Piotr Trojan: Czekam, aż ruszy mój własny film [WYWAD]
Podczas BellaTofifest 2025 spotkałem się z Piotrem Trojanem. Pomówiliśmy o tym, co oznacza dla niego ocenianie kina z perspektywy członka jury, o filmach, nadchodzących projektach i planach na serial.
ADAM SIENNICA: Bardzo mnie ciekawi, jak podchodzisz do bycia częścią jury. Ludzie nie wiedzą, na czym to polega, więc chciałbym im pokazać, jak to wygląda z twojej perspektywy.
PIOTR TROJAN: Na pewno podchodzę do tego z ogromną ciekawością, bo oglądam te filmy po raz pierwszy – a to przecież często ich pierwsze polskie pokazy. To kino niekomercyjne, artystyczne, co dziś, w czasach platform streamingowych, zdarza się coraz rzadziej. Jesteśmy karmieni kinem bardzo komercyjnym, a tu nagle przypominam sobie, po co wykonuję ten zawód i jak bardzo potrafi być on wymagający.
Te filmy mnie poruszają. Dawno nie popłakałem się w kinie – a tu się to wydarzyło. Dawno też nie bawiłem się tak szczerze, bez przymusu śmiechu z prostych, infantylnych żartów. Tutaj ktoś włożył w to ogrom pracy, talentu i inteligencji.
Mam do tego ogromny szacunek. Uważam, że to jest sztuka – taka, która zostawia mnie z pytaniem: Jak oni to zrobili? Nie widzę szwów ani mechanizmów. Nie myślę: „tu przemiana bohatera, tu punkt zwrotny”, tylko chłonę opowieść. I znów widzę, jak trudny to zawód. Dla niektórych twórców mam naprawdę wielki podziw.
Kilka filmów mnie totalnie zachwyciło. Dostałem od nich ogromną inspirację – scenariuszową i aktorską. Bo widzę, że można grać w taki sposób i że to działa. Widz to kupuje.
To najlepsze w takim kinie. Idziesz na film bez oczekiwań, ale i tak jesteś zaskakiwany.
Uwielbiam, kiedy nie potrafię rozgryźć, jak to działa. Kiedy ktoś potrafi mnie tak wciągnąć – może „zmanipulować” to nie najlepsze słowo – ale tak poprowadzić, że zapominam o wszystkich szwach. A przecież zwykle od razu je widzę: kadry, sposób gry aktora, dobór bohaterów.
Co ciekawe, wczoraj podczas obrad jury dobre kino absolutnie się obroniło. Debata dotyczyła raczej tego, komu przyznać pierwszą nagrodę, a komu wyróżnienie – a nie tego, czy dany film był dobry, czy zły. Bo to, co było dobre, było oczywiste dla wszystkich.
To też pokazuje, jak dobry program przygotowano na festiwal BellaTOFIFEST 2025.
Powiedziałbym, że nie wszystkie filmy przypadły mi do gustu – to naturalne – ale każdy był o czymś. Każdy był próbą opowiedzenia czegoś ważnego. Może nie zawsze się to udało, może czasem ktoś poszedł na skróty, ale żaden z tych filmów nie powstał „dla zarobku”. Każdy był robiony dla sprawy, z jakiejś potrzeby.
Czujesz presję czy odpowiedzialność, że decyzja jury będzie mieć znaczenie dla życia twórcy i jego filmu?
Dla mnie nagroda to przede wszystkim forma promocji filmu. Cieszę się, że mogę w ten sposób pomóc – sprawić, że ktoś o tym filmie usłyszy, że zostanie zauważony. Ale to także forma docenienia ogromu pracy, jaka za tym stoi. Może nie każdy o tym wie, ale zrobienie filmu to nie jest kwestia roku. To czasem pięć, czasem nawet dziesięć lat pracy.
