Julian Świeżewski o serialu Porwana: To jest naprawdę przerażające [WYWIAD]
Julian Świeżewski gra jedną z głównych ról w brytyjski serialu stacji BBC. Premiera serialu Porwana: historia Chloe Ayling (Kidnapped: The Chloe Ayling Story) odbędzie się w BBC First w sobotę, 20 września o godz. 21:00. Spotkałem się z aktorem, by wypytać go o ten projekt.
Serial Porwana: historia Chloe Ayling to opowieść oparta na faktach. Przedstawia wydarzenia z 2017 roku, gdy młoda brytyjska modelka została uprowadzona przez Polaka mieszkającego w Wielkiej Brytanii. Media żyły tą historią, a później zarzucały modelce, że wszystko ukartowała – mimo że mówiła prawdę.
ADAM SIENNICA: Jako aktor musisz zrozumieć swoją postać – kim jest i jakie ma motywacje. Intryguje mnie, jak podejść do takiego człowieka i dobrze go zagrać?
JULIAN ŚWIEŻEWSKI: To chyba było najtrudniejsze zadanie, bo w postaci Łukasza jest mnóstwo sprzeczności. Próba zrozumienia jego motywacji nie była łatwa. Al, reżyser, miał do mnie duże zaufanie, więc dawał mi sporo swobody w tych poszukiwaniach. Jednocześnie budował we mnie odwagę, by szukać głębiej – czegoś, co mogłoby w jakimś stopniu usprawiedliwić bohatera. Nie jest to łatwe w tej historii.
Oglądałem też sporo nagrań z udziałem prawdziwej postaci i na potrzeby roli znalazłem pewne wytłumaczenie. Trochę fascynacji, fiksacji i pewnego szaleństwa. Brzmi to absurdalnie, ale ten człowiek naprawdę zakochał się w Chloe. Wierzył w to uczucie, co wydaje się nieprawdopodobne w tak przemocowej sytuacji.
W takich historiach czarny charakter często przedstawiany jest jednowymiarowo. Jest zły... bo tak. Dzięki twojej pracy dostajemy więcej i możemy zrozumieć tę postać. Serial ani go nie demonizuje, ani nie usprawiedliwia – wychodzi coś pomiędzy.
Bardzo się cieszę, że to mówisz, bo dokładnie taki był mój cel. Mam poczucie, że w przygotowanym materiale było tego więcej niż w ostatecznym obrazie. Ale produkcja opowiada historię Chloe i pokazuje jej perspektywę. Rozumiem, że nie było czasu, by szczegółowo przedstawić punkt widzenia oprawcy.
Dzięki jego perspektywie pierwsze odcinki są szalenie intrygujące, bo mamy napięcie i – jeśli nie znamy historii, która naprawdę się wydarzyła – nieprzewidywalność. Atmosfera działa świetnie i pozwala lepiej zrozumieć tę postać.
Tak, to był jakiś szczególny rodzaj napięcia. Samo granie tego było dosyć ciekawe. Plenery kręciliśmy we Włoszech, właściwie bardzo blisko miejsca, gdzie się to wydarzyło, niedaleko Turynu. Natomiast wszystkie wnętrza – w tym cały domek – zrekonstruowano już w Manchesterze na podstawie zdjęć i nagrań z wizji lokalnej. To był proces. Byliśmy przez trzy tygodnie zamknięci w hali i codziennie wchodziliśmy do tych mrocznych, zaciemnionych pokoi. Już samo to tworzyło ciężki klimat.
Czyli pomagało w roli...
Tak, zdecydowanie pomagało. I te kajdanki, które pojawiły się dosyć szybko. One – w sensie fizycznym – stawiały Chloe, graną przez Nadię Parks, w sytuacji mocno przemocowej. To samo w sobie budowało atmosferę.
Pamiętam naszą pierwszą próbę. Na podłodze hali oznaczono przestrzeń taśmami – trochę jak w Dogville. Postawiono tam tylko łóżko i stolik, reszta miała być dopiero dobudowana. Powiedziano nam: „usiądźcie na łóżku”, bo bohaterowie spali razem. To duże łóżko, ale jednak jedna przestrzeń.
Pomyślałem, że to szalone, bo sytuacja była intymna. To był początek prób, jeszcze bez wchodzenia w role, po prostu ja jako Julek i Nadia jako Nadia. Leżeliśmy obok siebie i czułem każdy jej ruch. Jeżeli w rzeczywistości to tak wyglądało, to było naprawdę przerażające. Nie mieści mi się w głowie, że Chloe musiała coś takiego przeżyć.
Jednocześnie, przez samą fizyczność, zaczynałem rozumieć, jak w Łukaszu mogło narodzić się złudzenie intymności. Nawet jeśli do niczego nie doszło, to samo bliskie spędzanie czasu – sen obok drugiej osoby – mogło stworzyć w nim poczucie jakiegoś połączenia.

Jeszcze bardziej przeraża mnie w tym wszystkim to, jak media relacjonowały całą sprawę, a potem zaczęły się zastanawiać, czy to nie było ustawione. Nakręcały ten temat jeszcze mocniej.
To jest naprawdę przerażające. To najciekawszy wątek całej tej historii – z punktu widzenia społecznego. Ten masowy victim shaming, który się wtedy pojawił. Kiedy oglądałem wywiady i czytałem, co działo się w mediach, miałem poczucie, że wszyscy uderzali w ten sam bęben.
