MonsterVerse ma 10 lat. Godzilla zasługuje na więcej
MonsterVerse, czyli filmowe uniwersum ogromnych potworów, okazało się wielkim sukcesem. Bawi widzów już od 2014 roku! Musieliśmy się temu przyjrzeć.
Godzilla to Król Potworów. Gdy w 2014 roku zadebiutował w Hollywood, łatwo było o radość. Po abominacji z Zillą z 1998 roku Godzilla wkracza na scenę w chwale i pokazuje, kto jest najlepszym potworem kina. Przez te wszystkie lata uniwersum miało swoje wzloty i upadki. Jednak 10 lat później MonsterVerse wciąż bije rekordy popularności. Film Godzilla i Kong: Nowe imperium nie tylko zebrał najlepsze oceny widzów, ale jeszcze stał się drugim najbardziej dochodowym tytułem serii. Droga do tego momentu była wyboista.
Początki MonsterVerse
Gareth Edwards i jego ekipa w filmie Godzilla z 2014 roku opracowali ambitną koncepcję – chcieli opowiedzieć o ludzkim dramacie z potworami w tle. Niestety nie udało się osiągnąć celu, w którym ludzkie dramaty byłyby interesujące. To podejście miało swoje zalety, na papierze potencjał był dostrzegalny, ale wciąż brakowało temu jakości. W kolejnych odsłonach próbowano to poprawić – wprowadzano różne zmiany czy inne postacie, by pod kątem fabularnym i emocjonalnym działało to na różnych poziomach. Bezskutecznie. Nie wydaje się jednak, by problemem był scenariusz czy aktorzy. To raczej kwestia zagubienia reżyserów. Zauważmy, że przecież podobny koncept prezentował świetnie oceniany film Godzilla Minus One, w którym japoński filmowiec tak opowiadał historię z potworem w tle, że emocje kipiały z ekranu. To widowisko poruszało.
Gareth Edwards był niemal debiutantem, Mike Dougherty miał doświadczenie w horrorach, a Adam Wingard miał w poważaniu ludzi, bo wolał potwory. Żaden z nich nie potraktował wątków ludzkich na tyle poważnie, by stanowiły istotny element narracji. Przez to każda odsłona uniwersum była nierówna. Wyjątkiem okazał się Kong: Wyspa Czaszki, ponieważ prezentował inne podejście do ludzkich spraw. Pomimo drobnych zgrzytów sprawdzało się to lepiej na ekranie. Kto wie, może z lepszymi reżyserami zyskaliby większą równowagę pomiędzy wątkami potworów a ludzi? Bo trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: ten koncept nie wyszedł w MonsterVerse.
MonsterVerse to potwory, nie ludzie
Można śmiało powiedzieć, że to uniwersum kształtowało się w bólach. Próby nadania wartości ludzkim wątkom nie wypaliły i były krytykowane przez widzów. Wielokrotnie czytaliśmy, że koniec MonsterVerse jest bliski. Na szczęście uratował je Adam Wingard z filmem Godzilla kontra Kong, który zmienił koncepcję, powoli odchodząc od istotności ludzi. Nagle potwory nie stały w tle, a kamera skupiała się na nich, gdy dochodziło do walki. To ludzie zaczęli odgrywać mniej istotną rolę. Tego właśnie chciała widownia. Wingard zainspirował się najbardziej szaloną i kolorową erą Showa z japońskich filmów o Godzilli. Doskonale rozumiał, że widzowie na seansie takiego filmu nie oczekują głębokich emocji, filozoficznych przemyśleń ani oscarowych kreacji! Jak to powiedziała postać Kena Watanabena w Godzilli z 2014 roku: "Niech walczą!". O to właśnie chodzi! Wingard w pełni zrozumiał swoich odbiorców. Postawił na rozrywkę, którą Japończycy serwowali wiele lat temu z mniejszym budżetem. Biorąc pod uwagę, że oba jego tytuły sprzedały się lepiej niż poprzedników, trudno o inne wnioski – potwory zasługują na to, by być w centrum. Idziemy do kina dla Godzilli i Konga. To ma być głupie, ale samoświadome, efektowne jak diabli i rozrywkowe. Jeśli ktoś oczekuje czegoś innego po filmie o tym, jak wielka jaszczurka i duża małpka biją się koło piramid, to nie tędy droga. Nie trafi to do każdego.
