Katarzyna Maciąg o trudach i wyzwaniach kariery aktorskiej: Zawsze jakoś sobie poradzę! [WYWIAD]
Katarzyna Maciąg często gra w teatrze i regularnie można ją tam spotkać, ale rzadko widujemy ją na ekranach kin. Spotkałem się z aktorką, by sprawdzić, co u niej słychać i jak patrzy teraz na swoją karierę.
ADAM SIENNICA: W ostatnim czasie częściej można cię oglądać w teatrze, prawda? Mniej cię na dużym ekranie...
KATARZYNA MACIĄG: Parę rzeczy się na to składa. W tym zawodzie są różne etapy, wszystko się zmienia i ewoluuje. Zaczynałam od grania w telewizji, chociaż robiłam też filmy - kino i telewizja przeplatały się u mnie.
W pewnym momencie moje życie prywatne się zmieniło. Zaczęłam wyjeżdżać za granicę, więc grałam mniej, bo nie było mnie na co dzień w Polsce. To trwało ponad dwa lata. Po powrocie zrobiłam film Facet (nie)potrzebny od zaraz, grałam też w serialach.
Kiedy na stałe osiadłam w Warszawie, zaczęłam bardzo dużo grać w teatrze. Samo się tak potoczyło. Teatr, zwłaszcza spektakle wyjazdowe, zajmuje mnóstwo czasu i mocno wypełnia grafik.
Oczywiście od czasu do czasu gram też w serialach – na przykład we Wrocławiu w Pierwszej miłości. Zagrałam również w szwajcarskim filmie, później też w niemieckim serialu. Ale jeśli chodzi o kino w Polsce, to teraz mam mniej propozycji filmowych.
Teatr to piękna sprawa. Widzę, jak bardzo lubisz w nim grać. Czuć, że ten zawód jest bliski twojemu sercu. A to też jest czasochłonne!
Tak, najbardziej lubię grać w teatrze, ale gdybym dostała świetną historię i ciekawą rolę filmową - ekstra, proszę bardzo. Taki to zawód. Mam w teatrze naprawdę dużo pracy. Szczerze mówiąc, filmowo i serialowo dostaję teraz głównie propozycje z zagranicy, a nie z Polski.
Na szczęście mam tę alternatywę, bo znam niemiecki. W ostatnim czasie wygrałam sporo castingów w Niemczech – gram tam w serialach kryminalnych, a ostatnio także w filmie dla dzieci.
Ten drugi projekt to kino familijne?
Tak, to jest historia dla dzieci. Fajna opowieść. Gram mamę głównej bohaterki. Dziewczynka pochodzi z Polski, więc producenci zdecydowali się wziąć polską aktorkę. Ona gra po szwajcarsku, ja po niemiecku - było więc tak, że nie rozumiałam tego, co mówi (śmiech).
Scenariusz był napisany po niemiecku, więc przeczytałam go i pomyślałam: fajna historia. Potem mieliśmy próbę czytaną online i dziecko zaczęło czytać… a ja nic nie rozumiałam. Okazało się, że mówi w szwajcarskim dialekcie, o czym wcześniej nikt mnie nie poinformował.
W końcu zdecydowali, że ta dziewczynka będzie mówić po szwajcarsku. Znałam jej kwestie, bo miałam niemiecką wersję scenariusza, dzięki temu udało nam się porozumieć.
Na planie również mówiła po szwajcarsku?
Tak, ona mówiła po szwajcarsku i niemiecku, ja po niemiecku i po angielsku. Jakoś się dogadałyśmy. Ja szybko nawiązuję relacje, więc żartowałyśmy. Ktoś coś przetłumaczył, ktoś powiedział coś po angielsku.
Obsada była świetna, a sama historia bardzo kobieca. Na planie było mnóstwo kobiet i dzieci – operator i paru techników stanowili wyjątek. Do tego Szwajcaria: lato, Zurych, piękne widoki. To naprawdę było bardzo fajne doświadczenie.
Z czasem zaczęłam orientować się, co mówią po szwajcarsku. Plan zdjęciowy to w końcu uniwersalna przestrzeń – szybko łapiesz, czego od ciebie chcą, nawet jeśli nie znasz języka. Oczywiście zdarzały się wpadki – na przykład mówili, żebym nie machała, a ja w następnym dublu machałam, bo zrozumiałam odwrotnie. Ale to właśnie takie językowe przygody.
