Igor Brejdygant: Odchodzę od wizji brutalnych morderstw [WYWIAD]
Matka to serial emitowany na antenie Polsatu, w którym kryminalna zagadka przeplata się z dramatem psychologicznym. Wraz z Igorem Brejdygantem, twórcą kryminałów oraz scenarzystą projektu, weszliśmy w mroczne sfery fikcyjnych morderstw.
KAMILA MARKOWSKA: Mam wrażenie, że Matka powinna mieć inny tytuł – Zdrada. Doszukałam się w serialu nadużycia zaufania każdego bohatera. To nie jest opowieść o jednej tylko tragedii.
IGOR BREJDYGANT: Tak właśnie staramy się układać historie. Nie podążamy tylko za jednym, głównym bohaterem, ale próbujemy śledzić losy innych postaci – ich rozterki, które są także związane z głównym wątkiem kryminalnym serialu. Nowoczesny sposób opowiadania szczególnie w serialach kontynuacyjnych, czyli takich, które opowiadają jedną historię przez wszystkie odcinki, wymaga tego od twórców. Bohaterzy Matki nieustannie szukają w sobie winy za zaistniałą tragedię. Tworzy się chaos, a koniec końców okazuje się, że wszyscy są czemuś winni. Pierwotnie Matka miała mieć tytuł Pętla, co odzwierciedlałoby poniekąd zamknięcie postaci wokół jednej sprawy. Jednak z racji tego, że zrealizowano już produkcję pod tym tytułem, postanowiliśmy wyciągnąć z serialu najważniejszy element. Uważam, że uhonorowanie matki funkcjonuje w tym przypadku nie najgorzej. W końcu to ona jest główną bohaterką i to jej determinacja daje napęd całej historii.
Ale nie tylko ona cierpi. Tę historię zdominował człowiek. Zbrodnia zeszła na dalszy plan za sprawą psychologicznych aspektów. Widzimy zbitą siatkę relacji. Tam jest bardzo ciasno i tłoczno. To jest cecha pana twórczości. Interesuje pana człowiek.
Człowiek i ciężka atmosfera – bo jak Brejdygant, to musi być ciężko. (śmiech) Tak, zdecydowanie najbardziej interesują mnie ludzie. Każdy kryminał, nawet ten najbardziej krwawy, traktuję nieco instrumentalnie jako przesłankę do przyglądania się ludzkiej psychice. Matka też zalicza się do tego gatunku, ale w zestawieniu z pozostałą moją twórczością jest kryminałem bodaj najmniej krwawym, choć na pewno nie najmniej tragicznym. Fabuła kryminałów zawsze wiąże się z tragedią i złem. Wówczas ludzkie cechy ujawniają się z większą intensywnością, a motywacje stają się bardziej jaskrawe. W momencie, kiedy mam do czynienia z czymś tragicznym, czuję większe zaciekawienie motywami i ludzkimi pobudkami. W każdym moim serialu czy powieści przede wszystkim liczą się ludzie. W przypadku Matki ważny aspekt rzeczywiście stanowi poszukiwanie przez rozlicznych bohaterów tej odpowiedzialności – za to, co się wydarzyło – w samych sobie.
Historia serialowej matki została zaczerpnięta z prawdziwej tragedii? Czy była to tylko fikcja?
Nie była zaczerpnięta z żadnej konkretnej tragedii, choć myślę, że wiele podobnych niestety się zdarzyło. Można więc powiedzieć, że została stworzona na podstawie wielu różnych spraw. Przy Matce pomagały mi doświadczenia z projektu, w którym opisuję prawdziwe zdarzenia. Jest to seria Opowiem ci o zbrodni. Bardzo trudno mi się przy tym pracuje, gdyż mam tam do czynienia z realną ludzką tragedią. Zawsze długo przygotowuję się przed realizacją nowego odcinka i nowego opowiadania. Siłą rzeczy nasiąkam tym klimatem. Natomiast bywa i tak, że gdy opisuję jakieś historie fikcyjne, one później w jakimś stopniu czy sensie wypełniają się w rzeczywistości. Tak też stało się po części z Matką. Nie bazowaliśmy bezpośrednio na rzeczywistości, ale rzeczywistość trochę niestety odbiła się w tej historii.
