Jaką krew piją polskie wampiry? Magda Maścianica o Życiu dla początkujących [WYWIAD]
Życie dla początkujących, czyli polski komediowy horror o wampirach można oglądać w kinach. Z tej okazji spotkałem się z odtwórczynią głównej roli Magdą Maścianićą, by dowiedzieć się, jakie są polskie wampry i jaką piją krew.
ADAM SIENNICA: To coś wyjątkowego – mogę powiedzieć, że rozmawiam z ulubioną polską wampirzycą z filmu Życie dla początkujących. To jednak rzadkość w polskim kinie i coś naprawdę wyjątkowego.
MAGDA MAŚCIANICA: Dziękuję bardzo! To zaszczyt. Cieszę się, że przecieram wampirzo-kobiecy szlak. Tak jak wspomniał nasz reżyser, Kołysanka Juliusza Machulskiego już wprowadziła wampiry do polskiego kina. Cieszymy się, że widzowie tak chętnie chodzą na nasz film na festiwalach i tak dobrze reagują.
Jak przeżyłaś pracę na planie, skoro tak dużo się śmiałaś? Słyszałem, że było to duże wyzwanie.
To rzeczywiście było duże wyzwanie. Jednocześnie życzę każdemu i… nie życzę mieć za partnerów filmowych Bartka Kotschedoffa i Michała Sikorskiego. Utrzymanie powagi podczas scen komediowych z nimi jest naprawdę trudne.
Jest powaga, jest humor. Życie dla początkujących to trochę taki komediowy horror.
Dla mnie komediodramat to dosyć trudny gatunek. W Polsce, jak zauważyłam przez lata, trudno się za niego zabrać – twórcy często idą albo w stronę melancholii, albo przesadzają z komedią. A tutaj, dzięki Pawłowi Podolskiemu i całemu zespołowi, udało się znaleźć złoty środek. To dobrze wyważony komediodramat, w którym nie tylko śmiejemy się z tego, jaki ten wampir jest i jak wygląda jego życie w domu spokojnej starości, ale też dostrzegamy, że jego problemy są w gruncie rzeczy bardzo ludzkie.
Z jednej strony wampiry możemy traktować dosłownie – jako potwory mające problemy z nieśmiertelnością – a z drugiej, czysto po ludzku, prawda?
Myślę, że naszym zadaniem było przede wszystkim opowiedzenie historii. Gatunek był tu tylko narzędziem, które pozwoliło pokazać historię Moni – to, z czym się boryka, jak bardzo jest zamknięta w sobie i jak bardzo boi się własnych emocji. Ten wampirzy aspekt pomagał jej je tłumić, bo gdyby pozwoliła im się wydostać, mogłoby się to skończyć nieobliczalnie – i dla niej, i dla innych mieszkańców ośrodka.
Z Pawłem mieliśmy bardzo dobre przygotowanie przed zdjęciami – próby, analizę tekstu – coś, co ogromnie cenię. Dawno nie spotkałam się z takim podejściem do pracy. Kiedy weszliśmy na plan, wszyscy byli maksymalnie przygotowani. Choć mieliśmy mało czasu, zależało nam, żeby osiągnąć jak najlepszy efekt. I właśnie to skupienie, mimo że bywało zabawnie, pozwoliło zachować odpowiedni balans – żeby śmiali się widzowie, a nie my na planie.
Czy po pracy przy filmie nienawidzisz już barszczu? Podobno to on „grał” krew, którą piłaś... Zdziwiłem się, bo spodziewałem się jakiegoś soku. Wyjaśnili ci, dlaczego akurat barszcz?
Zimnego na pewno – z kartonu absolutnie nie polecam. A picie go o poranku... Tylko Wigilia mogłaby temu sprostać. A czemu akurat barszcz? Chyba przez kolor.
