Kultowy horror wrócił po prawie 40 latach w formie... gry. Sprawdzam!
O moim guście wiele można powiedzieć, ale na pewno nikt nie zaprzeczy, że jest oryginalny. Nic więc dziwnego, że gdy padł temat gry na podstawie horroru Mordercze klowny z kosmosu, byłam prawdopodobnie jedynym członkiem redakcji, który się podekscytował.
Mordercze klowny z kosmosu to jeden z moich ulubionych filmów. Jak można nie polubić klaunów, które terroryzują ludzi i zamieniają ich w kokony z waty cukrowej? Jacy jeszcze złoczyńcy mają bazę w kształcie cyrku? No właśnie! Ta produkcja miała fantastycznie niedorzeczny koncept i była świetnie wykonana. A teraz, po prawie 40 latach od premiery (film zadebiutował w 1988 roku!), odkryłam tę perełkę – kooperacyjną grę survivalową z tego uniwersum. Cuda się zdarzają!
Można więc powiedzieć, że nie podeszłam do rozgrywki z czystym umysłem – ekscytacja buchała mi z uszu jak para z ciuchci Tomka. Pytanie, czy się utrzymała.
Zacznijmy od początku (i nie mam na myśli Wielkiego Wybuchu). Killer Klowns from Outer Space: The Game to gra, w której zostajemy losowo przydzieleni jednej z grup: klaunów albo ludzi. Ci pierwsi mają chlubne zadanie doprowadzić do końca klaunokalipsę, a ci drudzy przetrwać i uciec. W obu przypadkach dość kluczowa jest współpraca. Ludzi jest zazwyczaj więcej, ale klauni, szczególnie na początku gry, mają większą przewagę.
Jeszcze przed premierą (gdy część profesjonalnych graczy dostała wcześniejszy dostęp i publikowała rozgrywkę na swoich kanałach, bawiąc się ze swoimi fanami) wiele osób narzekało, że klauni są na przegranej pozycji, ponieważ jednego antagonistę może otoczyć wianuszek przeciwników. Nie przewidzieli jednak, że zwykle w grach online nie ma tak zgranych grup – gra się z randomami. Dogadanie się choćby z kilkoma osobami zakrawa na cud. Porównywanie tego z sytuacją, w której wszyscy na serwerze się znają i komunikują, jest trochę bezcelowe.
Według mnie gra jest dobrze zbilansowana pod tym kątem. Klaunów jest mniej, ale na początku mają przewagę. Ludzi jest więcej, ale są dość słabi, póki nie zaopatrzą się w lepszy sprzęt. Granie obiema „frakcjami” wymaga zupełnie innego stylu.
Klauni mogą sobie swobodnie biegać po mapie, bo nawet jeśli umrą, to wrócą. By ziścić swój plan, muszą zabijać ludzi – co wielu osobom sprawi frajdę – ale jednocześnie nie mogą zapomnieć o zbieraniu kokonów z waty, dzięki którym zyskują znaczną przewagę w grze, tak istotną, im więcej ludzi znajduje broń palną albo porządną pałę.
Z kolei ludzie na początku muszą się skradać i kombinować jak koń pod górę. Bardzo ważne jest lootowanie, chowanie się w kontenerach i trzymanie głowy nisko, póki nie znajdzie się dobrej broni czy czegoś, co podkręci kondycję, żeby efektownie uciekać. Ludzie mają za zadanie uciec i mogą ten cel osiągnąć na wiele sposobów, na przykład poprzez naprawienie łódki. Oczywiście, nie jest tak łatwo, ponieważ najpierw należy znaleźć odpowiednie przedmioty, by ruszyć łajbę z miejsca. I tak w przypadku każdej drogi ucieczki. Na początku jest to ekstremalnie trudne, ponieważ nie znamy za dobrze mapy. Nie wiemy też, jakie przedmioty wybierać – więc się kręcimy w kółko jak bąk wokół kwiatka. Dopiero z czasem zaczynamy rozpoznawać lokacje i możemy od początku zostawiać te rzeczy w ekwipunku (nie hordujcie lodów).
