[Na planie] Bogaci się bawią, oglądamy, jak kręcą finał serialu Sukcesja
W poniedziałek w HBO można będzie obejrzeć finałowy odcinek pierwszego sezonu serialu Sukcesja, na planie którego byliśmy. Nie mogliśmy się tym pochwalić wcześniej, ale w końcu dostaliśmy zielone światło od produkcji, by opisać, co tam zobaczyliśmy i z kim rozmawialiśmy.
HBO jest jedną z tych telewizji, które nie oszczędzają pieniędzy na tanieefekty specjalne. Jeśli w scenariuszu finałowego odcinka Successionzaplanowano, że wesele odbędzie się w angielskim zamku, to ma się odbyć w angielskim zamku. Nikt nie będzie go budować ze styropianu w jakiejś mrocznej hali filmowej w Los Angeles, czy przerabiał innej budowli imitującej zamek. Cała obsada i ekipa po prostu musiała się spakować i udać się do Eastnor Castle znajdującego się w niewielkiej miejscowości Ledbury niedaleko Hereford, gdzie stoi piękny zamek spełniający wszelkie wymogi reżysera.
Widok zapiera dech w piersiach. Zawsze myślałem, że takie budynki to tylko wymysł scenografów, którzy biorą jakiś zabytkowy budynek i przystrajają go tak, by wyglądał na zamieszkały. Byłem w błędzie. W Anglii jest podobno kilkanaście zamków nie będących hotelami, ale normalnie zamieszkałymi domami. Eastnor Castle jest właśnie takim miejscem. Twórcy serialu nie zmieniali nic we wnętrzach. Zostawili tak jak jest. Wnieśli do środka tylko swój sprzęt i tyle. Zostawili oryginalne ustawienie mebli, obrazów na ścianie czy wszelkiej zastawy porozstawianej na półkach. Nie ma co ukrywać, robi to ogromne wrażenie. Właściciele nie chcieli zdradzić, ile kosztuje utrzymanie takiej posiadłości wraz z przynależnymi do nich ogrodami. By zapewnić sobie jednak dopływ gotówki, zamek świadczy usługi ślubne i na brak klientów nie narzeka. Wiele par wynajmuje wielką jadalnie na obiad z rodziną, po czym samo wesele organizowane jest w wielkim szklanym namiocie ustawionym w ogrodzie z widokiem na jezioro. I tak też robi to Siobhan Roy (Sarah Snook) i Tom (Matthew Macfadyen), którzy przywożą do tego cudownego miejsca całą swoją rodzinę i przyjaciół z USA. Już w 9. odcinku mogliśmy zobaczyć, jak zjeżdżają się oni do zamku, ale dopiero w finale ujrzymy całą imprezę z jej przepychem.
Scena, którą przyszło mi oglądać, była bardzo złożona i już tłumaczę dlaczego. Otóż zazwyczaj dialog pomiędzy postaciami jest mało dynamiczny. Bohaterowie stoją w jednym miejscu, rozmawiają i gdy kończy się dialog, jest cięcie. Po czym przechodzi się do następnego ustawienia. Na planie Sukcesji jest inaczej. Jedna scena składa się z rozmowy z kilkoma osobami na sali, za którymi chodzi kamera. Tak więc zaczęła się ona od rozmowy Romana Roya (Kieran Culkin) ze swoim przyrodnim bratem Connorem (Alan Ruck) przy stole z przekąskami. Następnie kamera śledziła najmłodszego z braci do stolika, gdzie ten najpierw został poinformowany przez współpracowniczkę, że satelita, która się rozbiła, nikogo nie zabiła, a firma na tym wypadku tylko zarobiła. Po otrzymaniu tej wiadomości Roman w przypływie euforii wykrzykuje do zdezorientowanego pana młodego, że nie jest mordercą i znów może kopulować, co zresztą ma zamiar za chwilę zrobić. Jak więc widzicie z opisu jedna scena trwała około 8 minut i brało w niej udział wiele postaci. Do tego wszystko dzieje się na zatłoczonej sali weselnej, gdzie znajduje się mnóstwo statystów, którzy jedzą, tańczą, rozmawiają, a na scenie cały czas gra zespół. Co ciekawe cała ta sekwencja była powtarzana z siedem razy i dialog, a dokładniej żarty rzucane przez Kierana Culkina zawsze były inne. Ani razu nie dostaliśmy dokładnie tego samego dialogu. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Miałem wrażenie, że aktor szuka tekstu, który będzie jak najbardziej pasował do jego bohatera i nie może go znaleźć. „Twórcy chcą byśmy jak najlepiej czuli się w skórach postaci, które gramy, dlatego dają nam wypróbować różnie alternatywne wersje tekstu, z którymi oczywiście wcześniej się zapoznali. Choć to oni pod koniec dnia decydują, która wersja finałowo znajdzie się w odcinku” - tłumaczy mi Sarah Snook.