Nie było czasu na wyjaśnienia, po prostu dostałam i piłam. Były zresztą cudowne sytuacje na tym planie, na przykład to, że kły, które mieliśmy z Bartkiem w różnych scenach, ciągle nam wypadały. Musieliśmy działać bardzo „jednodublowo”, żeby chociaż na dany moment się trzymały.
Coś tak prostego, a tyle problemu. Kto by się spodziewał?
A jednak! To Agnieszka Jońca, nasza charakteryzatorka, stała na straży, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej naturalnie. To nie była pełna szczęka, tylko pojedyncze kły. Myślę, że dało to naprawdę fajny efekt.
Wygląda to dobrze, a to ważne, bo sztuczność w tego typu elementach może łatwo wybić widza z historii.
Tak, to właśnie kolejny aspekt, z którego bardzo się cieszę. Patrzymy na Monię i Mirka przede wszystkim jak na ludzi, którym przydarzyła się pewna przypadłość – coś, co jest tylko tłem. Najważniejsze są ich emocje, problemy i relacja z życiem, a nie sama wampirza natura.
Na ekranie twoja bohaterka jest trochę creepy – niepokojąca, intrygująca i momentami straszna. Mieszanka różnych emocji. W to celowałaś?
Główną cechą Moni, tak jak przedstawił ją reżyser, jest nieśmiałość. To wampirzyca zamknięta na świat, która na pewnym etapie swojej drogi musiała spotkać kogoś takiego jak Czarek – kogoś, kto chce brać życie pełnymi garściami i pociągnąć ją za sobą, by mogła wreszcie ruszyć z miejsca. Żeby mogła zacząć żyć, a nie tylko hibernować.
Ten temat jest mi bardzo bliski, bo film, moim zdaniem, dotyka także kwestii depresji i tego, jak często sami potrafimy się „zahibernować” albo ugrzęznąć w marazmie.
Przez to, jaką przemianę przechodzi Monia, czuję, że ten film będzie ważny dla introwertyków. Pozwoli im zrozumieć, co zrobić, by choć trochę się otworzyć.
Tak. I też pokazuje, że można takim być – i że to też jest fascynujące. To w porządku, nie ma w tym nic złego. Każdy ma swój własny, piękny świat, do którego może zaprosić innych, ale wcale nie musi.
W związku z tym, jaka jest Monia, jej emocje są ukryte, bardziej wewnętrzne, ale na ekranie czuć, że one tam są, buzują. Ta nieśmiałość dobrze się z tym komponuje i buduje urok postaci. To musiało być trudne aktorsko.
Powiem może trochę przewrotnie, że to takie „przekleństwo głównej roli” – jesteś centralną postacią, wokół której krążą inni bohaterowie. Oni są barwni, mają mocne, punchowe teksty, ich energia jest wyrazista. A ty musisz pozostać w środku tego wszystkiego – subtelna, wyciszona, ale nadal przyciągająca uwagę.
Myślę, że gdybyśmy z Pawłem poprowadzili Monię w bardziej komediowy sposób, to nie miałoby takiego efektu jak teraz. Byłoby przerysowane i straciłoby swoją autentyczność. U nas to działa właśnie dlatego, że to połączenie naszej trójki – emocjonalne, szczere, z wyczuciem – jest dokładnie takie, jakie miało być.
Często słyszę o naszym filmie, że jest ciepły, że daje nam poczucie przytulenia. I chyba właśnie o to nam chodziło – żeby widz po seansie poczuł się tak, jakby ktoś go po prostu przytulił.
A to jest ważne w polskim kinie, bo zbyt często powstają filmy, które przytłaczają negatywnymi emocjami i zostawiają widza przygnębionego. U was dominuje ciepło, pozytywne emocje i pewien urok.
Tak, to jest dla mnie najpiękniejsze przesłanie, jakie mogliśmy przekazać. Paweł zebrał ludzi, którzy naprawdę chcieli stworzyć ten film i razem z nim opowiedzieć tę historię.
