Jak oni zaczynali!
Najsłynniejsi reżyserzy ostatnich dekad. Twórcy, którzy dziś przyciągają miliony widzów, albo stworzyli filmy i całe serie filmowe do których uwielbiamy wracać. Czy pamiętacie ich pierwsze filmy? Często tam jest już wszystko, czym później nas zachwycali!
Prawdziwych pasjonatów kina poznać można po pierwszym filmie. Często robionym za symboliczne pieniądze, z kolegami, z czystej miłości do zabawy w kino. Ale już tam czuć, że to opowieść płynąca gdzieś z trzewi, że ten gość wie, czego chce i dokąd dąży, że jeszcze o nim nie raz usłyszymy. Jasne - nie każdy potrafi potem nakręcić drugi, trzeci dobry film, ale spójrzmy na to od drugiej strony. Spójrzmy na twórców wielkich filmowych hitów, kultowych reżyserów i cofnijmy się do ich debiutów. To filmy, które naprawdę powinniście choć raz zobaczyć:
Steven Spielberg - The Sugarland Express
Zaczynamy z naprawdę grubej rury - najważniejszy reżyser kina popularnego wszech czasów. Laureat trzech Oskarów. Wizjoner i twórca wielkich hitów. Dziś tego już tak nie czuć, ale za mojej młodości na hasło "nowy film Spielberga" wszyscy aż drżeli z niecierpliwości. To gość, który dał nam E.T. Indianę Jonesa, Jurassic Park czy Szeregowca Ryana. A jeszcze wcześniej - film, który odmienił kino - zmienił myślenie o tym, czego widzowie potrzebują, jak należy promować i dystrybuować filmy. Myślę oczywiście o Jaws. Ale to był jego drugi kinowy film. Debiut jest o rok starszy (czyli z 1974 r.) i opowiada o ucieczce pewnego małżeństwa. To nie był tak w ogóle pierwszy film Spielberga. Któż z nas nie słyszał, że już w młodości Steven nie rozstawał się z kamerą 8 milimetrów i kręcił co się da, a zwłaszcza szalone proste fabułki. Potem przez kilka lat praktykował w telewizji pracując przy różnych serialach. Dla telewizji nakręcił też swój słynny pierwszy samodzielny film Pojedynek na szosie o kierowcy terroryzowanym na drodze przez wielką ciężarówkę. Jak widać temat samochodowych pościgów był mu wtedy bliski. Sugarland Express ma już to, co później tak u Spielberga pokochaliśmy - szybką akcję, emocje, napięcie, nieoczekiwane zmiany akcji, dzieje się tam naprawdę dużo jak na filmy lat siedemdziesiątych. I czuć, że mamy do czynienia z prawdziwym miłośnikiem kina. Twórcą, który wchłonął tysiące filmów, a teraz zaczyna kręcić dokładnie takie, jakie sam lubi oglądać. I tak Spielberg ma do dziś.
George Lucas - THX 1138
I drugi z pary geniuszy, która zmieniło kino w latach siedemdziesiątych. Lucas zadebiutował nawet ciut wcześniej od Spielberga (w 1971 r.), był zresztą trochę starszy, ale celowo tak ich ustawiłem bo późniejszą rewolucję zaczął Spielberg wspomnianymi Szczękami, swym drugim filmem. Lucas oczywiście dołączył do niego, a nawet go przeskoczył filmem Star Wars: Episode IV - A New Hope, tyle, że dojście do tego filmu po debiucie zajęło mu więcej czasu. Debiut Lucasa był pełnometrażową wersją jego studenckiego filmu, prostej fabuły sf o ucieczce w dziwnym futurystycznym świecie. Tu wizja tego świata (i sama ucieczka) zostały rozciągnięte do pełnego metrażu, ale nie szykujcie się na seans pełen skomplikowanej fabuły. Tu jeszcze Lucas niemal w ogóle nie przejmował się treścią - fascynowała go forma i właśnie na wizji, kadrach, montażu skupiał się przede wszystkim. I potrafił czarować jak nikt w tamtych czasach. Najprostszymi efektami budował futurystyczny świat, w którym jednostka niemal nic nie znaczy, przy pomocy montażu tworzył napięcie, jakiego nikt nie spodziewał się od twórcy z tak małym doświadczeniem. Ten film zachwycił część krytyków, ciutkę widzów, był świetnie przyjęty w Europie (festiwal w Cannes), ale bynajmniej nie był hitem. Pokazywał, że to twórca z wielkim potencjałem, ale jeszcze zbyt mało przejmujący się widzem. Twórca bardziej eksperymentujący i bawiący się techniką niż twórca hitów. Ale w końcu gdyby nie jego eksperymenty i zabawy techniką uniwersum Gwiezdnych Wojen pewnie nigdy by nie powstało...