Jedyne, co może denerwować, to sytuacja, w której nowe osoby trafiają do gry z ludźmi na o wiele wyższym poziomie. Ma to znaczenie nie tylko pod kątem umiejętności, ale także tego, że z każdym levelem można rozwijać swoje postacie – na przykład wymienić dłużej biegającego ocalałego na takiego, który silniej uderza. Takie dostosowanie bohatera pod swój styl gry jest niemożliwe na początku, dlatego powinno się unikać sytuacji, w której doświadczeni gracze są łączeni z osobami niewiedzącymi, jaką moc może mieć podniesiony energol, gdy uciekasz przed gumowym młotkiem.
"Frakcje” są według mnie dobrze zbalansowane, ale jednak dla nowych graczy klauni są o wiele bardziej atrakcyjni. Nie trzeba nic wiedzieć, żeby biegać i strzelać z pistoletu do uciekinierów. Od razu ma się broń. Z kolei w grupie ludzi początkowa fala przegranych może być frustrująca, a jest nieunikniona z przyczyn, które podałam wyżej. Żeby sprawnie grać człowiekiem, trzeba mieć w małym paluszku mapę i mechanikę, a poznanie obu trwa.
W dodatku – tak jak wspomniałam – większość gier zapewne spędzicie z randomami, którzy nie będą priorytezować wskrzeszania sojuszników. W związku z tym utkniecie na kolejne długie minuty i będziecie oglądać innych graczy, żeby nie stracić punktów doświadczenia do kolejnego poziomu. Twórcy chcieli to jakoś urozmaicić i dodali minigierki, dzięki którym możecie wygrywać przedmioty i przekazywać je wciąż żyjącym ocalałym. Choć to dobry pomysł (ależ satysfakcjonujące jest danie broni innemu graczowi, gdy ma puste ręce i trafia na klauna!), to z czasem mimo wszystko trochę nudzi. Oczywiście, na to samo można psioczyć w innych grach online – np. Apex Legends. Możliwe więc, że nie będzie Wam to bardzo przeszkadzać.
Największym minusem jest cena. Może mogłabym ją jakoś usprawiedliwić, gdyby zawierała cały dostępny kontent. Ale już dzień po premierze pojawiło się płatne DLC z przedmiotami kosmetycznymi. Naprawdę jest to dla mnie niezrozumiała taktyka, która błyskawicznie zniechęci graczy – a priorytetem w grach online jest nie tylko przyciągnięcie ich, ale przede wszystkim zatrzymanie na kolejne miesiące.
W dodatku sporo osób narzeka na bugi. Sama ich doświadczyłam – irytuje mnie to szczególnie podczas naprawiania czegoś potrzebnego do ucieczki. Pojawia się minigierka – gdy ją wygrywam, pokazuje się komunikat, że próba jest niedana, co obniża moją szansę wygranej. I to nie pojedynczy przypadek. Praktycznie w każdym „meczu” na to natrafiam. Dostajemy więc grę z masą błędów w wygórowanej cenie, a twórcy, zamiast je naprawić, proponują DLC.
Wiem, że po tych narzekaniach Killer Klowns from Outer Space: The Game nie wygląda zachęcająco. Czuję się jednak w obowiązku poinformować Was o tych minusach. Prawda jest taka, że wbrew pozorom naprawdę dobrze się bawiłam podczas gry. Największą zaletą jest jednak koncept – który tak mnie kupił w przypadku filmu! – a nie np. mechanika. Jest coś niezwykle niedorzecznego w bieganiu klaunem z piszczącymi butami i polowaniu na ludzi. Lokacje są fantastycznie wykonane i klimatyczne. Kocham survivale i kampowe horrory, a gier łączących oba te gatunki jest niewiele.
Dlatego mimo wszystko wciąż podoba mi się Killer Klowns from Outer Space: The Game. Jest kampowo, strasznie, śmiesznie. Klimat Morderczych klownów z kosmosu jest jak najbardziej obecny. Ale to wciąż niedopracowana gra w bardzo wysokiej cenie. Musicie więc mieć to na uwadze, rozważając zakup.