W Życiu dla początkujących jest jeden kluczowy aspekt. Tak ważny, że gdyby potraktowano go inaczej, odebralibyśmy bohaterów zupełnie inaczej: nigdy nie pada informacja, ile te wampiry mają lat.
Chodziło o to, by widzowie patrzyli na nich przez pryzmat ludzi, a nie samych wampirów. Z Pawłem zastanawialiśmy się nawet, jak właściwie doszło do tego, że Monia stała się wampirzycą. I w jej niezdarności – oraz w tym, jak Paweł ją postrzega – jest coś bardzo ludzkiego.
Wymyślił sobie, że to nie było tak, że poszła na imprezę i coś się wydarzyło. Raczej wyszła po prostu wyrzucić śmieci… i to stało się przypadkiem. Myślę, że u Moni wiele rzeczy w życiu dzieje się właśnie przez przypadek.
Czarka także poznała przypadkiem…
Tak, to też przypadek, ale jednocześnie moment zatrzymania – taki, w którym Monia zaczyna dostrzegać, że może wziąć sprawy we własne ręce. Że nie wszystko musi jej się przydarzać przypadkiem. Może nad tym panować, może to kontrolować. I że z tego może wyniknąć coś o wiele ciekawszego niż tylko kolejny zbieg okoliczności.
Jak zobaczyłem scenę z Arką Gdynia, to porządnie się uśmiałem. To chyba taka pierwsza bardzo humorystyczna scena filmu, który mówi więcej o tym, co oglądamy.
Scenarzystka Lynn Kucharczyk potrafiła pięknie określić te momenty w scenariuszu, w których naprawdę musimy wiedzieć, co dzieje się z bohaterem. Widać, jak konsekwentnie i precyzyjnie zostały napisane te fragmenty – tak, by zahaczyć widza emocjonalnie i przeprowadzić go przez całą historię. Lynn Kucharczyk i Paweł Podolski – co za duet!
fot. naEKRANIE.plCzy przez te dziesięć lat kariery aktorskiej przeszło ci kiedyś przez myśl: „Zagram wampirzycę”?
W życiu! I właśnie w tym mój zawód jest niesamowity – nigdy nie wiesz, co cię spotka. Kiedy przyszła propozycja zagrania wampirzycy, kompletnie się tego nie spodziewałam. A już na pewno nie przypuszczałam, że ten mały film znajdzie się w Konkursie Głównym w Gdyni.
Dla nas najważniejsze jest to, że film ma pozytywny odbiór, bo robimy go przecież dla widzów. W październiku wchodzimy do kin i mam nadzieję, że spotka się też z szerszą publicznością – żeby żył, dawał nadzieję i niósł to przesłanie, że warto żyć.
Często słyszymy pytanie, do jakiej grupy wiekowej ten film najlepiej trafia. I trudno odpowiedzieć, bo przychodzi bardzo różna publiczność. Młodzież jest zachwycona gatunkiem i naszym podejściem do wampiryzmu – takim bardziej ludzkim, emocjonalnym. Ale przychodzą też starsi widzowie, którzy zaczepiają nas i mówią, że to dla nich wyjątkowy film – o przemijaniu, o śmierci, o tym, jak próbujemy ją oswoić.
I mogę tylko zachwalać Pawła Podolskiego i Lynn Kucharczyk – to duet, na którego filmy, nie tylko te o wampirach, naprawdę warto będzie chodzić do kina.
Jak słucham twoich opowieści o pracy i filmie, to sobie myślę: ta aktorka ma pasję w sercu.
Mam. Bo wydaje mi się, że gdybyśmy nie mieli pasji do tego, co robimy, to byłoby to w pewien sposób zakłamane – a ja chyba nie chciałabym tak żyć. Idąc za Monią: ja nie mam wieczności, ale mam to jedno życie i chcę je jak najlepiej wykorzystać. Mój zawód jest moją pasją, więc oddaję mu się w pełni.