A co możesz powiedzieć o historii opowiedzianej w tym filmie?
Dziewczynka jest główną bohaterką. To historia, w której ma najlepszą przyjaciółkę, a w tle pojawia się wiele ważnych tematów. Przyjaciółka ma dwie mamy, więc serial dotyka też wątku par homoseksualnych. Pojawia się uchodźca z Syrii - naprawdę sporo takich tematów zostało wplecionych w fabułę.
Ale główny motyw jest inny. Przyjaciółka bohaterki wyjeżdża do Stanów ze swoimi mamami, a dziewczynka zostaje sama i kompletnie się załamuje. Gram jej mamę. Razem mieszkają w małym miasteczku pod Zurychem. Okazuje się, że jedyne miejsce spotkań dzieci zostaje zamknięte. I zaczyna się właściwa historia - dzieci walczą na różne sposoby, z ratuszem i z dorosłymi, o to, by basen nie został zamknięty. To przygodowa opowieść, w której podejmują kolejne próby, by obronić swoje miejsce.
Historia brzmi ciekawie.
I w międzyczasie okazuje się, że dziewczynka znajduje przyjaźń tam, gdzie zupełnie się tego nie spodziewała. Po drodze odkrywa, że strata jednej osoby nie jest końcem świata. To historia o tym, by walczyć o swoje. Dzieci mogą coś zmienić, mają prawo wyrażać własne zdanie i konfrontować się z dorosłymi.
Jest też wątek emigracyjny. Mama i córka wyemigrowały do Szwajcarii. To ważny temat, który przewija się w tle.
Wydaje mi się, że dzieci, oglądając ten film, dostaną lekcję tolerancji. Morał jest jasny: jesteśmy różni. Dzieciaki w filmie się kłócą, nie lubią się, rywalizują, a potem jednoczą. To klasyczny motyw z kina dziecięcego, ale nie pokazany w cukierkowy sposób – raczej realistycznie, z całym bagażem konfliktów.
To historia o tym, że dzieci też potrafią być dla siebie niefajne, jak mali dorośli.

A w tym drugim projekcie też grasz główną rolę? Czy to jest jakiś mniejszy występ?
W niemieckim serialu Der Usedom-Krimi gram dużą rolę. Szczerze mówiąc, przejęłam ją po Marcinie Dorocińskim. On grał komisarza, a ja jestem komisarką.
Główną rolę gra świetna aktorka, Katrin Sass. Można ją pamiętać choćby z Good Bye, Lenin! – tam występowała u boku Daniela Brühla jako jego matka. To jej najbardziej znana rola, ale zagrała też w wielu innych filmach. Potem miała dłuższą przerwę, a teraz wróciła jako główna postać w tym serialu.
Gram razem z nią i Tillem Firitem z Wiednia. Tworzymy grupę komisarzy, którzy wspólnie rozwiązują kryminalne zagadki. Dosyć duża rola.
Mamy oczekiwać twardej policjantki?
Nie wiedziałam do końca, jak to ugryźć. Pomyślałam: „Cholera, obsadzili mnie!”. Teraz pewnie przygotowałabym się do tej roli trochę inaczej. Wtedy dostałam ją niespodziewanie i musiałam w to wejść. A warunków twardej baby przecież nie mam.
Trzeba było to odnaleźć w sobie.
Na szczęście Katrin Sass jest jeszcze drobniejsza ode mnie - a jednak jest twarda. I z niej również brałam przykład.
Ludzie myślą stereotypowo: twarda kobieta wygląda tak, a twardy mężczyzna ma wyglądać tak.
A to działa inaczej. Najważniejszy na koniec dnia jest scenariusz. Raz pasuje, raz nie, ale jeśli historia jest dobrze ułożona, to wszystko gra. Czasami widzę produkcje, w które zainwestowano ogromne pieniądze, wszystko powinno działać… a nie działa. Bo scenariusz jest słaby. To jest klucz. Ciekawa jestem, jak ostatecznie wyjdzie ten projekt.
Inaczej to wygląda na planie, a inaczej po montażu. Podczas pracy wszystko wydaje się super, a potem może nic z tego nie wyjść.