Wszystko na planie było ustawione co do sekundy. Każdy z bohaterów przemieszczał się pomiędzy statystami z gracją tak jakby faktycznie chodził pomiędzy weselnymi gośćmi. Towarzyszyły temu uśmiechy, przyjacielskie klepnięcia, ale gdy przychodził ten moment, gdy ma się wygłosić jakąś kwestię, dany bohater zawsze był na odpowiednim miejscu. Nikt się nie gubił. Nikt się nie spóźniał. A przy tylu osobach na jednym planie było to niezwykle trudne.
„Twórcy stawiają tutaj na wielki realizm. Opowiadamy oczywiście o fikcyjnej rodzinie, która jest obrzydliwie bogata, ale tacy ludzie istnieją naprawdę. Spójrz na Trumpów. Myślisz, że ich życie tak nie wygląda?” - pyta mnie Matthew Macfadyen, który cieszy się wreszcie, że może zagrać postać chamską i niemiłą. „Tom to typowy korporacyjny palant i wazeliniarz. Przełożonym wchodzi w zadek, a dla ludzi niższego szczebla jest okrutny. Ma skłonności do sadyzmu. Jest istnym przeciwieństwem granego przeze mnie od tylu lat Inspektora Edmunda Reida z Ripper Street. Bardzo lubię tę postać i cieszę się, że mi ją powierzono” - dodaje z wyczuwalną dumą w głosie Macfadyen. "Mam podobnie" - wtóruje mu Alan Ruck. „Gdy poznajemy Connora po raz pierwszy, możemy odnieść wrażenie, że jest on jedynym normalnym dzieckiem Roya. Ale nic bardziej mylnego. Jest on tak samo postrzelony jak cała reszta rodzeństwa. Co najlepiej widać właśnie podczas sceny, którą oglądałeś przed chwilą. Na wierzch wychodzą wszystkie jego kompleksy i kontrowersyjne poglądy” - mówi Ruck.
Starałem się porozmawiać trochę z Kieranem Culkinem, ale okazało się to niemożliwe, gdyż tak mocno wczuł się w postać Romana Roya w odgrywanych właśnie scenach, że bał się, że wyjście na chwile z roli, by pogadać z dziennikarzami, może zaburzyć jego grę. I mu się nie dziwię. To, co zobaczyłem podczas kręcenia scen, przekonało mnie, że naładowanie emocjonalne, jakie ma jego postać, może być trudne do utrzymania, gdy ktoś go rozkojarzy.
Sukcesja może i nie jest serialem na poziomie Game of Thrones, jeśli chodzi o scenariusz, ale nie ustępuje jej na pewno pod względem realizacji scen. Tak jak wspominałem, twórcy skupiają się na długich ujęciach z jak najmniejszą ilością cięć. Scena była nagrywana z czterech różnych ujęć na trzy kamery po to, by na stole montażowym móc dodać jej jeszcze większa dynamikę. Chylę czoła przed całą ekipą, że potrafią tak pracować bez wielu powtórek czy jakichś wpadek technicznych. Wszystko, przynajmniej tego dnia, kiedy byłem na planie, było dopięte na ostatni guzik. Nikt nie dał dziennikarzom do zrozumienia, że przeszkadza w pracy swoją obecnością, jak to się dzieje na planie wielu polskich produkcji. I za to jestem im wdzięczny. Dopełnili wszelkich starań, byśmy zobaczyli, jak ten serial powstaje, obserwując pracę aktorów na żywo na planie jak i później w namiocie reżyserskim, patrząc na monitory i oglądając jeszcze raz te same sceny, ale już w taki sposób, jak zobaczą je widzowie w telewizji. Świetne przeżycie.
Źródło: zdjęcie główne: HBO