Jak to mówi Dom Toretto: Najważniejsza jest rodzina. Ta gra to udowadnia
Długo miałam kaca po Stardew Valley, ale znalazłam lekarstwo.
Coral Island to jedna z wielu gier, które dodałam na listę życzeń w Steamie, gdy szukałam czegoś podobnego do Stardew Valley. Pisząc „podobnego”, nie mam na myśli identycznej mechaniki (choć oczywiście zależało mi na prowadzeniu farmy), ale raczej uczucie, które towarzyszyło mi podczas rozgrywki: gdy godziny mijały jak minuty, naprawdę zżyłam się z mieszkańcami i nie chciałam opuszczać tego świata.
Zdążyłam wypróbować już kilka tytułów, a drugie tyle wciąż czeka na testy. I wiele z nich mi się podobało. Cornucopia, Fields of Mistria, a niedawno Sun Haven. I choć naprawdę dobrze się przy nich bawiłam, to żadna z nich nie była tak uzależniająca! Przy Stardew Valley nie miałam ochoty odrywać się od komputera. I nawet trudno mi było wtedy stwierdzić, dlaczego tak jest. Dzięki Coral Island już wiem, czego mi brakowało przez ten cały czas.
Prowadzenie farmy i nurkowanie w śmieciach
Zacznijmy od tego, czym jest Coral Island. To jedna z wielu gier, która opiera się na prowadzeniu farmy. Mamy cztery pory roku, podczas których sadzimy i zbieramy plony, a później wytwarzamy z nich różne produkty, takie jak przetwory czy soki, które oczywiście można sprzedać za większą kwotę. Możemy również zajmować się zwierzętami, dzięki którym pozyskujemy kolejne cenne materiały. Możemy z nich zrobić między innymi majonezy i sery. No i najważniejsze – warto je trzymać, bo są po prostu urocze.
To nie koniec! Tak jak w innych podobnych tytułach gracz musi również chodzić do kopalni i mierzyć się z potworami, by zdobywać potrzebne surowce i rozwijać farmę. Zwróciłam tu uwagę na fakt, że walka jest bardzo prosta. Tak naprawdę tylko raz użyłam dostępnych pułapek – i to z ciekawości, a nie konieczności. Może coś ulegnie zmianie na ostatnich poziomach, do których jeszcze nie doszłam, ale w porównaniu do Stardew Valley jest po prostu o wiele prościej. Będzie to minus dla osób szukających jakiegoś wyzwania, ale ja ucieszyłam się, bo nigdy nie był to mój ulubiony element tego typu gier. Poza tym wystarczy mi, że na okrągło ginę w Hollow Knight.
W większości tytułów, o których wspominałam na samym początku, przyświeca nam jakiś wyższy cel. Na przykład przy Stardew Valley mogliśmy odbudować podupadający Dom Kultury. W innych grach nasz farmer zwykle ma za zadanie pomagać lokalnej społeczności i przywrócić dawny blask miasteczku. Coral Island nie jest wyjątkiem. Tym razem akcja przenosi się jednak na piękną wyspę. Do tej pory to miejsce tętniło życiem i utrzymywało się w dużej mierze dzięki turystom, jednak doszło do wypadku, który całkowicie zanieczyścił wodę i zaszkodził lokalnej przyrodzie, przez co ludzie przestali ją odwiedzać... chyba wiecie, dokąd to zmierza, prawda? Nasz dzielny farmer ma więc pomóc ekosystemowi i ponownie uczynić to miejsce atrakcyjnym obiektem turystycznym.
To wprowadza kolejny ciekawy element rozgrywki. Czyszczenie wyspy odbywa się między innymi za pomocą nurkowania. Gracz pozbywa się śmieci i uruchamia specjalny mechanizm, który pozbywa się zanieczyszczeń na stałe. W międzyczasie znajduje też skarby, cenne zasoby i spotyka morskie stworzenia. A to dopiero początek wrażeń, ponieważ pod wodą kryje się... całe podwodne królestwo i syreny, z którymi można wchodzić w interakcję. Mają swój osobny wątek i piękne miasteczko.
Mechanika nurkowania sprawiła mi mnóstwo frajdy. Jest coś niesamowicie przyjemnego i satysfakcjonującego w rutynie, jaką niesie za sobą stopniowe oczyszczanie kolejnych fragmentów oceanu. Zdaję sobie sprawę, że dla części graczy może to być nudne, ale mnie wręcz uspokajało. Na pewno pomaga też fakt, że podwodny świat jest po prostu przepiękny. Wprowadzenie oceanu jako dużej i rozbudowanej lokacji dało nam też niejako grę w grze: tak jak wspomniałam wyżej, poznajemy miasteczko syren, z którymi możemy się zaprzyjaźnić, a z czasem mamy szansę również zamieszkać wśród nich i prowadzić swój podwodny ogródek z całkiem nowymi typami roślin. Lubiłam rutynę nurkowania, ale nie miałam ochoty prowadzić drugiej farmy, bo pierwsza to już duży obowiązek. Podobnie miałam w Stardew Valley.