Sam Raimi - Evil Dead
Przeskakujemy o dekadę. To już kolejne pokolenie twórców i kolejny zafascynowany kinem młody człowiek. Kiedyś wyrośnie z niego reżyser, który da nam chociażby trylogię przygód Spider-Mana, to on jako pierwszy reżyser w historii nakręci film, który w pierwszy weekend zarobi ponad 100 milionów dolarów, ale na razie ma 22 lata, niewiele pieniędzy, grupkę przyjaciół i pomysł na świetny horror. Z tych bardziej obrzydliwych. Opowieść o opętaniu, zabijaniu i takich tam. Z efektami na poziomie zdjęć poklatkowych, czy kilku wiaderek z breją, udającą krew. Z grupką przyjaciół, która zagra tu główne role i małym domkiem w lesie, gdzie rozegra się cała akcja (Raimi nie może mieć pojęcia, że właściwie tworzy osobny gatunek filmowy - horrory z grupką młodzieży odciętą od świata, w których krew się leje wiaderkami). Bo taki był właśnie ten film. I w swym wymieszaniu grozy z komedią (bo miejscami nie sposób się nie roześmiać) był czymś naprawdę nowym i odświeżającym. Rozpoczął karierę Raimiego, rozpoczął karierę grającego główną rolę Bruce'a Campbella, doczekał się dwóch kontynuacji (w reżyserii samego Raimiego, ale już za znacznie większe pieniądze), a niedawno remake'u i kontynuacji serialowej, której drugi sezon właśnie dobiegł końca i czekamy na więcej. Tak, tak, jeśli to wam umknęło - Ash vs. Evil Dead to kontynuacja tego właśnie filmu. I wciąż gra tam Bruce Campbell, a sam Sam Raimi wyreżyserował pierwszy odcinek. To się nazywa konsekwencja i pasja.
Juliusz Machulski - Vabank
No, jeśli się mamy z grubsza trzymać chronologii to czas na pierwszy polski akcent. Juliusz Machulski zrobił dla polskiego kina w latach osiemdziesiątych to, co dla Hollywood zrobili Spielberg z Lucasem - pokazał, że można fajnie się bawić, przyciągać widza na dobrze nakręcone filmy gatunkowe i nie ma co się wstydzić kręcenia komercji. To, że nikt nie poszedł w jego ślady i nikt poza nim już tak nie potrafił to zupełnie inna historia. Ale na razie mamy wciąż rok 1981 i debiut Machulskiego trafia do kin. W tamtych czasach w Polsce rzadko kiedy reżyser debiutował w tak młodym wieku - Machulskiemu pomógł zarówno talent, dostrzeżony już na studiach, jak i branżowe pochodzenie - wszak jego ojcem był znany aktor Jan Machulski. I właśnie tym tandemem nakręcili Vabank. Sensacyjna komedia rozgrywająca się w okresie międzywojennym (lekko wzorowana na amerykańskich filmach typu The Sting okazała się od razu wielkim hitem. Tak wielkim, że Machulski nakręcił jeszcze drugą część, choć i tak w międzyczasie przebił popularność Vabanku swoim drugim filmem Seksmisja. I kręci do dziś.
