Godzilla i Kong mają być niepoważni. Tańce, hulańce i pranie po pyskach
Godzilla i Kong czerpie z japońskich filmów to, co sprawiło, że stały się one popularne na całym świecie. Jest luźno i z dystansem. Cytując klasyka: "Niech walczą!".
Wychowywałem się na filmach o Godzilli z Japonii i cenię sobie to, jak Japończycy kształtowali tę historię. Choć doceniam pierwszy tytuł z 1954 roku, gdy potwór był czarnym charakterem, to największy sentyment odczuwam do ery Showa, w której Król Potworów jawi się jako superbohater. Liczyła się zabawa, przegięcia na każdej płaszczyźnie, szalone pomysły i pranie po pyskach. Do tego dochodziło emocjonowanie się tańcami, hulańcami i superciosami Godzilli, którego moce stawały się tak absurdalne, jak całe jego przygody. To na długo pozostawało w pamięci!
Być może uwielbiam MonsterVerse dlatego, że czerpie inspiracje właśnie z epoki Showa. Idzie w kierunku niepoważnej, głupkowatej i prostej rozrywki. I właśnie tak powinno być.
Godzilla - precz z tymi ludźmi!
Poruszam ten temat, bo coraz więcej narzeka się na hollywoodzkie filmy – że są głupie, banalne, a wątki ludzi totalnie niepotrzebne. Negatywne komentarze nasiliły się po sukcesie Godzilla Minus One. Co prawda na początku byłem w gronie marudzących, bo oczekiwałem filmu o potworach z ludźmi w tle (jak w epoce Showa!), a nie o ludziach z potworami w tle (bo kogo oni interesują, gdy gigantyczne monstra biją się w środku miasta?!).
Adam Wingard pokazał, na czym mu zależało w filmie Godzilla kontra Kong, i wyraźnie kontynuuje to w projekcie Godzilla i Kong: Nowe imperium. To ma być niedorzeczne i proste. Rasa ludzka nie ma znaczenia i – tak jak w filmach z Japonii o superbohaterze Królu Potworów – ma być jedynie tłem, obserwatorem i czasem tylko pomagać w ekspozycji. To Tytani mają czas ekranowy. To ich "kreacje aktorskie" mają nas porywać. To oni mają nas interesować, a nie nudni i zbyteczni malutcy mieszkańcy niszczonych miast.
Czy naprawdę oglądacie te filmy dla ludzkich dramatów? Nie wydaje mi się. Te produkcje powinny bazować na tym, co Ken Watanabe powiedział w Godzilli z 2014 roku: "Niech walczą!".
Głupkowatość Monster Movie jest wpisana w to, co prezentowała epoka Showa, a amerykańskie MonsterVerse na razie ledwie liznęło czubek góry lodowej. Przywołam malutką inspirację z japońskiego filmu King Kong kontra Godzilla z 1962 roku – chodzi o scenę, gdy Kong próbuje wsadzić Godzilli drzewo w gardło. To jest absurd sam w sobie, ale zarazem kwintesencja tego klimatu. Przegięcie jest wpisane w charakter potworów i powinno stanowić wytyczną dla tego, co pokazywać na ekranie.
Godzilla i jego superciosy
Wciąż liczę jednak na więcej, bo kwestia superciosów Godzilli też jest na razie dość powierzchowna w MonsterVerse. Cios z ogona czy atomowy oddech to trochę mało. Niektóre umiejętności w japońskich filmach były festiwalem wesołego nonsensu. Nigdy nie zapomnę, jak Król Potworów sunął po ziemi na ogonie, by zaatakować dwoma łapami niczym kangur! Na przestrzeni wszystkich epok strzelał laserami z kolców na plecach, latał dzięki atomowemu oddechowi, w walce z MechaGodzillą miał moc magnesu, raz nawet gadał z innym potworem (na ekranie w wersji japońskiej były dymki jak w komiksach). Marzę, by zobaczyć, jak Godzilla wykonuje taniec zwycięstwa po walce!
To jest już taki poziom kampu i hocków-klocków, że nawet nie wiem, czy na pewno przeszłoby to w amerykańskiej wersji dla globalnego widza. Czy taka specyficzność byłaby akceptowalna przez każdego? Twórcy starają się mimo wszystko szukać granicy głupkowatości. Jeśli poszliby o krok za daleko, mogliby widzów zrazić do siebie. Pamiętajcie, że kino japońskie z tamtych lat, pomimo sukcesów i rozpoznawalności Króla Potworów na całym świecie dzięki VHS, w gruncie rzeczy było tworzone dla mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni.
Dlatego pewnie MonsterVerse aż tak daleko nie zajdzie. Stonuje niektóre inspiracje, by zwyczajnie nie przesadzić. Gdy jednak widzę Konga wsiadającego Godzilli na plecy, gdy lecą się bić, to czuję jedynie radość. Tym MonsterVerse powinno być od początku, bo zauważcie, że Godzilla z 2014 roku, Kong: Wyspa Czaszki czy Godzilla II: Król Potworów były przesadnie na poważnie. Produkcje o Godzilli były mroczne, mniej rozrywkowe niż Godzilla kontra Kong. Inne podejście jest aż nadto odczuwalne. Choć Król w każdym projekcie MonsterVerse jest trochę takim bohaterem, to początkowo era Showa nie była w kręgach zainteresowania twórców w Fabryki Snów. To się zmieniło z czasem, a opinie widzów udowadniają, że z korzyścią dla uniwersum.
Godzilla to nie tylko absurd
Godzilla, Kong i przygody wszystkich Tytanów muszą być głupkowate, a na ekranie muszą dziać się istne dziwności, bo to jest wpisane w ich DNA. To widzom na świecie dawało zawsze największą frajdę i w kontekście czysto rozrywkowego kina, jest zwyczajnie najlepszym wyborem. Jednakże z konwencją przygód potworów, jak ze wszystkim w popkulturze, jest tak, że nie trzeba zamykać się na jeden kierunek. Dlatego obok mogą i powinny powstawać takie filmy jak Godzilla Minus One, które są zrobione bardziej "na poważnie". Oba podejścia mogą istnieć obok siebie, bo każdy widz jest inny; oba mogą być lubiane tak samo albo każdy może wybrać to, co mu odpowiada.
Z sentymentu do dzieciństwa sam wybieram pranie po pyskach! To wielka frajda. Oby MonsterVerse szło dalej w tym kierunku. Prawda jest taka, że albo zaakceptujemy niedorzeczność sytuacji, albo to nie dla nas. Ta charakterystyczna głupkowatość, dystans i luz to cechy, których oczekuję po tych filmach. I to one – podobnie trochę jak w serii Szybcy i wściekli – mają szansę dać alternatywną formę rozrywki w świecie blockbusterów.