Iniemamocni po 20 latach nadal są najlepszym filmem o superbohaterach. Wyjaśniam dlaczego
Iniemamocni to trochę taka Fantastyczna Czwórka Pixara. To właśnie tę animację uważam za najlepszy film o superbohaterach. Dlaczego?
Iniemamocni mają już 20 lat. Gdy animacja Pixara zadebiutowała w 2004 roku, mało kto spodziewał się, że będzie tak popularna. Mimo dobrze odebranych X-Menów nie były to najlepsze czasy dla superbohaterów – te zaczęły się dopiero w 2008 roku wraz z Iron Manem. Animacja odniosła spektakularny sukces i pokazała widzom na całym świecie, że superbohaterowie mogą się sprzedać w każdej formie. Choć zarobiła "tylko" 631,6 mln dolarów przy budżecie 92 mln dolarów, nie da się zaprzeczyć, że był to kolejny element układanki, przecierający szlaki dla MCU. W końcu familijna przygoda ocieplała wizerunek herosów w oczach publiczności, która nie znała komiksów.
Iniemamocni, czyli lekcja człowieczeństwa
Na kolejnym seansie Iniemamocnych uderzyło mnie to, jak mocno wizerunek superbohaterów różni się od tego z aktorskich filmów (na czele z hitami Marvela). Obserwujemy rodzinę z supermocami prowadzącą zwyczajne – można by rzec nudne – życie. Borykają się z normalnymi problemami i nie są jacyś ekstra, bo mają nadludzkie moce. Reżyser Brad Bird ukazał człowieczeństwo przez pryzmat mitycznych wojowników dobra. Zauważmy, że hity MCU czy DC nigdy aż tak nie wchodziły w ten aspekt – nie pozwalały dostrzec człowieka pod powłoką bohaterskości. Kapitan Ameryka przeżywający utratę Peggy czy Iron Man odkrywający prawdę o śmierci rodziców to zaledwie ułamek tego, co robią Iniemamocni.
Bohaterowie animowanego hitu stają się takim lustrzanym odbiciem zwykłego Kowalskiego, który w marzeniach i fantazjach chciałby być wielki, silny, bogaty i niepokonany. Tylko w tej abstrakcyjnej wizji szybko dostrzegamy skazy. Dzieci zmagające się z typowymi wyzwaniami dla swojego wieku dodatkowo muszą uważać, by ich moce nie wyszły na jaw. Ojciec jest znudzony, niedoceniany i zmęczony pracą, a matka, wychowując najmłodszego bobasa, skupia się na zwyczajnych obowiązkach. Typowe, ludzkie sprawy, z którymi każdy jest w stanie się utożsamić. Jako że historia oparta jest na fundamencie rodzinnego życia, Iniemamocni zyskują niewiarygodną siłę narracyjną. Pokazują, że życie jest trudne dla wszystkich, a superbohaterowie nie mają idealnych fryzur ani perfekcyjnie zarysowanych mięśni. Aż szkoda, że aktorskie filmy, które oczywiście mają być lekką rozrywką, nigdy tak głęboko nie weszły w tę problematykę.
To jest przepięknie pokazywane na przykładzie Mrożona i jego życia małżeńskiego. Gdy gigantyczny robot sieje zniszczenie w mieście, bohater nie staje się superbohaterem ryzykującym życie jak za pstryknięciem palców. Przyziemna i jednocześnie prześmieszna scena kłótni z żoną o to, gdzie jest jego superkostium, pokazuje coś, czego filmy o osobach z mocami zazwyczaj unikają lub uważają za niepotrzebne.
Czuję te postacie całym sercem! Rozumiem ich bolączki, niepewność, a także brak wiary w siebie i lepsze jutro. Kinowy superbohater nigdy nie został tak dogłębnie nakreślony. Pixar pokazuje każdemu scenarzyście i producentowi, że opowiadanie historii w ten sposób wcale nie jest aż tak wymagające. W końcu udało się to w filmie pełnometrażowym, trwającym niespełna dwie godziny. Trzeba ten tytuł stawiać za wzór!
Romans superbohaterów to nic złego
Na pierwszy rzut oka pojawia się tu gatunkowy stereotyp: mąż coś ukrywa, więc żona podejrzewa romans. Ten motyw obecny jest w filmach od dawna. W przypadku Iniemamocnych jest to jednak doskonały punkt wyjścia do pokazania tego, czego fani komiksów podobno nie lubią – czyli uczucia i miłości. B0b i Helen na chwilę zrzucają z siebie "służbowe" stroje, by ukazać perypetie małżeństwa z długim stażem. Para zatraciła się w zwykłych obowiązkach i przestała dbać o iskrę łączącego ich uczucia. Czy to nie jest ludzkie? A przecież filmy z tego gatunku przeważnie skupiają się na walce ze złoczyńcą.
Dlatego też wspaniale patrzy się na Boba i Helen na wyspie superłotra, gdy znów zaczynają ze sobą romansować. Płomień w ich sercach powraca, a chemia między nimi znów daje o sobie znać. To autentyczne uczucie od razu działa na emocje widza. Co ważne, w żadnym momencie nie przytłoczyło ono opowieści. Stawka wciąż była wysoka, a zagrożenie realne. Romans w trakcie walki z przeciwnikami stał się ogromną zaletą.
Siła leży w rodzinie
Tak naprawdę siłą Iniemamocnych jest rodzina. Zwyczajna, taka jak miliony innych. Nawet jeśli codzienność bywa trudna, a małżeństwo trafia na różne wyboje, ostatecznie dochodzi do nich, jakie mają szczęście. To proste przesłanie o docenianiu człowieka, którego się kocha.
Bohaterowie na pierwszym miejscu stawiają rodzinę, bezpieczeństwo dzieci, które uczą się korzystać z mocy, i wspólne dobro. Dopiero później jest walka o to, by uratować świat. Owszem, wspaniałomyślne zachowanie i stawianie innych ponad wszystko jest wpisane w DNA produkcji superbohaterskich. I ten motyw pojawia się też w Iniemamocnych, ale osobiste motywacje bohaterów nadają im głębi.
Iniemamocni, czyli jak stworzyć najlepszy film superbohaterski
Wszelkie omówione aspekty niewątpliwie budują obraz najlepszego filmu superbohaterskiego. Jednak taką kropką nad i wydaje się konwencja – to ciekawy miks kina lat 50. z inspiracjami pochodzącymi z różnych komiksów. A wszystko polane sosem, który kojarzy mi się z klasycznym kinem szpiegowskim. Ten klimat znakomicie buduje ikoniczna już muzyka Michaela Giacchino! A sama Edna, tworząca kostiumy, wydaje się odpowiednikiem Q, odpowiedzialnego za gadżety Bonda.
Film Iniemamocni to najlepszy przedstawiciel gatunku superbohaterskiego, bo w widowiskowy sposób łączy prawdziwe życie i walkę ze złem. Bez perfekcyjnych postaci! To coś niezwykle działającego na wyobraźnię i emocje. Twórcy aktorskiego kina powinni się uczyć, jak opowiadać takie historie.
Najlepsze filmy superbohaterskie
Zobaczcie, na którym miejscu są Iniemaocni. Ranking wg. krytyków.