Nie da się zaprzeczyć, że widzów pociągają historie zbrodni oparte na faktach. Pragniemy takich produkcji.
Wszyscy mamy w sobie ciekawość. I każdy człowiek jest z natury trochę „gapiem”. Jedni potrafią nad tym zapanować, inni kompletnie sobie z tym nie radzą. Gdy dochodzi na autostradzie do wypadku, zawsze zwalniamy, by zobaczyć, co się stało. To jest właśnie ciekawość prawdziwych zdarzeń. Doskonale rozumiem, dlaczego odbiorcy dopytują, czy stworzone produkcje i powieści są na faktach. W ludziach zakorzeniona jest ciekawość i ciekawskość. Sam bywam ciekawski. Stąd może płynie potrzeba, by rzeczy, które oglądamy bądź czytamy, bazowały na prawdziwych zdarzeniach, czyli na owych wypadkach na autostradzie.
Zatem rzeczywistość wygrywa z fikcją?
Niekoniecznie, bo tak zwane prawdziwe zdarzenia opisane w książce czy dokumencie i tak są fikcjonalizowane. Bez reguł dramaturgii, bez puenty, bez przełamań, kulminacji i twistów nie byłyby to aż tak frapujące. Innymi słowy: rytm naturalny czy realny tych historii nie zaciekawiłby odbiorcy. Żeby powieści czy scenariusze były interesujące, musi zostać spełnionych wiele warunków. Są różne reguły układania dramaturgii w powieści. Tak samo obowiązują różnorakie zasady przy konstrukcji scenariusza. Rzeczywistość nie poddaje się tym regułom. Oczywiście bywa, że dochodzenie policyjne jest bardzo skomplikowane, jednak przeważnie wpada w tę samą pułapkę – kręci się długo wokół jednego punktu, a potem nagle odskakuje w inną stronę i rozwiązuje całą sprawę. Ten schemat nie usatysfakcjonowałby odbiorcy, gdyż wymaga on, aby akcja postępowała w pewnym rytmie. Żeby kolejne tropy odkrywały następne wątki. Tak w rzeczywistości się nie dzieje. Dlatego te tak zwane prawdziwe zdarzenia musimy i tak układać, często w jakimś obszarze je doginając, a w innym za to nie dopowiadając. To i tak pisarze, scenarzyści czy reżyserzy decydują, na jakim wątku się skupić, jaką prawdę uwypuklić, co powiedzieć odbiorcy, jaką Prawdę mu przekazać.
Jest jeszcze coś ważnego?
No właśnie, do całości dochodzi aspekt tzw. prawdy. Gdy konstruuję historię fikcyjną, to ja tę prawdę wymyślam. Wychodzi ona z mojej głowy i cały czas mam tę prawdę pod kontrolą. Natomiast jeśli chodzi o wydarzenia, które rzeczywiście miały miejsce – to nie jest to już takie proste. W zasadzie nigdy się nie dowiemy do końca, jaka była prawda na temat danego morderstwa. Dzieje się tak, gdyż nie poznamy faktycznych myśli i intencji zabójcy czy ofiary. Nie odkryjemy wszystkich szczegółów, w tym również motywacji, punktów widzenia, etc. Dlatego tę prawdę musimy trochę „docisnąć”, gdy tworzymy formę dokumentalną czy reportażową. Doskonałą opowieść na temat niezwykle skomplikowanego procesu dochodzenia do prawdy stanowi serial Schody z Colinem Firthem, który zresztą powstał na bazie dokumentu stworzonego na temat pewnej sprawy. Co więcej, powstawanie owego dokumentu stanowi też nieodłączną część fabuły. Po wielu godzinach oglądania – i fabuły, i dokumentu – nadal nie wiemy, jak to było naprawdę. Gdy tworzę fikcję, wiem, co się stało, bo sam to wymyśliłem. Poza tym odbiorca jest przyzwyczajony do pewnego wzorca dramaturgicznego.