Zanim powstanie scenariusz, zanim przejdzie przez konsultacje, zanim zbierze się fundusze – co w przypadku filmu artystycznego jest wyjątkowo trudne – zanim skompletuje się obsadę, stworzy muzykę, zmontuje film, przygotuje premierę… to są lata wysiłku. Wiem, że jeden z filmów, które widzieliśmy, powstawał przez dziesięć lat – tyle trwał sam research.
Dlatego fajnie jest nagrodzić kogoś za ogromny nakład siły, który jest obarczony wielką niepewnością. Bo nawet mając najlepsze intencje – a wiem, że ci twórcy je mają – nigdy nie masz gwarancji, jak to finalnie wyjdzie.
Oglądając filmy na festiwalach, czasem myślę nad tym, czego mi brakuje w polskim kinie, bo widzę potencjał rozmaitych historii, których u nas nie ma. Czy dostrzegłeś coś takiego podczas seansów, czego ci brakuje?
Na pewno. Ale nie powiedziałbym, że to problem tylko Polski. Filmy artystyczne wszędzie są trudne do zrobienia, a w Polsce – szczególnie. To są duże budżety. Znam ludzi, którzy robią takie filmy, i wiem, że żeby w ogóle zacząć, potrzeba co najmniej kilku milionów złotych. Zebrać taką kwotę na projekt, który nie jest komercyjny, w Polsce graniczy z niemożliwością.
Mikrobudżet to i tak jakieś 1,5 miliona – a potem każdy jeszcze coś dokłada, prosi aktorów, żeby zagrali za darmo, sam pracuje bez wynagrodzenia. Nie ma pojęcia, jak to wyjdzie, a potem musi konkurować z filmami robionymi za dziesięć razy większe pieniądze. Jasne, są dotacje z PISF-u, ale jeśli po drugiej stronie masz znane nazwiska, a tu ktoś robi film artystyczny i nie ma jeszcze dorobku, to jego szanse są naprawdę małe.
To jest trudne. A jednocześnie mamy w Polsce świetnych twórców. Damian Kocur, moim zdaniem, robi kino na światowym poziomie – bardzo artystyczne, bardzo ciekawe. Ale wiem, jak ciężko jest mu je realizować. I takich reżyserów jest więcej. Tylko nie dziwię się, że część z nich odpuszcza kino artystyczne i wybiera coś prostszego, komercyjnego. No bo trzeba z czegoś żyć.
Mam jednak nadzieję, że nawet jeśli ktoś idzie w coś bardziej komercyjnego, to stara się dać coś od siebie, by nawet kino bardziej rozrywkowe miało lepszą jakość. Prawda?
Jasne, zawsze. Nawet ja jako aktor gram w projektach komercyjnych, ale zawsze staram się tam przenieść jak najwięcej z siebie i to wzmocnić, żeby nie wstydzić się tego, co robię. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że niektóre projekty robię stricte finansowo, a inne artystycznie, i dzięki temu mogę sobie pozwolić na robienie tych artystycznych rzeczy.
A mamy wielu fachowców w polskim kinie, którzy na pewno podchodzą do tego podobnie jak ty.
Łódzka Szkoła Filmowa jest jedną z najlepszych w Europie. Mamy genialnych operatorów i sprzęt na bardzo wysokim poziomie. Wielu moich kolegów już odnosi sukcesy za granicą. Oczywiście, nie dysponujemy tak wielkimi budżetami, ale mamy kulturę pracy, wykształcenie, artyzm i artystów oraz całe nasze tło, z którego pochodzimy.
Robimy inne filmy, bo jesteśmy inni. Polacy są jednak trochę… smutni… Kiedy mieszka się za granicą i wraca do Polski, widać to wyraźnie. Robimy filmy o nas samych, które pewnie są ciekawe także dla widzów za granicą. Żyjemy w kraju, gdzie obok nas jest wojna, mamy społeczeństwo podzielone na pół, z dużymi napięciami. To nasze wielkie trudności – brak jedności. Mamy kraj, w którym zazwyczaj jest brzydka pogoda. Chociaż są piękne miejsca, to od listopada do kwietnia przeważa smutek i szarość.