I dlatego jestem ciekawa, jak ta historia zadziała, bo jako aktorka nigdy tego do końca nie wiem. Byłam na planie, zrobiłam swoje, a co z tego wyniknie – zobaczymy. Czasami jest tak, że nagle wydarza się magia i na ekranie pojawia się efekt „wow”, który naprawdę angażuje widza w historię.
Takie spotkania na zagranicznych planach pewnie są związane z różnymi historiami.
Tak, to prawda. Teraz grałam z aktorem, który nazywa się Mouataz Alshaltouh. To uchodźca z Syrii. Naprawdę świetny aktor, a przede wszystkim fantastyczny towarzysz na planie. Fajnie spędzaliśmy razem czas, bo akurat tego dnia byliśmy przez cały dzień tak jakby statystami.
To była ostatnia scena finałowa, nagrywaliśmy ją przez cały dzień – siedzieliśmy przy stoliku i on podawał mi deser. Mieliśmy czas na rozmowy. Opowiadał ciekawe historie. Choćby tę, że grał w Grze o tron. Miał tam epizod – kręcili jedną scenę przez 27 dni zdjęciowych! To jest zupełnie inny świat! Scena wielkiej, batalistycznej walki, a na ekranie wyszło z tego z pięć sekund. Pomyślałam sobie: „Stary, to jest dobra praca” [śmiech].
Pewnie miałaś też wiele sytuacji, gdy nie wyszło, jak ze słynną historią o tym, jak blisko byłaś roli w Młodym Papieżu...
O Jezus Maria! Generalnie jest zasada, że mówimy o rzeczach, które się udały, ale to jest moja trauma. Wiesz, naprawdę byłam blisko. Do końca życia będę o tym pamiętać. I on rzeczywiście był zainteresowany. Poleciałam wtedy do Rzymu i spotkałam się z nim.
Byłam tym tak onieśmielona. Znaczy, umiem się zachować w takich sytuacjach, w których trzeba zachować rozsądek, ale ta była szczególna, bo od zawsze byłam wielką fanką jego filmów.
A jaka była to postać?
Postać Esther, w którą wcieliła się ostatecznie Ludivine Sagnier. Tak to wyglądało. Miałam świadomość, że prawie witałam się z gąską a jednak nie wyszło.
To część aktorstwa, by mieć świadomość, że czasem się nie uda i umieć sobie z tym radzić, prawda?
To jest straszne, ale muszę mieć nerwy ze stali. Takie niepowodzenie boli jeszcze bardziej. Każde boli, ale takie już szczególnie…
Grałaś w Bokserze, Fighterze, więc może czas dokończyć trylogię filmów o sportach walki? Tylko tym razem ty powinnaś zagrać fighterkę!
Do takiej roli trzeba byłoby długo się przygotowywać fizycznie. Na pewno mogłabym coś takiego zrobić, ale to raczej nie jest moja mocna strona...
Halle Berry w 2020 roku wyreżyserowała film Poobijana, w którym w wieku 54 lat zagrała fighterkę MMA. Wszystko przed tobą!
Być może to jest w zasięgu, ale problemem jest czas. On zawsze jest ograniczony, wiadomo. Dużo teraz gram w teatrze, a rola w serialu czy w filmie wymaga bycia na planie. Musiałabym trochę zmienić swoje priorytety.
Na szczęście teatr mnie lubi, a ja lubię teatr, więc myślę sobie: jest dobrze.

Dobrze, że właśnie możesz spełniać się w teatrze. A zaraz premiera kolejnego spektaklu!
Tak, teraz będzie premiera spektaklu Dobra Rodzina. Bardzo jestem ciekawa jak zostanie odebrany przez widzów. W poniedziałek, 22 września na scenie Relaks w Warszawie. Co chwilę pojawia się jakaś nowa premiera, kolejne spektakle. Fajnie mi się pracuje w teatrze.
Powiedz mi coś więcej o tym spektaklu. O czym on jest?
To jest naprawdę bardzo dobra sztuka. Główną rolę gra Maria Ciunelis - wciela się w moją mamę. Ja gram Małgorzatę. Są też inni bohaterowie grani przez Piotra Borowskiego, Tomasza Stockingera, Halinę Bednarz,Lecha Mackiewicza, Mariusza Zaniewskiego i Beatę Schimschainer.