Dom Toretto miał rację: najważniejsza jest rodzina
Okej, ale nie chodzi tylko o nurkowanie. Coral Island odhacza wszystkie obowiązkowe elementy gry o prowadzeniu farmy i robi to dobrze. Słyszałam, że na początku było sporo błędów, ale z mojego doświadczenia wynika, że większość została naprawiona (swoją drogą, mnóstwo tytułów ucierpiało na tym, że ukazało się w trybie wczesnego dostępu w bardzo „zabugowanej” formie, przez co wielu zainteresowanych zdążyło się zrazić przed oficjalną premierą). To, co naprawdę wyróżnia Coral Island na tle konkurencji, to miasteczko i jego mieszkańcy. Czy jak to mawia Dom Toretto z Szybkich i wściekłych – rodzina.
Zarysujmy sobie tło wydarzeń: Tuż przed Coral Island pobrałam Sun Haven. W teorii było tam wszystko to, co lubię w takich tytułach, ale z elementami fantasy, czyli jeszcze lepiej. Już na początku człowiek dostaje zawrotu głowy od ilości opcji na etapie tworzenia postaci: rogi, ogony, uszka. Problem w tym, że gdy już chodziłam po miasteczku i poznawałam postacie, wydały mi się szalenie płaskie, a gwoździem do trumny okazała się dziewczyna z kocimi uszkami, która musiała dodawać „kyaa” na końcu każdego zdania. Od początku wiedziałam więc, że nie będę za wiele wchodziła w interakcję z tymi bohaterami. Szczególnie że opcje dialogowe brzmiały w skrócie: „zgadzam się z tobą” albo „pie***l się”. I w sumie obojętnie, co wybrałeś, niewiele to zmieniało. Na starcie uniemożliwiło mi to zżycie się z postaciami i przywiązanie się do samej gry. Poza tym chyba nie o to chodzi, by wściekle „skipować” każdy dialog.
Tymczasem mieszkańcy Coral Island wydają się prawdziwą społecznością. Widzimy, jak spędzają ze sobą czas – grają w siatkówkę na plaży, ćwiczą jogę, czytają na ławeczce. Pomagamy im w rozwiązywaniu konfliktów, chociażby decydując, co zrobić z zepsutym komputerem w bibliotece. Mamy całą masę mniejszych i większych cutscenek, które pozwalają nam ich lepiej poznać. Można odnieść wrażenie, że mieszkańcy wyspy żyją własnym życiem, nawet jeśli nie ma w pobliżu gracza. A to efekt, który według mnie trudno uzyskać. To przekłada się na immersyjne doświadczenie. Chcemy spędzać czas w tym świecie i z tymi postaciami. Naprawdę odnosimy wrażenie, że jesteśmy częścią tej społeczności, a nasze działania coś zmieniają. Wszystko się rozwija dzięki naszemu farmerowi: otwierają się nowe sklepy, zmieniają się relacje między mieszkańcami, zwiększa się ruch. Tak jakby cała praca włożona w rozwój wyspy nie szła na marne.
W dodatku postacie są bardzo zróżnicowane. Widać, że twórcom nie zależało tylko na stworzeniu dobrych opcji romansowych (choć jest ich cała masa, bo aż 28), ale przede wszystkim zbudowaniu ciekawej społeczności. Mamy więc dzieci, które są urocze, zabawne i oryginalne. Uwielbiam kochającego kamienie Archiego czy Olivera – ma on najfajniejszą na świecie scenę, podczas której wybiera grę z dziadkiem zamiast zabawy z rówieśnikami. Jest kilka starszych osób, chociażby uroczy dziadek Sunny, który zawsze mówi capslockiem. Mamy też nauczyciela z mechaniczną ręką – i nie jest to bynajmniej jego główna cecha charakteru. Postacie nie są idealne i wchodzą ze sobą w konflikty, jak to bywa z ludźmi w prawdziwym życiu. Na przykład rodzice są źli, że dzieci nie chcą iść w ich ślady. Byłam zainteresowana ich problemami.
Naprawdę kocham Coral Island
Coral Island nie dostałam do recenzji. Podarowano mi tę grę w prezencie, bo już długo miałam ją na liście życzeń na Steamie. Po prostu na tyle mi się spodobała, że chciałam się z Wami podzielić moimi doświadczeniami. Wiem, jak to jest, gdy szukasz czegoś dla siebie, w teorii masz pełną listę idealnych tytułów, ale w praktyce nie wiesz, który z nich wybrać, bo masz już za sobą kilka rozczarowań. Jeśli więc wyspiarski klimat, syrenki i nurkowanie brzmi jak coś dla Was, a lubicie gry z prowadzeniem farmy, być może warto dać Coral Island szansę.
Najlepsze cozy games