Trudno porównywać się z krajami, gdzie jest ciepło i pięknie przez cały rok. My byliśmy zniszczeni wojną, musieliśmy się odbudować i z tego czerpiemy. Nasze kino jest właśnie takie – dobre, ale inne.
Czy myślisz, że polskie kino może wpłynąć na społeczeństwo?
Na przykładzie kilku swoich filmów widziałem, jak bardzo potrafią działać na widzów – kiedy jeżdżę na spotkania z publicznością. Choćby Johnny – ten film potrafił połączyć wszystkich ludzi na sali. To było jak jedna wspólna sprawa. W takich momentach zbiorowo uświadamiamy sobie, że każdy z nas pragnie tak naprawdę tego samego, niezależnie od poglądów.
Chcemy szczęścia, miłości, przytulenia. I to kino nam o tym przypomina. Ono rozsadza w nas ten wewnętrzny kamień, nasze zaciśnięcie, nasze ciągłe narzekanie. Potrafi poruszyć nas w środku – i wtedy wychodzą emocje, z którymi często jesteśmy bezradni, bo na co dzień o nich nie rozmawiamy. Ale to nas czyni ludźmi. Uświadamiamy sobie, że jesteśmy tacy sami jak wszyscy wokół.
Na pewno kino to potrafi. Nie wiem, czy może aż tak bardzo coś zmienić, bo mamy głęboki problem jako społeczeństwo. Ale może coś poruszyć. I to już jest dużo.
Technologia wiele zmienia w aktorstwie. Jak na to patrzysz?
Aktorstwo się zmienia. Nas też trochę zmienia, ale trzeba iść do przodu. Trzeba się w jakimś sensie adaptować, żeby nie wypaść z tego obiegu. Wiadomo – te podstawy zawsze działają: żeby się dobrze przygotować do roli, żeby robić to mądrze, nie zakłamywać siebie, rozwijać się. To musi pozostać. Pamiętam, oglądałem kiedyś jakiś stary film z Gérardem Depardieu – już nie pamiętam tytułu – i on się tak długo zaczynał, że aż zasnąłem. Przez dziesięć minut on tylko zlatywał na spadochronie. A teraz? Już po pierwszych minutach filmu wiadomo, kto jest głównym bohaterem, kto antagonistą, o co chodzi. Wszystko się zmienia. Tak już jest.
Jakim nadchodzącym projektem jesteś najbardziej podekscytowany? Na co widzowie powinni czekać?
Chyba najbardziej emocjonującym projektem dla mnie teraz jest nowy film z Jankiem Holoubkiem – w międzynarodowej obsadzie. Western. Naprawdę super. Bardzo dobry scenariusz. Jak go przeczytałem, to powiedziałem: „Czekałem na taki scenariusz”. To jest coś, czym teraz najbardziej żyję – wiem, że to ambitne, świetna obsada, duże wyzwanie.
Ten rok był dla mnie bardzo intensywny. Jesienią wychodzi sporo rzeczy: Odwilż – trzecia część, Klangor – druga część, Wielka Warszawska, do której przygotowywałem się pół roku, ucząc się wyścigów konnych. Tyle się działo, że szczerze mówiąc, mogę jeszcze coś pomylić z tym, co dokładnie i kiedy wychodzi.
Zacząłem też trochę działać w teatrze u Krystyny Jandy. Ciekawe rzeczy. No i czekam, aż ruszy mój własny film, który będzie produkować Next Film.
Piszę też serial i mam nadzieję, że to wszystko fajnie wypali – mamy już bardzo znanego polskiego producenta.
W jakimś gatunku ten serial?
Komedia. Bardzo lubię pisać w tym gatunku. To jest naprawdę coś, co jest bardzo potrzebne w Polsce. Dobre komedie.

