Karolina Gruszka: Bardzo się cieszę z tej różnorodności. Aktorka o Zamachu na papieża i Chopin, Chopin! [WYWIAD]
Karolina Gruszka gra główną postać kobiecą w filmie Zamach na papieża. Porozmawialiśmy o bohaterkach Władysława Pasikowskiego i jej występie w Chopin, Chopin! – produkcji, która w październiku 2025 roku wchodzi do kin.
ADAM SIENNICA: Po seansie zastanawiałem się, czy twoja postać w Zamachu na papieża jest w ogóle ważna. Jednocześnie wydaje mi się, że jej wpływ na głównego bohatera jest odczuwalny i trudno temu zaprzeczyć.
KAROLINA GRUSZKA: Też tak myślę! [śmiech] Zastanawiałam się, co by się wydarzyło między tymi bohaterami, gdyby Bruno, grany przez Bogusława Lindę, nie dostał tego zlecenia. Gdyby naprawdę spędzili te ostatnie jego miesiące razem w chacie.
Z jednej strony oboje są poturbowani emocjonalnie, z drugiej – niegotowi na bliskość. Za dużo trudnych i nieprzyjemnych rzeczy spotkało ich w życiu. Ale w scenariuszu zobaczyłam potencjał, że między nimi mogłoby dojść do czegoś wyjątkowego – takiego szlachetnego, ludzkiego spotkania.
Moja bohaterka to prostytutka z długim stażem, uwikłana w patologiczną relację z partnerem. Widać, że nie miała szczęścia do prawdziwej bliskości. A jednak w niej – i w nim – jest potrzeba bycia razem. Dlatego to spotkanie mimo wszystko wydaje się ważne.
Czuć jednak, że ona trochę z tym walczy...
Ona rzeczywiście się z tym zmaga. W odróżnieniu od poprzednich bohaterek Pasikowskiego, jest starsza o jakieś dwadzieścia lat, więc ma większą świadomość – wie, czego chce, a czego absolutnie nie. I potrafi się chronić.
Ma w sobie ogromną wrażliwość, ale jej doświadczenie i wykonywany zawód sprawiły, że zbudowała wokół siebie skorupę. Jest czujna, żeby nikt nie wyrządził jej poważnej krzywdy. Gdy tylko czuje się odrzucona czy zbędna, natychmiast ucieka z takiej sytuacji. Nie chce być ofiarą.

W Internecie ludzie narzekają na podejście Pasikowskiego do postaci kobiecych – krytykują to, że nie traktuje ich poważnie. Twoja bohaterka jednak jest inna niż postaci z poprzednich filmów reżysera. Więcej w niej siły i autentyczności.
Bardzo mi zależało, żeby właśnie tak to wybrzmiało, ale muszę przyznać, że wyczułam to już od pierwszej lektury scenariusza. Wydaje mi się, że to był świadomy zabieg Władysława Pasikowskiego, a my czasem zbyt stereotypowo podchodzimy do jego stosunku do bohaterek kobiecych, zapominając, że poruszamy się w ramach pewnego gatunku. Myślę też, że reżyser nieprzypadkowo obsadził akurat mnie. Kiedy dostałam tę propozycję, moja reakcja była taka: „Ale przecież ja w ogóle nie kojarzę siebie z bohaterkami Pasikowskiego. O co chodzi? Gdzie jest haczyk?”.
A po przeczytaniu scenariusza pomyślałam, że może właśnie o to mu chodziło – żeby zbudować tę postać na kontraście. Z jednej strony prostytutka po przejściach, a z drugiej ktoś, kto wciąż ma w sobie nadzieję i pewną naiwną wiarę – w Boga, w światło, w ciepło. To siła połączona z wrażliwością i twardością, którą musiała w sobie wypracować przez to, jak potoczyło się jej życie.
Na pewno widziałaś film. Bardzo mnie ciekawi, jak patrzysz na kino Władysława Pasikowskiego? Różne pokolenia postrzegają je i oceniają inaczej.
Patrzę na to w kontekście całej twórczości Władysława Pasikowskiego. Jestem z pokolenia, które na jego filmach się wychowywało. Kiedy Psy miały premierę, byłam jeszcze trochę za młoda, żeby je oglądać, ale ich kultowość bardzo szybko zaczęła być obecna w moim dorastaniu – wszyscy cytowali dialogi z jego filmów. Zawsze je ceniłam. Uważałam, że mają świetnie napisane scenariusze, że są ciekawym rozliczeniem z tamtymi czasami, a jednocześnie potrafią być zabawne. Mają pazur i wyrazistość, a do tego są kinem gatunkowym, którego w Polsce naprawdę jest niewiele. Mało kto potrafi takie kino pisać i realizować.
Gdy na ekrany weszły Psy czy Kroll, to była rewolucja – coś zupełnie nowego w polskim kinie. Dziś oczywiście sytuacja wygląda inaczej. Ale patrząc na cały kontekst, mam do tego kina duży sentyment.