Sztukę napisała Joanna Oparek, poetka z Krakowa, która tworzy również dramaty teatralne. Świetnie to zrobiła. Mam przyjemność grać w tragikomedii. Widzowie mogą się i śmiać, i płakać, być wzruszeni. Gdyby się to udało, byłoby wspaniale. To moje marzenie związane z tą premierą.
Tekst jest naprawdę dobrze napisany i to daje ogromną przyjemność grania. Czuję, że to on niesie - a ja, jako aktorka, mogę się w niego wpisać. Historia sama się buduje, pojawiają się kolejne piętra poza mną. Jestem tylko elementem tej opowieści. I to jest dla mnie ulga - nie muszę się siłować z materią, bo ona po prostu działa. To opowieść o matce i córce, ale też szerzej - o tym, czym w ogóle jest rodzina.
W kinie debiutowałaś w Korowodzie.
Tak. Zaczęłam od filmu w reżyserii Jerzego Stuhra. Telewizja mnie trochę „przemieliła”. Potem już się wszystko pogmatwało z różnych powodów. Nie chciałam też cały czas grać w serialach.
Nie jest dobrze być tylko w jednym systemie. W tym wymarzonym robi się różne rzeczy. Robiliśmy też Głęboką wodę z Marcinem Dorocińskim – to był fajny serial. Chociaż projekt został wielokrotnie nagrodzony, nie jednak doczekał się kolejnego sezonu. Szkoda.
Głęboka woda, jakby wyszła dzisiaj, byłaby wielkim hitem. To jakościowo najwyższa półka. Często fani ci o tym wspominają?
Ludzie często wspominają ten serial. W zasadzie są takie produkcje, o których najczęściej słyszę - oczywiście Teraz albo nigdy!, bo to było bardzo popularne. Potem była Głęboka woda - zupełnie inny serial, a też widzowie często mi o nim mówią. No i jeszcze oczywiście Randka w ciemno.
Randka w ciemno to przykład filmu, który nie był lubiany przez krytyków, ale widzowie mieli inne zdanie. Często tak jest...
My się trochę krytyków boimy [śmiech]. Oczywiście mają prawo do swojego zdania, ale wydaje mi się, że często to są gusta środowiskowe, artystyczne. Są filmy np. na Berlinale, których ja sama nie zdzierżę, widzowie też nie, a krytyk się zachwyci. To jest ten rozstrzał. I mamy komedię romantyczną, którą krytyk wzgardzi, a widzowie pokochają.
Lubią krytykować komedie i komedie romantyczne.
Komedie są najtrudniejsze, ale dużo łatwiej gra się je w teatrze.
A czemu w teatrze łatwiej?
Są sztuki napisane przez Brytyjczyków. Gram w kilku komediach. Dwóch brytyjskich, dwóch polskich. W teatrze to działa. Widzowie szaleją. A w filmie? Przecież jako Polacy mamy poczucie humoru.
Może Polacy zapominają, jak się śmiać z siebie? Może o to chodzi?
Myślę, że przestaliśmy wierzyć w nasz oryginalny potencjał poczucia humoru. Tak jak Brytyjczycy mają swój, Francuzi inny, Czesi jeszcze inny – my też mamy własny. I przecież przez lata miał się on całkiem dobrze na ekranie.
Rozmawialiśmy o komediach, a czy jako aktorka jesteś otwarta na wszystkie gatunki?
Jestem otwarta na różne gatunki filmowe. Zrobiłam komedie romantyczne, zrobiłam nawet horror [śmiech], ale nigdy nie zagrałam w takim mrocznym, głębokim, depresyjnym, polskim kinie. To jest moje marzenie. Dlaczego? Kiedy szłam do szkoły teatralnej, czułam się bardzo dramatyczna.
Jednak ktoś wyobraził sobie ciebie inaczej...
To jest mylne. Czasami jesteśmy inaczej postrzegani przez innych niż to jak my sami siebie widzimy. Wiesz, o co chodzi? Wiem coś o sobie, a inni tego nie wiedzą, bo oceniają mnie stereotypowo. Patrzą i myślą: „Ona pasuje do tego”. My, aktorzy, mamy przerąbane - oceniają nas po wyglądzie. To bywa trudne, bo szufladkuje. Tego nie lubię.
Można z tym walczyć, ale to jest strasznie męczące. Przyjęłam zasadę, że gram w tym, w czym mnie widzą. A w tym, w czym mnie nie widzą? Może kiedyś zagram...
