Paramount Pictures bez tajemnic. Mocny gracz Wielkiej Piątki
Branża filmowa od początku swojego istnienia zdominowana jest przez Hollywood, a dokładniej przez wytwórnie odpowiedzialne za produkcję i dystrybucję obrazów wyświetlanych w kinach na całym świecie. Jedną z nich jest Paramount Pictures.
Początki kina datuje się na końcówkę XIX wieku – to wówczas powstawały pierwsze instytucje zajmujące się tworzeniem filmów. Oczywiście wiele z nich dzisiaj już nie istnieje, ale kilka "dinozaurów" się uchowało. Jednym z takich przykładów jest wytwórnia Paramount, kojarzona ze słynnym logo z 22 gwiazdami (początkowo było ich 24) i imponującym Mount Everest na środku. Jej założycielem jest Adolph Zukor, producent filmowy pochodzenia węgierskiego. Ósmego maja 1912 roku z jego inicjatywy powstało Famous Players Film Company, które niedługo później, po paru fuzjach, zawarło w swojej oficjalnej nazwie słowo "Paramount". Tak narodziło się jedne z najbardziej popularnych studiów filmowych w historii – piąte najstarsze z istniejących do dzisiaj. W zasadzie przez cały okres swojego działania była to jedna z najważniejszych wytwórni w Hollywood. Obecnie należy ona do tzw. "Wielkiej Piątki". Obok Universal Pictures, Sony Pictures, Warner Bros. Pictures oraz Walt Disney Company, tworzy "konglomerat" najistotniejszych studiów przemysłu filmowego. Najczęściej pisze i dyskutuje się o dwójce wymienionej na końcu, ale warto nieco bliżej przyjrzeć się funkcjonowaniu Paramount. Jak większość firm odpowiedzialnych za produkowanie treści filmowych, również i to studio jest zaledwie częścią większej spółki-matki. Co ciekawe, od 2022 roku jej nazwa jest ściśle powiązana z nazwą wytwórni, bowiem nastąpił rebranding i z ViacomCBS narodził się Paramount Global. Niesamowicie intrygującym faktem jest w ogóle to, jak mocno powiązane są ze sobą ścieżki trzech podmiotów – Viacomu, CBS i Paramountu właśnie.
Wszystkie te konglomeraty już od lat 20. zeszłego wieku zaczęły splatać swoje interesy i uczestniczyć w ogromnej liczbie fuzji, przejęć i podziałów. Oczywiście takie ekscesy w branży rozrywkowej nie są niczym specjalnym. Na często niepewnym filmowym poletku szukanie dodatkowego finansowania w innych sektorach jest zabiegiem nad wyraz popularnym. O tym, jak wpływową wytwórnią był (i nadal jest) Paramount, najlepiej świadczy fakt, że potrzeba było Sądu Najwyższego, aby przytemperować nieco potęgę studia w Hollywood. W 1948 roku odbyła się rozprawa, która w ogromnym stopniu wpłynęła na kształt amerykańskiego przemysłu filmowego i na dobrą sprawę okazała się końcem tzw. Złotej Ery Fabryki Snów i systemu studyjnego. Jej nazwa – United States v. Paramount Pictures, Inc. – mówi w zasadzie wszystko. Wyrok odebrał wytwórniom prawa do posiadania swojego własnego łańcucha kin, a więc była to decyzja mocno antymonopolistyczna oraz wpływająca na większą i zdrowszą konkurencję na tym polu. Założone przez Zukora studio jest odpowiedzialne za całą masę dzieł, które zajmują prymarne miejsce – w historii kinematografii i w życiu niejednego filmowego pasjonata. Można by było wymieniać w nieskończoność, ale na potrzeby zobrazowania skali sukcesu posłużę się tylko kilkoma istotnymi przykładami – Bulwar Zachodzącego Słońca (1950), Psychoza (1960), Ojciec chrzestny (1972), Titanic (1997), czy też seria Mission: Impossible.