Dlaczego?
Można by się nad tym długo zastanawiać. Na pewno spece od psychologii czy socjologii to robią. Podstawowe pytanie jest o to, czy dzieje się tak za sprawą Greków, którzy w swoich tragediach narzucili nam pewien wzorzec dramaturgiczny. Czy może tworzyli je takimi, gdyż człowiek rodzi się uzbrojony w określony mechanizm odbioru dramaturgii? Jedno jest pewne – każda historia musi zostać poddana obróbce bez względu na to, czy jest wyłącznie z głowy, czy bazuje na rzeczywistości.
Dlaczego akurat zbrodnia? Fascynuje pana temat śmierci?
Nie wiem, czy fascynuje mnie śmierć. Ale na pewno, jak każdy, się jej boję. Ciekawią mnie ludzie. A człowiek postawiony w okolicznościach tak ekstremalnych działa „na wyższych obrotach”. I to dotyczy zarówno ofiary, jak i kata. W takich momentach wszystko staje się bardziej wyraziste, bardziej się unaocznia. Można więcej się dowiedzieć o ludzkiej psychice. Poza tym lubię łamigłówki. One łączą się ze zbrodnią, gdyż zabójstwo idzie w parze z dochodzeniem. Musimy dojść do tego, kto to zrobił, jak to się stało. Albo w innej konstrukcji dramaturgicznej ekscytuje nas pytanie, czy uda się zapobiec kolejnym morderstwom. Łatwiej wokół takich napięć budować też intrygi.
Opisywanie morderstwa, zgonu – co pan czuje, gdy przychodzi moment wejścia w ten specyficzny wątek?
Tego się nie pisze łatwo. Staram się od tego w jakimś stopniu izolować. Na pewno nie sprawia mi to przyjemności. Nie mam w sobie tak mrocznej strony, żeby cieszyło mnie opisywanie barbarzyńskich zbrodni. Zauważyłem, że w miarę rozwoju mojej literackiej kariery zacząłem też iść bardziej w stronę ludzkiej psychiki, ewentualnie w kierunku zagadki. Odchodzę od wizji krwawych morderstw. Może na tym trochę przegrywam, bo zdaje się, że odbiorca lubi, kiedy jest brutalnie... A wracając do pytania, staram się za wiele nie odczuwać. Jestem trochę jak policjant śledczy po wieloletniej służbie, który uodpornił się na widok martwego ciała, może też jak pracownik służb ratunkowych. Oni nie wczuwają się już tak bardzo, muszą utrzymywać emocjonalny dystans. Pewno dlatego ja też instynktownie staram się nie wchodzić w szczególny kontakt ze zbrodnią, którą opisuję.
Praca z tym gatunkiem, a przy tym ciągłe poznawanie dramatycznych informacji, wydaje się męczące dla psychiki. Trzeba zobojętnieć emocjonalnie, by nie zwariować.
Tak, jest to trudne i wypalające. Zauważam to coraz częściej po swoim samopoczuciu i zmęczeniu. Jak bardzo bym się od tego nie izolował, jak często bym sobie nie mówił, że to fikcja – mózg i tak się męczy. Ogólnie z badań wynika, że szczególnie tym bardziej pierwotnym strukturom mózgu z dużym trudem przychodzi odróżnianie fikcji od rzeczywistości. W ciągłej pracy nad tego typu projektami pień mózgu męczy się nieustannym widokiem zwłok. I nie ma większego znaczenia fakt, iż są one wyłącznie moim wymysłem, czy też wymysłem innego kawałka de facto tego samego mózgu.