Peter Jackson - Bad Taste
Wracamy do młodych zapaleńców kręcących horrory za grosze, ale tym razem wędrujemy aż do dalekiej Nowej Zelandii. A skąd filmowo kojarzymy ten kraj? Oczywiście z dwóch filmowych trylogii: Władca Pierścieni i Hobbit. Obie wyreżyserował Peter Jackson - wizjoner kina, który nieprzesadnie jest chętny do ruszania się i przywykł kręcić u siebie. A wszystko zaczęło się właśnie w 1987 r. od filmu pod naprawdę uczciwie wymyślonym tytułem Zły smak. Ta historia grupki żenujących postaci walczących z inwazją kosmitów jest naprawdę w złym smaku. Jeśli wcześniej wspomniane Martwe zło wydawało wam się obrzydliwe to seans debiutanckiego filmu Jacksona będzie przeniesieniem na jeszcze wyższy poziom. To co tu widać, jest przerażające, wstrząsające i równocześnie naprawdę zabawne. Jackson udowadnia, że potrafi bardzo prostymi metodami panować nad emocjami widzów. Powtórzy to kilka lat później w kultowej Braindead, by potem udowodnić, że potrafi wzbudzać równie mocne emocje bez chlapania wiaderkami rozmaitych mazi w Heavenly Creatures. A niedługo później było już Hollywood i filmy, które wszyscy znamy. Ale i tu zaczęło się od grupy koleżków i obrzydliwej komediogrozy.
Quentin Tarantino - Reservoir Dogs
A to już lata dziewięćdziesiąte. I najbardziej kultowy reżyser dekady. Twórca, który najpierw obejrzał mnóstwo filmów (dobrych i złych, ale pewnie głównie złych), a potem wyciągnął z nich to, co najfajniejsze i zaczął z tego układać własne fabuły nie przejmując się w ogóle zasadami kina. I okazało się, że właśnie takiej rebelii widzowie pragną. Debiut Tarantino do dziesiątki scen, w których rozpoznajemy aluzje do starszych filmów, mnóstwo dialogów o niczym (ale przy tym świetnie wpadających w ucho) i połamanie dotychczasowych filmowych świętości. Film o napadzie, w którym właściwie nie widzimy samego napadu? No, kto by coś takiego wtedy (ćwierć wieku temu) wymyślił? Grupka bohaterów, których niełatwo rozróżnić (wyglądają naprawdę podobnie), tortury na ekranie pokazane jako coś fascynującego, a nie odrażającego? Wściekłe psy wzbudziły sensację i zadziwienie. To nie był wielki hit, ale film, który zafascynował miłośników dobrego kina i wzbudzał wyraźne oczekiwanie. Co ten gość może jeszcze wymyślić... Dwa lata później dostaliśmy Pulp Fiction.
Robert Rodriguez - El Mariachi
W tym samym roku co Tarantino, zadebiutował też (ale jakże inaczej) jego późniejszy wielki przyjaciel i współpracownik - razem nakręcą From Dusk Till Dawn i będą sobie nie raz pomagać, chociażby przy Sin City - Robert Rodriguez. Ale jakże inne są te debiuty. Tarantino zaczął już z gwiazdami i za przyzwoity budżet. Rodriguez z tym co miał w kieszeni (czyli film kosztował jakieś siedem tysięcy dolarów) i głową pełną pomysłów. Film o meksykańskim grajku, który przybywa do małego miasteczka i ładuje się w wielką narkotykową aferę był prościutki, ale przy tym ciekawszy od setek hollywoodzkich produkcyjniaków. Często powtarza się anegdotę, że zrobienie porządnej kopii tego filmu kosztowało więcej niż cała produkcja. Nic dziwnego, że natychmiast ściągnięto Rodrigueza do krainy filmowych snów i zaproponowano mu, by zaczął robić to samo, ale już z większym budżetem. No i zaczął. Najpierw nakręcił po prostu jeszcze raz to samo, tylko lepiej i mocniej (Desperado) a potem zaczął bawić się gatunkami kręcąc a to coś dla dzieci, a to coś mrocznego i sensacyjnego. Ale wszystko za nieporównywalnie mniejsze pieniądze niż inni hollywoodzcy reżyserzy - on wciąż pamięta i wie, jak można oszczędzać kręcąc film.