Historia Paramount Pictures jest burzliwa. Oczywiście trudno, żeby było inaczej w biznesie, w którym podejmowanie ryzyka jest na porządku dziennym, a kilka złych decyzji może doprowadzić wielką korporację do poważnych kłopotów finansowych. Tak się składa, że omawiane tutaj przeze mnie studio znalazło się właśnie w takiej nieciekawej sytuacji. Winić za ten stan można było osoby na szczycie – jak zwykle zresztą w takich przypadkach. Prawdziwy kryzys przyszedł w drugiej dekadzie obecnego stulecia. Paramount, jak wszystkie wielkie hollywoodzkie wytwórnie, swój byt uzależnia od wielkich marek, które w domyśle mają zarabiać ogromne pieniądze. W ten sposób studio filmowe jest zdolne do finansowania kolejnych projektów oraz ma czym zapłacić za "zapalone światła" na planie. Tajemnicą nie jest również to, że sukcesy wielkich blockbusterów napędzają całą machinę produkcyjną, a co za tym idzie – skłaniają firmy pokroju Paramount Pictures do odważniejszych decyzji i wykładania środków na mniejsze, być może bardziej ryzykowne z zarobkowego punktu widzenia filmy. Takie, które mogą posłużyć za reklamę w postaci potencjalnych nagród, np. na Oscarach. Niezwykle twardym orzechem do zgryzienia dla studia jest sytuacja, w której niemal każda licząca się do tej pory marka zostaje zajeżdżona do ziemi, a taki los zgotował dla siebie Paramount. Chyba najlepszym przykładem dla zobrazowania problemu będzie tutaj seria Transformers. Za jej początkowym sukcesem stał niewątpliwie Michael Bay, reżyser i producent znany ze swojego charakterystycznego stylu. Można było odnieść wrażenie, że filmy o wielkich robotach są odporne na słabe recenzje krytyków, ponieważ każda kolejna część zarabiała ogromne pieniądze. Nie mogło to trwać wiecznie, w końcu i widownia poczuła przesyt i zwyczajnie zmęczyła się marką. Tendencję spadkową najszybciej dało się zauważyć na rynku amerykańskim, bo od drugiej odsłony, a więc Zemsty upadłych, każda kolejna odsłona zarabiała coraz mniej. Kluczowe dla triumfów Transformers były przede wszystkim Chiny, które mocno "pompowały" wyniki produkcji w box office. Odpływ widzów w reszcie świata był jednak na tyle znaczący, że nawet dolary pozyskane z Państwa Środka nie zdołały uratować losu franczyzy. A skończyło się na tym, że piąta część – Ostatni rycerz – straciła ponad sto milionów dolarów. Światełkiem w tunelu dla marki okazał się spin-off w postaci Bumblebee, który co prawda zarobił najmniej ze wszystkich filmów z serii, ale w związku z mniejszym budżetem okazał się umiarkowanym sukcesem finansowym. Przyszłość Transformers jest zatem niepewna, ale pojawiła się pewna nadzieja, o czym w dalszej części tekstu. Produkcje o transformujących się w różne pojazdy robotach to nie jedyna "zajechana" franczyza w portfolio wytwórni z 22 gwiazdami w logo. Ten sam los spotkał choćby Star Treka, a więc serię z długoletnią tradycją. Po reboocie z 2009 roku nie nacieszyliśmy się zbyt długo przygodami nowej załogi USS Enterprise, ponieważ już na etapie trzeciej odsłony marka zaczęła przynosić straty. Co prawda są plany na kontynuację kosmicznych perypetii kapitana Kirka i Spocka, ale premiera filmu ciągle jest przesuwana i tak naprawdę nie wiadomo, czy dojdzie w końcu do skutku. Inną mocną na papierze franczyzą (finansowaną w dużej mierze przez Paramount) jest Terminator. W tym przypadku mamy do czynienia jednak z "trupem" – ostatnia część z 2019 roku była ogromną wtopą w box office. Serię z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej spotkało zatem mroczne przeznaczenie. Tego typu martwych bądź mocno zaniedbanych marek jest dużo więcej, jednak wydaje się, że po kilku słabszych latach nad Mount Everestem znowu zaświeciło słońce i włodarze Paramountu mają ostatnio wiele powodów do otwierania szampanów.
