wspólnych punktów. Przede wszystkim zauważyć można… prostotę. Nie mamy tutaj do czynienia ze skomplikowanymi mechanicznie grami. Zdecydowaną większość odsłon obsłużymy przy pomocy zaledwie kilku przycisków, dzięki czemu poradzą sobie z nimi praktycznie wszyscy, nawet osoby na co dzień stroniące od takiej zabawy.
Poziom trudności jest przy tym odpowiednio zbalansowany. Choć niektóre poziomy są nieco trudniejsze, to ukończenie większości z nich nie stanowi zbyt wielkiego problemu. Sytuacja komplikuje się dopiero w momencie, gdy zależy nam na odkryciu wszystkich sekretów i wyciśnięciu z tych produkcji jak najwięcej. To zresztą widać także w innych pozycjach w portfolio “Wielkiego N” - Japończycy bardzo lubią tworzyć doświadczenia przystępne, które może ukończyć każdy, ale które przy okazji oferują też coś dla miłośników wyzwań. Doskonałym tego przykładem jest wspomniane już Super Mario Odyssey, które w zdecydowanej większości jest łatwe, lekkie i przyjemne. Jeśli jednak zapragniecie zebrać wszystkie księżyce… cóż, lepiej szykujcie ziółka na uspokojenie, bo momentami będzie naprawdę trudno!
Wybrane gry z Mario. Tak bohater zmieniał się na przestrzeni lat
Zastanawiając się nad przyczynami popularności serii, nie sposób pominąć też jej najbardziej powierzchownej warstwy, czyli oprawy. To po prostu ładne, atrakcyjne dla oka gry. I oczywiście, w momencie debiutu w zasadzie każdej z nich, na rynku dostępne były tytuły dużo bardziej imponujące i zaawansowane technologicznie, ale Nintendo potrafiło wychodzić z tych starć obronną ręką. Duża w tym zasługa charakterystycznego, kreskówkowego stylu graficznego i sztuczek, które pozwalały sprytnie obchodzić sprzętowe ograniczenia. Podobnie sprawa wygląda z udźwiękowieniem. Motyw muzyczny z Super Mario Bros. zna niemal każdy, a charakterystyczne “let’s-a-go!” wypowiadane głosem Charlesa Martineta to jeden z najsłynniejszych tekstów branży.
Na sam koniec zostawiłem jeden element, który moim zdaniem najbardziej przyczynił się do ogromnego i niesłabnącego zainteresowania przygodami wąsatego hydraulika. Mowa o nieskończonych pokładach kreatywności twórców. Złośliwi od lat powtarzają, że Nintendo wydaje ciągle trzy serie (Mario, Zelda i Pokemony) i wszystkie te gry są takie same. Prawda jest zupełnie inna i praktycznie każda nowa odsłona diametralnie zmienia gameplay, wprowadza nowe mechaniki i rozwiązania będące powiewem świeżości. Super Mario 64 przeniosło cykl w epokę 3D, Sunshine dodało urządzenie o nazwie F.L.U.D.D., a obie części Super Mario Galaxy to już prawdziwe kopalnie “miodu” z mistrzowsko zaprojektowanymi lokacjami. To zaś sprawia, że przygody Mario bawiły, bawią i prawdopodobnie będą bawić nas przez kolejnych 40 lat.