Dostrzegam w tobie wielką pasję. Jakbyś lubiła czerpać z kina i telewizji. Nazwałabyś się kinomanką?
Tak, zawsze dużo oglądałam. Teraz, kiedy nie mam czasu, to już mniej, ale… Na przykład wracaliśmy z Wrocławia do Warszawy po spektaklu. Wsiedliśmy do busa i w czasie tej czterogodzinnej podróży obejrzałam prawie cały serial Dojrzewanie.
Nie mogłam przestać! Rozwalił mnie… Wszyscy spali w busie, a ja płakałam. Mnie się to rzadko zdarza. To była jedna z najmocniejszych rzeczy, które zobaczyłam w ostatnim czasie.
Co musi mieć serial, by ci się spodobał?
Jak coś jest naprawdę dobre, to po prostu od razu mnie wciąga. Tak jak serial W niemieckim domu. Trzy czwarte świetnie się oglądało. Ciężki temat, ale dobrze opowiedziany. Niemcy, tuż po wojnie, lata pięćdziesiąte. Mnie to interesowało. Bardzo dobra historia. Wszystko się składało, ale na koniec się rozjechało.
Podobnie miałam z Babylon Berlin. Pierwszy sezon bardzo mi się podobał, a drugi już mniej. Uwielbiam też pierwszy sezon Dark.
Dark to jeden z większych hitów Netflixa.
Dzięki temu serialowi Oliver Masucci, którego poznałam w Wiedniu zaistniał w kinie.
Dla mnie to też było oglądanie jego drogi, bo poznałam go jako aktora teatralnego Jak pierwszy raz zobaczyłam go na scenie, pomyślałam – o Boże, to jest po prostu zwierzę teatralne. On był w teatrze, świetny a potem okazało się, że na ekranie też jest rewelacyjny.
Ciekawi mnie twoje podejście do warsztatu aktorskiego i różnicy w pracy na planie filmu, a w teatrze. Czy jakoś inaczej podchodzisz do scen, które wymagają poważnych i silnych emocji, czy w samym procesie grania nie ma to dla ciebie znaczenia?
Różnica jest formalna. Teatr w ogóle jest dla aktorów podstawą. Popatrz na przykład na brytyjskich aktorów. Oni bardzo dużo grają w teatrze, wywodzą się z niego Olivia Colman, wiele aktorek i aktorów, to wszystko są artyści teatralni. Grają w National Theatre, a potem grają w filmach.
Uważam, że to jest ważne.
W teatrze dużo więcej zależy ode mnie: mam rolę, wychodzę i gram przez dwie godziny, utrzymuję energię i jestem bezpośrednio w kontakcie z widzem. To może proste rzeczy, ale czasem się o tym zapomina – trzeba energetycznie trzymać widza przez cały spektakl. A na ekranie tę energię utrzymuje reżyser. To jest bardzo ważne, z kim pracujesz. Reżyser, operator, ich pomysł, ich wizja - od tego wiele zależy.
Nie wierzę, że można zagrać rewelacyjną rolę w złym filmie. To zależy od tylu czynników. Jak trafisz na świetny film i zagrasz nawet trzecioplanową rolę, to wszystko pasuje. Bywa też odwrotnie. Mogę trzymać główną rolę energetycznie, a potem zostanę tak zmontowana, że to nie działa. I co ja mam wtedy z tym zrobić?
Wtedy to nie twoja wina.
Właśnie, ale widz tego nie wie. Oni nie widzą ludzi, którzy są za mną. Widzą mnie. To jest tak trudne i obciążające psychicznie, że teatr dużo mniej mnie męczy. Jestem trochę kontrolfreakiem i lubię mieć kontrolę. W teatrze ją mam.
Takie podejście z teatru ułatwia ci poradzenie sobie z każdą rolą i gatunkiem?
Teatr uczy gatunku i konwencji. Myślę, że łatwiej mi się obronić w różnych sytuacjach. To jest po prostu narzędzie - coś, co się ma, bo jest się aktorem, skończyło się szkołę teatralną i gra się też w teatrze. I to często ratuje w takich sytuacjach na planie, gdzie jest się bardzo uzależnionym od decyzji innych ludzi.
Przez to, że mam te narzędzia i od tylu lat uprawiam ten zawód, to wiem, że. zawsze jakoś sobie poradzę!