Pandemia, jak wiadomo, była katalizatorem wielu przemian. Nie inaczej rzeczy się miały na rynku filmowym. Wielkie hollywoodzkie wytwórnie musiały zmierzyć się z bezprecedensowymi sytuacjami, przede wszystkim w zakresie dystrybucji, ale także produkcji. Wiele z nich postawiło na tzw. model hybrydowy, inne przesuwały swoje największe premiery na czas nieokreślony w nadziei na to, że przyjdą lepsze czasy dla kin. Tę drugą opcję wybrał m.in. Paramount. I jeśli spojrzymy na to, jakie filmy wypuściło do przybytków X muzy od 2020 roku studio, na którego czele stoi obecnie Brian Robbins, od razu rzuci nam się w oczy pewna prawidłowość. Mianowicie mamy do czynienia ze zwycięskim pochodem. Jeszcze przed globalnym rozprzestrzenieniem się koronawirusa na srebrne ekrany zawitała adaptacja popularnej gry komputerowej – Sonic. Szybki jak błyskawica. Produkcja z niebieskim jeżem w roli głównej okazała się naprawdę wielkim hitem i zapoczątkowała markę – w ubiegłym roku do kin trafiła kontynuacja, która poradziła sobie jeszcze lepiej. Trzecia odsłona jest już klepnięta i wyjdzie w okolicach Bożego Narodzenia 2024 roku.
Prawdziwą żyłą złota dla Paramountu w okresie pandemicznym i postpandemicznym okazał się gatunek znany ze swojego zarobkowego potencjału, czyli horror. Najlepszym przykładem będzie tutaj seria Krzyk. Jej powrót w postaci piątej części w styczniu 2022 roku był niezwykle owocny dla studia – zarówno pod względem finansowym, jak i krytycznym. Producenci nie tracili czasu i dosłownie parę tygodni temu do kin zawitała "szóstka". Wszystko wskazuje na to, że będzie ona jeszcze większym (w porównaniu do poprzedniczki) powodem do radości dla włodarzy Paramountu i pobije wszelkie box office’owe rekordy serii. Produkcje sygnowane przerażającą maską Ghostface’a to niejedyne filmy grozy zapewniające wytwórni ogromne dochody. W dość niepewnych czasach – w maju 2021 roku, kiedy koronawirus był jeszcze uciążliwym elementem życia codziennego – swoją premierę miał sequel szeroko uznanego Cichego miejsca. Dzieło Johna Krasinskiego powtórzyło wyczyn pierwszej części i stało się znaczącym zwycięstwem dla studia, zarabiając blisko 300 milionów dolarów na całym świecie. Dużo szumu narobiło w zeszłym roku Uśmiechnij się, czyli horror oparty na filmie krótkometrażowym pt. Laura Hasn’t Slept. Jego popularność w sieci była naprawdę duża. Przełożyło się to również na świetną frekwencję w salach kinowych, a co za tym idzie podbicie box officu. Nie dziwi zatem, że kontynuacja dostała już zielone światło.
Prawdziwą perłą w koronie Paramountu w rzeczywistości postpandemicznej jest jednak bez cienia wątpliwości Top Gun: Maverick. Film z Tomem Cruisem w roli głównej stał się prawdziwym kulturowym fenomenem i absolutnym królem okresu letniego 2022 roku. Pomniejszych sukcesów wytwórni było jeszcze więcej. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że nadchodzące miesiące będą bardzo owocne dla studia. Wielkimi krokami zbliża się premiera niesionego niespodziewanie entuzjastycznymi recenzjami widowiska fantasy – Dungeons & Dragons: Złodziejski honor. Będzie to start potencjalnej nowej franczyzy, co wiąże się oczywiście z możliwym niepowodzeniem. Trzeba jednak przyznać, że drzemie w tym świecie niemały potencjał rozrywkowy. Już w czerwcu zadebiutuje nowa odsłona Transformers. Jak wspominałem wcześniej, marka ta jest w dosyć trudnym położeniu i musi odbudować swoją renomę. Z doniesień twórców można wywnioskować, że będziemy mieli tutaj do czynienia z soft rebootem i jednocześnie kontynuacją ciepło przyjętego Bumblebee. Takie odcięcie się od produkcji wyreżyserowanych przez Baya może Przebudzeniu bestii tylko pomóc. Natomiast już w lipcu dostaniemy kolejny odcinek przygód Ethana Hunta, czyli nową część cyklu Mission Impossible. To chyba najmocniejsza obecnie franczyza Paramount, więc szefowie tej wytwórni liczą, że siódma już "niemożliwa misja" odniesie w box office ogromny sukces. W tym roku do kin trafią także nowe, animowane Wojownicze Żółwie Ninja oraz sequel udanego filmowego Psiego patrolu. Przyszłość Paramountu rysuje się zatem w różowych barwach. Dosyć paradoksalne jest to, że pandemia COVID-19 była dla tego studia pozytywnym "resetem" i symbolicznym nowym startem.