Narracja, że Chloe coś wymyśliła, że jej nie wierzono – osobie, która przeżyła coś tak strasznego! – to było przerażające, ale też wiele mówiące o świecie. Łatwiej rozchodzi się sensacja, jakiś fejk albo niesprawdzona teza niż zwykłe: „nie wiemy, poczekajmy na wyrok”. Ludzie ferowali wyroki od razu, zanim jeszcze zapadły jakiekolwiek decyzje – stwierdzali, że to na pewno ściema.
Co w tobie zobaczyli, że cię wzięli do tej roli?
Nie chciałbyś wiedzieć… (śmiech). A tak na serio – casting trwał przez jakiś czas, były self-tape’y, a Al zobaczył mnie w Sweat Magnusa von Horna. Jest tam taka scena przekroczenia granicy. Postać, którą grałem – Klaudiusz – ma w sobie coś ciepłego, a jednocześnie bardzo mocno przekraczającego. I wydaje mi się, że to mu się zrymowało z Łukaszem. Sam poprosił o aktora w tym typie i poprosił, żebym nagrał self-tape’a. Jakoś to kliknęło.
Konkurencja była spora, bo trzech z nas – bardzo zdolnych chłopaków, których lubię i cenię – pojechało do Londynu na finał castingu. Tam były dwie potencjalne partnerki: Nadia i jeszcze jedna aktorka. Ostatecznie wybrali Nadię i mnie. To było dla mnie zaskoczenie, ale też ogromna motywacja – coś, czego wcześniej nie robiłem.
Była to produkcja angielska, bez żadnej koprodukcji. Większość polskich postaci grali Brytyjczycy, a ja byłem jedynym Polakiem z Polski, który przyjechał specjalnie do tej roli. Bardzo fajne doświadczenie.
Myślisz, że większe znaczenie miało to, co zrobiłeś w self-tapie, czy jednak rola w Sweat przeważyła, bo reżyser zobaczył już wtedy, że możesz być w tym prawdziwy?
Myślę, że jedno i drugie. Na pewno pierwszym impulsem było Sweat, ale potem musiał zobaczyć coś jeszcze w self-tapie albo później na castingu. Casting to już bezpośrednie zderzenie z partnerką – najwyraźniej coś zaskoczyło. Uwierzył, że w tym duecie to może działać.

Czy jako aktor czujesz różnicę między pracą w Polsce a planem w Wielkiej Brytanii?
Powiem szczerze – myślałem, że będzie ona dużo większa. Podstawową i zauważalną różnicą – nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale też we Francji, gdzie miałem okazję pracować – są związki zawodowe. Tam działają prężnie, uczestniczą w podpisywaniu umów, jasno wytyczają zasady.
Najprostszy przykład: dziesięciogodzinny dzień pracy z jedną przerwą. U nas to dwanaście godzin, często z nadgodzinami, które zdarzają się notorycznie. Tam praktycznie nie ma takiej możliwości. Oczywiście z punktu widzenia produkcji może to być uciążliwe, ale daje komfort pracy i poczucie bezpieczeństwa – wiadomo, ile potrwa dzień zdjęciowy, jest też mniej niewiadomych.
Z drugiej strony, gdy byłem na planie, świeżo po Białej odwadze, pokazywałem im zdjęcia Marcina Koszałki kręcącego w górach z Filipem Pławiakiem. Dla nich było niepojęte, że można tak pracować w naturalnych warunkach, a nie w studiu. Oni większość rzeczy robią na green screenach, odtwarzają przestrzeń w hali. W tym filmie było inaczej, bo Alowi bardzo zależało na plenerach. Dla mnie to było naturalne. Dzięki temu mogliśmy pojechać na dwa tygodnie do Włoch – do okolic Turynu i Mediolanu - co nadało produkcji trochę dokumentalnego sznytu.
Możesz mi teraz powiedzieć, że dzięki temu serialowi Julian Świeżewski jedzie podbić świat?
No, aż tak bym nie powiedział [śmiech]. Na pewno to jest jakaś cegiełka, która daje możliwość pracy za granicą. Myślę jednak, że wejście na zagraniczny rynek to trochę zaczynanie od początku – nowe kontakty, nowe środowisko. To wymaga ogromnej pracy i zaangażowania, na które jeszcze się nie zdobyłem.
Czyli to jest dla ciebie doświadczenie bardzo rozwijające.
Na pewno, ale nie wiem, czy się powtórzy. Miałem jeszcze możliwość zagrania we Francji. Jak będzie dalej? Zobaczymy.
Masz wymarzoną rolę albo reżysera, z którym chciałbyś współpracować?
Sean Baker – to reżyser, który zawsze mi imponował. Zagranie w jego filmie byłoby spełnieniem ogromnego marzenia. Oczywiście mamy też wielu znakomitych reżyserów w Polsce. To są naprawdę świetni twórcy, więc tu również chciałbym pracować.
Lubię europejskie kino. Często oglądam filmy na Nowych Horyzontach czy w Cannes. Chciałbym być częścią tego świata. Bardzo cieszę się też ze spotkań, które miałem z Magnusem von Hornem – mam nadzieję, że kolejne jeszcze przede mną.