Na ekranie jest miejsce na różne podejścia do potworów. Premiery produkcji Godzilla Minus Zero oraz Godzilla i Kong: Nowe Imperium dzieli zaledwie kilka miesięcy. Wizje na Króla Potworów bardziej nie mogły się od siebie różnić, ale dla obu znalazło się miejsce w kinie. W tym właśnie też leży klucz, którego Hollywood początkowo nie rozumiało: samoświadomość gatunkowa determinuje fakt, że można eksperymentować. Usilne trzymanie się jednej drogi sprawiło, że wyniki finansowe nie były takie, jak oczekiwano. Dlatego nie można też powiedzieć, że MonsterVerse to projekt w pełni udany i godny polecenia każdemu szukającemu dobrej rozrywki.
Każda część miała swoje plusy i minusy, ale dopiero dwa ostatnie filmy dały mi to, czego oczekiwałem. I nie jestem w mniejszości, na co wskazują opinie widzów i wyniki finansowe. Można więc zadać pytanie: dlaczego dopiero teraz? To podejście z ery Showa cały czas było do wzięcia! Przecież Adam Wingard nie wynalazł koła na nowo. On dokonał adaptacji istniejącej konwencji i się nią świetnie bawił.
Godzilla i problemy MonsterVerse
Film Godzilla z 2014 roku ukazał interesujące podejście do Króla Potworów, który był w tle. Kamera ukazywała go z perspektywy ludzi, by podkreślić jego ogrom, tytaniczną moc i grozę. Gdy Tytan pojawiał się na ekranie, po plecach przechodziły ciarki. Film był klimatyczny i przepiękny wizualnie, o co zadbał reżyser Gareth Edwards. Problem w tym, że producenci oraz twórcy uniwersum stwierdzili, że skoro to zadziałało, trzeba to dalej ciągnąć. Niestety kolejne części nie zapewniały tych samych wrażeń. Gdy na widowisku Godzilla II: Król Potworów chcemy zobaczyć, jak jaszczur spuszcza łomot Królowi Ghidorze, kamera ucieka od tego i pozostawia nas z niedosytem. Decyzja, by pokazywać starcia po ciemku, również negatywnie wpłynęła na wizualną jakość filmu. Motyw potworów w tle przestał działać.
Największym problemem uniwersum jest fakt, że filmy o Godzilli praktycznie... nie mają wiele Godzilli. Jego czas ekranowy woła o pomstę do nieba! Odpowiednio w czterech częściach wyglądało to tak: 10 minut, 11 minut, 11 minut i 8 minut. King Konga jest więcej na ekranie, co uważam za niedorzeczne. Dlaczego twórcy podjęli decyzję o tym, żeby główny bohater ich historii został epizodystą? Godzilla jako postać, heros i obrońca ludzkości ma ogromny potencjał, który nie został nawet liźnięty w tych produkcjach. To mój główny zarzut wobec MonsterVerse. Wypadałoby w końcu to zmienić. Adam Wingard zbudował odpowiednie fundamenty, ale widać, że preferował Konga, który jest tak naprawdę bohaterem jego obu superprodukcji. To uniwersum potrzebuje więcej Godzilli, a nie jego kolegów po fachu, kradnących mu show.
Przyszłość MonsterVerse wydaje się optymistyczna, choć wciąż obawiam się wyborów producentów z Legendary Pictures. Jak wspomniałem, stawiali oni na reżyserów bez doświadczenia w kinie wysokobudżetowym. Poza Edwardsem w pierwszym filmie, tylko Wingard sprawdził się jako twórca efektownej rozrywki. Kolejną odsłonę znów dostał ktoś, kto nie miał absolutnie żadnej styczności z kinem o wysokim budżecie. Jest fanem Godzilli, ale to niestety za mało. Teraz, gdy MonsterVerse jest na fali, możemy mieć nadzieję, że otrzymamy coś wyjątkowego.