Niektórzy mówią, że Zamach na papieża to film przestarzały, niepasujący do naszych czasów. To chyba nie do końca tak działa. Jak ty na to patrzysz?
Mam świadomość tego, że to kino, które już odchodzi, ale trudno odmówić Pasikowskiemu charyzmy. Lubię wyrazistych twórców i jestem ich ciekawa.

Na festiwalu w Gdyni jesteś z dwoma filmami: Chopin, Chopin! i Zamach na papieża. Te postaci nie mogły się od siebie bardziej różnić.
Tak, to jest piękne w tym zawodzie. Im większe kontrasty, tym większa radość dla aktora – w jednym filmie można zagrać arystokratkę i hrabinę, a w drugim prostytutkę z lat osiemdziesiątych. Trudno o bardziej skrajne postacie, prawda?
W przypadku Chopin, Chopin! moje zadanie aktorskie było mniejsze, bo tak naprawdę poza Fryderykiem Chopinem wszystkie inne role są tam nie tyle drugoplanowe, co trzecioplanowe – stanowią raczej wsparcie. Ale właśnie takie było założenie i wszyscy aktorzy się z tego cieszyli. Każdy miał świadomość, że nawet niewielka rola dołoży coś do portretu Chopina, do różnorodności jego relacji. On żył wśród ludzi, a jednocześnie bardzo samotnie. To było ciekawe do pokazania: co inni mu dawali, co on dawał im.
Mam wrażenie, że Michałowi udało się z kobiecych postaci zbudować taki różnorodny pejzaż, w którym każda bohaterka jest inna, ale wszystkie mają w sobie siłę. Delfina Potocka, którą gram, była przyjaciółką Chopina – może nawet z początkiem romansu, choć tego nie wiemy na sto procent. Możemy domyślać się tego z korespondencji. Najważniejsze jednak, że mieli powinowactwo dusz.
Delfina była niezwykle bogatą i wpływową hrabiną, świetnie odnajdującą się na salonach. Poza tym miała talent muzyczny. Pięknie śpiewała, grała na fortepianie i harfie – nie amatorsko, lecz profesjonalnie. Chopin naprawdę cenił jej talent, lubił, jak grała i śpiewała. To dawało im wspólną płaszczyznę porozumienia.
Delfina była dla niego ogromnym wsparciem – szczególnie w chorobie. Jako bogata kobieta miała możliwość, by o niego zadbać. I to właśnie ona była przy nim w ostatnich chwilach życia, wypełniając jego ostatnią wolę. Dzięki niej Chopin nie odszedł samotnie.
Trochę żałuję, że bardziej nie poruszono muzycznej strony Delfiny Potockiej.
Przeczytałam biografię Delfiny Potockiej. To jest niezwykle bogaty materiał – aż prosiłby się o oddzielny film. Była hrabiną, jedną z najbogatszych osób w ówczesnym Paryżu, a jednocześnie dzięki swoim zainteresowaniom uczestniczyła w życiu artystycznej bohemy.
Jej losy były jednak bardzo tragiczne. Mąż, hrabia Mieczysław Potocki, latami się nad nią znęcał. Urodziła kilkoro dzieci, ale żadne nie przeżyło. To były kolejne dramaty, z którymi musiała się zmagać. A jednak potrafiła znaleźć w sobie siłę, by odejść z tej relacji, uzyskać rozwód, wysoką rentę i niezależność – co jak na tamte czasy było sytuacją niemal wyjątkową dla kobiety.
Obracała się wśród niezwykłych ludzi – nie tylko Chopina, ale też Norwida czy przede wszystkim Zygmunta Krasińskiego, który był w niej głęboko zakochany. Myślę, że z jej strony również było to duże uczucie.
To naprawdę fascynująca postać. I tak, szkoda, że w filmie nie pokazano mocniej jej muzycznej strony – śpiewu czy gry. Bardzo bym chciała, żeby to wybrzmiało, ale oczywiście film trwa ponad dwie godziny, ma wielu bohaterów, więc Michał musiał dokonać wyborów. Skupił się na tym, co najbardziej służyło głównej historii.
Mamy w tych filmach dwie ciekawe postacie kobiece w twoim wykonaniu. Nie dostajemy za często takich bohaterek w polskim kinie.
Bardzo się cieszę z tej różnorodności i z tego, że mogłam zagrać tak wyraziste bohaterki. Nie ukrywam jednak, że pozostaje pewien niedosyt – zarówno w przypadku Bianki z filmu Pasikowskiego, jak i Delfiny Potockiej miałam poczucie, że można by jeszcze tak wiele o nich opowiedzieć.
Bardzo je polubiłam i czułam, że kryje się w nich ogromny potencjał. W polskim kinie ciągle brakuje pełnowymiarowych kobiecych ról – bohaterek, które funkcjonowałyby nie tylko w kontekście mężczyzn, lecz miałyby także swoją autonomię. Mam nadzieję, że to będzie się zmieniać.