Kevin Smith - Clerks
Wiem, że być może Kevin Smith nie jest tak hitowym twórcą jak inni z tego tekstu, ale jego pierwszy film świetnie tu pasuje, a poza tym nie sposób odmówić mu pasji do tego, co tworzy. I to wciąż mój ulubiony twórca filmowy. Smith to kolejny filmowy samouk - to znaczy poszedł do szkoły filmowej, ale gdy zorientował się czego tu chcą go uczyć, to zrezygnował niemal od razu, wykłócił się, by zwrócili mu choć część czesnego, do tego sprzedał swoją kolekcję komiksów i za te pieniądze (to było chyba jakieś 27 tys. dolarów) nakręcił z kolegami swój pierwszy film. Obyczajową, zabawną opowieść o małym prowincjonalnym sklepie, jego sprzedawcach i beznadziei. Braku perspektyw dla młodych ludzi w połowie lat dziewięćdziesiątych. I znowu - film okazał się kultowy w wielu kręgach, a Smitha zaproszono, by kręcić więcej, drożej i mocniej. Clerks stało się filmem pokoleniowym (choć i tu było zabawnie, bo wydanie płyty z piosenkami z filmu - w sensie zakup praw do takiego wydania - miało większy budżet niż sam film). Dziś Smith to właściciel sklepu z komiksami, mistrz podcastów o popkulturze, który kręci dziwne filmy na jakie ma ochotę i czasem pomagający przy serialach komiksowych. Słowem - gość robi co chce. I nie sposób mu nie zazdrościć.
Rodzeństwo Wachowskich - Brudne pieniądze
Czas na debiut Wachowskich. Wtedy braci, dziś sióstr - świat bywa skomplikowany nie tylko w filmach. Ich popularność wybuchła trzy lata później, gdy w 1999 r. do kin wszedł ich drugi film The Matrix, ale już ten debiut wiele nam może powiedzieć. To kameralna gangsterska opowieść, historia miłosnego trójkąta i kradzieży pieniędzy mafii. Niby coś, co widzieliśmy już wcześniej wiele razy, ale Wachowscy potrafili nadać temu sznyt świeżości zarówno na poziomie scenariusza, jak i wydobycia emocji z postaci. Bo tak naprawdę główne zaskoczenie w tym filmie to postacie. Najważniejszą parą w tej opowieści jest bowiem para czysto żeńska (jakże to prorocze). Wachowscy już wtedy wymyślili sobie, że tak zaskoczą i uwiodą widza. Pamiętam wywiad z producentem tego filmu, który opowiadał, że oto siedziało przed nim dwóch debiutantów omawiających pomysł na swój debiut i mówiących: "a w tym miejscu będzie długa, mocna scena lesbijskiego seksu. I nie zgodzimy się na jej usunięcie." I faktycznie.
Patryk Vega - PitBull
I na koniec drugi polski akcent. Ale nie sposób go pominąć, widząc co się ostatnio wyprawia w polskim kinie. Vega rządzi. I to rządzi właśnie kolejnymi odsłonami sagi, którą zaczął w 2005 r. Tamten film moim zdaniem był znacznie lepszy od tych bieżących - miał wszystkie ich zalety i nie miał ich wad. Ale miał straszliwego pecha. Oto gdy wchodził do kin, dokładnie wtedy zmarł Jan Paweł II. W kraju żałoba, kina zamknięte i pierwszy weekend, który decyduje o popularności filmu poszedł do kosza. Niemal nikt nie zobaczył, że mamy świetnego nowego reżysera, który jak nikt potrafi opowiadać mroczne policyjne historie. Sprawę uratowała ówczesna szefowa TVP2 Nina Terentiew, która obejrzała, spodobało jej się i zaproponowała Vedze serial na podstawie tego filmu. Okazał się on tak samo dobry Potem powstały kolejne sezony (już nie tak dobre), potem Vega przeszedł do TVN, gdzie zaczął kręcić w sposób kolorowy i plastikowy i sporo lat zajęło mu zanim zrozumiał, że tak naprawdę to cykl Pitbull jest tym, co mu najlepiej wychodzi. Dziś już wie. I kręci. A ja wciąż namawiam, by obejrzeć tego pierwszego.