A czy jest zbrodnia, która pana przeraża i nie chciałby pan jej opisywać?
To, co powiem, może z pozoru stać w kolizji z fabułą Matki, ale nigdy nie podejmę się tematu mordowania dzieci. To jest moja granica. Poza tym staram się w ogóle unikać takiego merkantylnego, prosprzedażowego epatowania zbrodnią i brudem. Nigdy nie zajmę się opisywaniem koszmarnych zbrodni po to, żeby podbić popularność swojej twórczości. Nie wszystko jest na sprzedaż. W Szadzi psychopatyczny zabójca dopuszczał się okropnych czynów, jednak było to służebne wobec innych rzeczy. Poza tym tworzyłem to jakiś czas temu, a, tak jak już mówiłem, w miarę wchodzenia w głąb swojej twórczości, raczej od krwawego weryzmu odchodzę. Choć – jak widać – zdarza mi się opowiadać o innych okolicznościach krzywd, które przytrafiają się dzieciom, co ma miejsce właśnie w Matce.
Czyli stawia pan własne wartości powyżej kwestii zarobkowej.
Raczej tak. Przy czym nie chcę sprawiać wrażenia człowieka, którego nie interesują aspekty merkantylne tego, co robi. W końcu przecież utrzymuję się z tej pracy. Jednak, pomimo że znam rejony, które mogłyby doprowadzić mnie do większych apanaży, to nie pójdę w tamtą stronę, bo mam swoje zasady. Ogólnie staram się po prostu wyważać jakoś słynne być z mieć.
Widziałby się pan w gatunku lżejszego kalibru?
Obyczaj, ludzie, psychika, emocje i relacje – to są moje domeny. Lubię, gdy w historii jest jakiś rodzaj tajemnicy. Czy można pisać rzecz niekryminalną, bez elementu zbrodni, która zachowa rysy zagadki? Skonstruować fabułę obyczajową lub psychodramatyczną tak, aby czegoś nie wiedzieć i być ciekawym? Wydaje mi się, że można i pewnie byłbym skłonny w tym kierunku się udać. Poza tym mam w sobie potencjał komediowy. Teraz akurat napisałem sztukę teatralną z dosyć humorystycznymi wątkami. To są te obszary, w których mógłbym się sprawdzić. Może będzie mi dane próbować szerzej swoich sił właśnie w takich rewirach. Zwłaszcza że, jak mówiłem, pień mózgu jest zmęczony, więc odchodzę od wizji brutalnych morderstw. Raczej nie napiszę już mocno krwawej zbrodni. Bardziej interesuje mnie, co ludziom w głowie piszczy.
A pamięta pan swoje pierwsze opowiadanie? Aspirowało do miana kryminalnej opowieści?
Pamiętam pierwsze opowiadanie, które zostało wydane w pewnym miesięczniku literackim. Nie dotykało tematu zbrodni. Moje dotychczasowe dokonania literackie charakteryzują dwie rzeczy: jest krwawo, ale bywa też psychodelicznie. (śmiech) W opowiadaniu nie zawarłem wątku morderstwa, ale było za to bardzo dziwnie. Wracałem do tego klimatu jeszcze przy scenariuszu Palimpsestu i przy wydanej niedawno powieści Wiatr. Temat był inny, ale pozostał w nim ten osobliwy charakter – niczym z dramatu filozoficznego Życie jest snem, autorstwa Pedro Calderón de la Barci. To były dywagacje, czym jest widzenie naszej rzeczywistości. Tekst przedstawiał mężczyznę, który się obudził i nikogo nie zastał. Po prostu wszyscy zniknęli, a on musiał funkcjonować w świecie bez jakiegokolwiek innego człowieka. Ten temat wraca teraz w różnych fabułach. A tamto moje opowiadanie powstało dobre 20 lat temu…