Karolina Rzepa o Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej. Sercem filmu są relacje [WYWIAD]
Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej to polski film o rodzeństwie, które zmaga się z problemami, tajemniczym Dusiołkiem i kryzysami osobistymi. Miałam okazję porozmawiać z jedną z gwiazd produkcji.
Kamila Bągorska: Na początek chciałabym ci serdecznie pogratulować roli i samego filmu Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej. Zagrałaś w nim najstarszą siostrę Janę i zrobiłaś to świetnie.
Karolina Rzepa: Bardzo dziękuję!
Słuchając konferencji prasowej, podczas której występowałaś wspólnie z Emi, zwróciłam uwagę na to, jak często reżyserka wspominała o rodzinie, i na to, że historia filmu ma dla niej osobisty wymiar. Czy dało się to odczuć na planie? Panowała tam taka rodzinna atmosfera?
Zdecydowanie tak. To było bardzo wyczuwalne. Emi często mówi o swojej rodzinie, więc ta ciepła, rodzinna energia od niej po prostu bije. Myślę, że to się przełożyło na atmosferę na planie – bardzo nam zależało, żeby to było miejsce, w którym wszyscy czujemy się dobrze. Emi miała też niezwykłe wyczucie przy doborze obsady, bo od razu "kliknęło". Już przy pierwszym spotkaniu wszyscy poczuliśmy, że się polubimy. Spotykaliśmy się nie tylko podczas zdjęć, ale też poza planem, więc ta więź naprawdę się wytworzyła.
Czyli dość szybko udało się wam stworzyć taką przyjacielską, wręcz rodzinną relację. Znałaś wcześniej pozostałych aktorów?
Jedyną osobą, którą znałam wcześniej, był Karol Marczak – współscenarzysta filmu. Z filmowym rodzeństwem poznaliśmy się na castingu. A bliżej na etapie prób, które były świetnym czasem. Dały nam przestrzeń, żeby się poznać, zaprzyjaźnić i lepiej zrozumieć siebie nawzajem.
Jak długo trwały przygotowania do filmu?
Trudno powiedzieć dokładnie, ale wydaje mi się, że próby zaczęliśmy około dwóch tygodni przed wejściem na plan. Spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu, czytaliśmy wspólnie scenariusz, omawialiśmy sceny i rozmawialiśmy o naszych własnych doświadczeniach. Wszyscy mamy rodzeństwo, więc naturalnie poruszaliśmy temat relacji bratersko-siostrzanych. Emi również dzieliła się swoimi historiami i inspiracjami – to pozwoliło nam lepiej zrozumieć ton i emocje filmu.
Wspomniałaś, że wszyscy macie rodzeństwo. Jak wygląda to u ciebie?
Tak, też mam rodzeństwo. Jestem najstarsza.
Czyli ta rola była dla ciebie pisana! Czy dzięki temu było ci łatwiej wejść w postać Jany – najstarszej siostry, która jest trochę głową całej rodziny?
Myślę, że tak. To doświadczenie na pewno mi pomogło, bo wiele z tych emocji i zachowań mam po prostu zakodowanych. Wiem, jak to jest być tą „starszą”, która czuje odpowiedzialność za innych. Ale paradoksalnie przez to też niektórych rzeczy mogłam nie dostrzegać – bo są dla mnie tak oczywiste. Myślę, że każdy, kto ma rodzeństwo, rozumie, jak bardzo te relacje są złożone. To mieszanka miłości, troski, czasem irytacji, ale też ogromnego przywiązania. Dla mnie bycie siostrą jest czymś, czego nie zamieniłabym na nic innego.
Temat rodzeństwa rzadko bywa głównym motywem w kinie. To piękne, że Emi postanowiła właśnie na tym oprzeć swoją historię. Czy twoje rozmowy i wspomnienia z prób miały wpływ na ostateczny kształt scenariusza?
