Lockdown i co dalej? Technologia na skraju pandemii
Kiedy w końcu skończy się to covidowe szaleństwo, będziemy musieli na nowo ułożyć swoje relacje społeczne. Jednym z istotnych elementów na tej drodze do normalności będzie odpowiedź na pytanie, jak przekształci się technologia, która pomogła nam przetrwać pandemię.
Na początku 2020 roku cały świat stanął na głowie, wybuch pandemii koronawirusa zmusił nas do przeformułowania relacji społecznych i ułożenia sobie życia na nowo. Odcięliśmy się od znajomych i rodziny, a wielu z nas porzuciło wygodne biura na rzecz domowego stanowiska pracy. COVID-19 stał się motorem napędowym zmian, które można przyrównać do małej rewolucji przemysłowej, tym razem zrealizowanej na drodze digitalizacji naszego życia.
A dziś, kiedy gdzieś na horyzoncie majaczy koniec pandemii i obietnica powrotu do normalności, powinnyśmy zastanowić się, co będzie dalej. Przełomowe technologie, które w dobie koronawirusa pozwoliły nam przezwyciężyć wiele trudności, prędzej czy później trzeba będzie poddać gruntownej weryfikacji. W końcu rewolucja, która uratowała nas od totalnego chaosu, powoli zbiera swoje żniwo.
Pierwsze tygodnie globalnego lockdownu zburzyły porządek społeczny XX wieku i na dobre wprowadził nas w nowe stulecie, czego najlepszym przykładem było masowe przechodzenie firm na model pracy zdalnej. Choć internet już dawno osiągnął pełnoletniość, a młodzi dorośli, którzy w tym roku skończą 18 lat, prawdopodobnie nie pamiętają świata bez YouTube’a, dopiero w 2020 roku udało się przekonać wielu przedsiębiorców o sile, jaka drzemie w tym medium. Gdy kryzys pandemiczny postawił biznes pod ścianą, okazało się, że biurowiec nie jest niezbędnym narzędziem pracy, a obowiązki służbowe można równie sprawnie realizować z domowego zacisza.
Dzięki pandemii praca zdalna przestała być przywilejem dla wąskiej grupki zawodów. Okazało się, że większość prac realizowanych za pośrednictwem komputerów można bezproblemowo świadczyć na odległość, w czym pomogły takie narzędzia jak Microsoft Teams, Zoom czy Google Meet. Nauczyliśmy się porozumiewać za ich pośrednictwem i łączyć zdalnie z serwerami firmowymi, aby wymieniać poufne dane. Znikła konieczności codziennego meldowania się przy openspace’owym biurku na drugim końcu miasta. Nawet edukację udało się skierować na zdalne tory, zamiast po prostu zawiesić ją na czas trwania pandemii.
I kiedy spojrzymy na ostatni rok z punku widzenia dynamiki cyfryzacji społeczeństwa, wszystko będzie rysować się nam w pięknych barwach. Problem polega na tym, że ta rewolucja wcale nie była pokojowa i pociągnęła za sobą mnóstwo problemów.
Największym przegranym w przypadku polskiego społeczeństwa jest najmłodsze pokolenie przymusem wtłoczone w rygor nauki zdalnej. Pierwsze próby nieporadnego przeniesienia edukacji do sieci zakończyły się fiaskiem, gdyż nauczycieli w żadnej sposób nie przygotowano do pracy w nowym środowisku. Doskonale ilustrują to nieporadne programy edukacyjne realizowane przez Telewizję Polską, które szybko stały się obiektem drwin w sieci.
Nauczycieli przez lata praktykujących bezpośredni model komunikacji nagle wtłoczono w ramy obcej technologii oraz narzędzi nieprzystosowanych do sposobu ich pracy. W ciągu kilku dni zmuszono ich de facto do przeobrażenia się w kogoś na wzór zawodowych influencerów, którzy za pośrednictwem środków filmowych mają przykuć uwagę młodych odbiorców. I nie dziwię się, że rewolucja przeprowadzona w tak nieudolny (łagodnie rzecz ujmując) sposób zakończyła się spektakularną klęską. Nie wystarczy podsunąć nauczycielowi kamerę pod nos i kazać prowadzić lekcje, aby wprowadzić edukację do cyfrowego świata. Aby nauka zdalna funkcjonowała sprawnie, program nauczania należałoby od podstaw zaprojektować pod nowe metody komunikacji.
I część szkół doskonale sobie z tym poradziła m.in. przy wykorzystaniu wirtualnej rzeczywistości o wysokim stopniu immersyjności.
W pierwszych miesiącach pandemii wydawało się, że ten globalny kryzys może być okazją do uwspółcześnienia edukacji, dziś cały ten optymizm gdzieś uleciał. Odnoszę wrażenie, że jako społeczeństwo straciliśmy szansę, aby w pełni wykorzystać potencjał, jaki tkwi w powszechnie dostępnej nauce przez internet. Zraziliśmy się do przyszłościowych narzędzi i minie jeszcze wiele lat, nim uda nam się pokonać tę niechęć.
Ta przymuszona pandemiczna cyfryzacja życia społecznego pośrednio odciśnie także piętno na naszym zdrowiu. Z badań przeprowadzonych przez ekspertów z firmy Ipsos na zlecenie Huawei wynika, że aż 67% Polaków w czasie izolacji lockdownowej spędza więcej czasu przed ekranami niż przed marcem 2020 roku. 47% respondentów szacuje, że dzienny czas spędzany przed komputerem wydłużył się co najmniej o 3 godziny, a 70% badanych zadeklarowało, że taki stan rzeczy wpłynął na pogorszenie kondycji oczu.
Dane Ipsosa warto zestawić także z badaniem Gartnera z czerwca 2020 roku, w którym firma przyjrzała się popularnością pracy na odległość. Jak się okazało, aż 87% liderów biznesu przyznało, że planuje w jakimś wymiarze realizować model pracy zdalnej po powrocie pracowników do biur. 47% respondentów obwieściło, że pozwoli zatrudnionym na świadczenie pracy zdalnej w pełnym wymiarze czasu, a 43% zezwoli na pracę w trybie mieszanym. Jeśli społeczeństwo doby postpandemicznej faktycznie przejdzie proces dogłębnej digitalizacji, problemy ze wzrokiem będą jednym z pierwszych poważnych wyzwań, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć.
Aby już w zalążku odpowiedzieć na ten problem, polski oddział Huawei we współpracy z Polskim Towarzystwem Optometrii i Optyki realizuje kampanię społeczną „Włącz ochronę oczu”, która ma nauczyć nas, jak dbać o wzrok w czasie wzmożonej aktywności przy komputerze. I wydaje się, że nie będzie jedynie działaniem doraźnym, które zakończy się wraz z ostatecznym zniesieniem lockdownu.
Narastające problemy z pogorszeniem wzroku będą ceną którą poniesie znaczna część społeczeństwa, od tego nie da się uciec. Nawet jeśli część aktywności online realizujemy bardzo nieporadnie, pandemia udowodniła, że w razie kryzysu możemy zamknąć się w domach i choć po części funkcjonować jako społeczeństwo w modelu zdalnym. A skoro udało się w taki sposób przeformatować nasze życie w czasie kryzysu, po jego zakończeniu z pewnością będziemy kontynuowali ten eksperyment na żywym, społecznym organizmie. Technologia komunikacji online okazała się zbyt kusząca, aby po zdjęciu restrykcji pandemicznych po prostu z niej zrezygnować. Będziemy musieli jednak nauczyć się, jak z niej korzystać w sposób bezpieczny, zdrowy i rozsądny, zwłaszcza w kontekście zdalnej edukacji.
Ale spore zmiany technologiczne przejdzie także szeroko rozumiana branża rozrywkowa, która musi ukonstytuować się na nowo po zdjęciu restrykcji. Niedobory na rynku elektroniki uderzają zarówno w producentów telewizorów, konsol jak i podzespołów komputerowych. Sektor gamingu stanął obecnie w dużym rozkroku pomiędzy dystrybucją w modelu klasycznym oraz chmurowym. NVIDIA, Google, Microsoft i Sony robią co w ich mocy, aby przyciągnąć nas do nowatorskich platform i przekonać, że cloud gaming może być przyszłością. Na razie ich trud zdaje się opłacać, czego najlepszym przykładem jest niedawna premiera Cyberpunka 2077.
Kiedy najnowszy tytuł od CDPR trafił do dystrybucji, a na rynku brakowało kart zdolnych do uciągnięcia tej wymagającej produkcji, wówczas do gry wkroczyły Google Stadia i NVIDIA GeForce NOW. To za pośrednictwem tych platform wielu użytkowników ogrywało Cyberpunka, omijając problemy związane z podażą elektroniki. Taki bypass programowy może wydawać się atrakcyjny z punktu widzenia finalnego odbiorcy, gdyż uniezależnia go od dostępności fizycznego sprzętu. Ale jest to tylko pozorna niezależność. W końcu odcinamy się od producentów podzespołów, aby związać się abonamentem z dystrybutorem treści. Na dobre zrywamy z iluzją gry jako własności, ta w pełni przeistacza się w cyfrową usługę.
A w międzyczasie ochoczo subskrybujemy kilka serwisów VoD, aby nadrobić popkulturowe zaległości. Być może odsuwamy się od telewizji linearnej, jednak coraz bardziej uzależniamy od internetowych usług filmowych.
To wszystko każe nam zastanowić się nad tym, jak za kilka lat będzie wyglądało współczesne społeczeństwo. Pandemia popchnęła nas w stronę głęboko posuniętej transformacji cyfrowej, która łatwo może wymknąć się spod kontroli. Kilkanaście miesięcy temu zachłysnęliśmy się pracą i edukacją zdalną. Kiedy włodarze zamknęli kina, a górnicy kryptowalutowi wykupili karty graficzne, zwróciliśmy się w stronę produktów-usług. Potem okazało się, że nie wszystko działa tak, jak powinno. Internet dostał zadyszki, kiedy z pracowników lokalnych zamieniliśmy się w pracowników wirtualnych, z powodu nadmiernego obciążenia sieci platformy VoD musiały ograniczyć przepustowość, aby umożliwić swobodną pracę zdalną. I jeśli faktycznie chcemy zamienić się w społeczeństwo cyfrowe, musimy porządnie rozwinąć globalną infrastrukturę sieciową, aby ten chybotliwy system któregoś dnia po prostu nie odmówił współpracy.
Platformy VoD mogą święcić dziś triumfy a narzędzia pokroju Discorda podbijać kolejne rynki, jednak technologia sama w sobie nigdy nie jest odpowiedzią na problemy, z jakimi zmaga się społeczeństwo. Najjlepiej widać to na przykładzie zdalnej edukacji, gdzie zmieniono jedynie narzędzia przekazu, a metody realizacji podstaw programowych żywcem przeniesiono z sal lekcyjnych. Nic dziwnego, że ten eksperyment skończył się katastrofą.
Jeśli technologia rzeczywiście ma zmienić nasze życie po zwalczeniu pandemii, nie wystarczy po prostu udostępnić jej szerokiemu gronu odbiorców. Musimy jeszcze nauczyć się, jak z niej korzystać. A z tym, jako społeczeństwo, mamy największy problem.