Nie, nasze historie służyły raczej jako punkt odniesienia, żeby porównać perspektywy, zobaczyć, jak różnie odbieramy te same sytuacje. Ale sam scenariusz nie był zmieniany. Emi od początku miała bardzo klarowną wizję. Myślę, że to było dobre. Trzymaliśmy się jej koncepcji, co dało filmowi spójność.
Właśnie, Emi podkreślała, że na planie trzymaliście się mocno scenariusza i nie improwizowaliście. Dla ciebie jako aktorki to bardziej pomocne czy ograniczające?
To zależy. Czasami pojawia się pokusa, żeby coś zmienić, zagrać inaczej, bardziej po swojemu. Ale w tym przypadku czułam, że tekst jest naprawdę dobrze napisany, więc zaufałam mu w stu procentach. Może to nawet dobrze, że Emi była tak konsekwentna – dzięki temu mogliśmy w pełni wejść w jej świat. Oczywiście improwizacja ma swój urok, ale jeśli scenariusz jest silny, to daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.
Agencja Film PolskiZaskoczyło mnie, że w obsadzie pojawił się Tymek – osoba bez aktorskiego doświadczenia. A jednak w filmie wypada niezwykle naturalnie. Czy praca z amatorem była dla ciebie ciekawym doświadczeniem?
Tak, i to bardzo ciekawym. Już na castingu miałam wrażenie, że Tymek jest niesamowicie prawdziwy. Niczego nie udaje, po prostu jest. To bardzo odświeżające. Czasem my, aktorzy po szkołach teatralnych, mamy tendencję do „kombinowania” – analizowania, konstruowania emocji. Tymek po prostu reagował. I to było dla mnie ogromnie inspirujące.
Czy wcześniej miałaś okazję pracować z nieprofesjonalnymi aktorami?
Tak, przy filmie Dwie siostry, który był pokazywany w Gdyni rok temu. Tam z kolei całość była improwizowana, więc zdarzało się grać z ludźmi spotkanymi przypadkiem na ulicy albo wciągniętymi do sceny przez reżysera. To zupełnie inna energia, ale też bardzo cenna lekcja. Tacy ludzie wnoszą świeżość i szczerość, której czasem brakuje w wyćwiczonym aktorstwie.
Czy chciałabyś powtórzyć takie doświadczenie?
Zdecydowanie tak. To otwiera głowę i przypomina, że chodzi o to, żeby być jak najbliżej prawdy.
Film ma nietypową formę – prolog, rozdziały i epilog – co nadaje mu strukturę zbliżoną do książki lub pamiętnika. Jak współpracowało się wam z Emi nad tą formą? Czy to ułatwiało, czy utrudniało grę aktorską?
Emi miała bardzo klarowną wizję – wiedziała, co chce osiągnąć w każdym rozdziale – więc nasza praca polegała na dopracowaniu niuansów w obrębie jasno wyznaczonych granic. Choć forma jest nietypowa, to nie wpływała w jakiś szczególny sposób na pracę na planie czy budowanie postaci.
Na koniec chciałabym powiedzieć, że film zrobił na mnie ogromne wrażenie. To historia, która zostaje z widzem na długo – może dlatego, że każdy z nas potrafi odnaleźć w niej cząstkę siebie. Jak ty sama odbierasz ten film z perspektywy czasu? Czy coś cię zaskoczyło po premierze?
To dla mnie bardzo ważny projekt. Myślę, że Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej to film, który przypomina, jak istotne są codzienne relacje – te zwyczajne, choć czasem trudne. Emi stworzyła opowieść, która jest szczera i prawdziwa. A to w kinie zawsze działa najmocniej. Pokaz w Gdyni to była dla nas wszystkich ważna chwila. Reakcje widowni były bardzo emocjonalne: ludzie śmiali się i milczeli przy tych samych fragmentach, co dla aktora jest najlepszym sygnałem, że opowieść działa. Byłam też zaskoczona, jak szybko widzowie odnajdywali w tej opowieści swoje własne historie. To pokazuje, że film Emi w subtelny sposób porusza uniwersalne tematy.