Eliza Rycembel: Nie mam pojęcia, gdzie byłabym dzisiaj, gdyby nie ten film [WYWIAD]
ADAM SIENNICA: Ten festiwal jest dla ciebie powrotem do przeszłości, prawda? Pokazywana jest tu Obietnica, masz też spotkanie po seansie — a przecież to był absolutnie wspaniały początek twojej kariery. Czy kiedy dowiedziałaś się, że tu przyjedziesz i teraz, gdy już jesteś, wracają wspomnienia sprzed 11 lat? Masz jakąś wewnętrzną retrospekcję?
ELIZA RYCEMBEL: Czuję cały czas pewną niezręczność z tym związaną. Jest mi ogromnie miło, że zostałam doceniona i filmy z moim udziałem są pokazywane w ramach retrospektywy. Ale muszę przyznać, że to wszystko jest dla mnie onieśmielające. Z jednej strony sprawia mi to dużą przyjemność, z drugiej - budzi tremę. Dziś nawet myślałam, żeby zobaczyć Obietnicę po tylu latach, ale to jednak było dawno temu i zwyczajnie się krępuję. Nie jestem jeszcze gotowa, żeby tam wracać, zwłaszcza do pierwszych produkcji.
Myślę, że wiele osób tak ma - gdy próbują spojrzeć na to, co kiedyś zrobiły, od razu przychodzi myśl: „Zrobiłbym to teraz inaczej”.
W moim przypadku dochodzi jeszcze to, że byłam naturszczykiem. Nie miałam doświadczenia. Pracowałam wcześniej w teatrze muzycznym, ale nie znałam planu filmowego, nie wiedziałam, co to znaczy budować postać. Właściwie wszystkiego uczyłam się na miejscu. Ten film dał mi świadomość, że aktorstwo to droga, którą chcę podążać.
Czyli to był skok na głęboką wodę?
Zdecydowanie. Temat filmu był trudny, a ja nagle wyjechałam na półtora miesiąca do innego miasta, z dala od bliskich, żeby opowiedzieć emocjonalnie wymagającą historię. Oczywiście, miałam jakieś naturalne mechanizmy obronne, ale ten film bardzo mocno wjeżdżał w moją prywatną emocjonalność, silnie na mnie oddziaływał. Nie było to łatwe doświadczenie, ale bez niego nie byłoby mnie tu, gdzie jestem. Nie byłoby mnie na MFF BellaTOFIFEST, to na pewno. Jestem więc ogromnie wdzięczna, że to się wydarzyło. Nie mam pojęcia, gdzie byłabym dzisiaj, gdyby nie ten film.

Myślałaś kiedyś, kim byś była, gdyby nie aktorstwo?
Zawsze wydawało mi się, że zostałabym lekarzem. Ale czy naprawdę bym nim była? Trudno powiedzieć. Nie poszłam tą drogą, choć fascynuje mnie to, co opowiada mi przyjaciółka, która jest chirurgiem. Ona jest dla mnie bohaterką. Nie wiem, czy sama bym temu podołała, więc cieszę się, że aktorstwo jakoś mi wychodzi, że role się pojawiają, że pracuję w teatrze w Warszawie i daje mi to dużo radości. Dzięki temu wciąż jestem w tym zawodowym trybie.
Może pora na porządną rolę chirurga?
Raz grałam lekarkę i to było super! Miałam poczucie, że spełniam dziecięce marzenie. Niestety, pracowaliśmy wtedy nad serialem i nie było zbyt wiele czasu na przygotowania. Chciałabym mieć możliwość odwiedzenia uczelni medycznej, obserwowania zajęć, nauki podstawowych ruchów chirurgicznych… Ale i tak to było ciekawe doświadczenie. Postaci medyków, policjantek, strażaczek - to role, które niosą wielką odpowiedzialność i zmagają się z etycznymi dylematami. Ich historie są po prostu fascynujące.
Jedenaście lat temu pewnie nie myślałaś, że twoja półka zacznie się uginać od nagród. Czy przez te lata zastanawiałaś się, co one będą dla ciebie znaczyć?
Nie analizowałam tego na bieżąco. Raczej myślę o nagrodach w momencie, gdy je dostaję lub gdy pojawia się ich perspektywa. To bardzo miłe docenienie. Daje poczucie, że to, co się robi, ma sens. To buduje wiarę w siebie. Miewam kryzysy — zastanawiam się, czy jestem wystarczająca. Taka nagroda daje kopa, mobilizuje do rozwoju, do dalszej pracy, do sięgania po więcej. I przypomina, by nie osiąść na laurach.
Masz specjalną półkę na nagrody?
Tak, mam jedną półeczkę, na której stawiam nagrody. Zbieram też smycze z festiwali z moim zdjęciem, nazwiskiem. I torebki z festiwali! To moje małe archiwum wspomnień.
Dużo się tego uzbierało?
Torebek i smyczy - sporo. Nagród - myślę, że jak na to, ile zrobiłam, to naprawdę niemało. Ale wczoraj słuchałam Jana Englerta, który mówił, że dopiero teraz, po wielu dekadach od debiutu, zaczyna dostawać filmowe nagrody. To też mnie onieśmiela. Ale czasy się zmieniły - dziś mamy więcej festiwali, więcej okazji, by być zauważonym.
Trudno uwierzyć, że taki aktor jak Englert tyle czekał.
Dokładnie. Tomasz Ziętek - świetny, wszechstronny aktor, ciągle pomijany. Nie rozumiem tego i apeluję: przyznajcie mu wreszcie nagrodę!
A są festiwale, na których czujesz się szczególnie dobrze?
Tak. Są festiwale bardziej „napompowane”, gdzie czuć, że chodzi o kontrakty, znajomości. I są takie jak MFF BellaTOFIFEST, gdzie po prostu jest miło, towarzysko, ogląda się dobre filmy. Nie czuć presji rywalizacji, jest miejsce na rozmowę, spotkanie, refleksję. Dla mnie najważniejsze są filmy i historie. Lubię nadrabiać zaległości, zobaczyć coś, co nie trafiło do kin albo coś, co trudno dziś znaleźć w Internecie.
No i ta atmosfera kina!
Tak! Wspólne przeżywanie historii z inną widownią — uwielbiam to. I oczywiście jakość obrazu, dźwięku… Kino to coś zupełnie innego niż oglądanie w domu, nawet na najlepszym sprzęcie.
A teraz — jakieś nowe projekty, role, na które możemy czekać?
Wkrótce wchodzę na Plan Tartuffe’a dla Teatru Telewizji, co bardzo mnie ekscytuje — bo to tekst pisany wierszem, duże wyzwanie. Pracuję z cudownym reżyserem Tadeuszem Kabiczem i świetnym zespołem aktorskim. Niedługo też pojawi się drugi sezon Profilerka — serialu, który kręciliśmy niedawno. I czekam aż jedna z platform pokaże w Polsce Molocha — czeski serial, który nakręciłam z fantastyczną ekipą. Bardzo bym chciała, żeby widzowie w Polsce mogli go zobaczyć.
A jak podchodzisz do spotkań z widzami, fanami?
To dla mnie bardzo miłe, że ktoś chce podejść, porozmawiać, zrobić zdjęcie. Uwielbiam spotkania z publicznością, choć przyznam, że bywają krępujące. Zwłaszcza zdjęcia! (śmiech) Ale staram się pamiętać, że ci ludzie specjalnie przyszli się spotkać, posłuchać — i chcę im dać z siebie jak najwięcej. Oczywiście, wszystko zależy od dnia — czasem mam więcej energii, innym razem mniej. To bywa stresujące. Spotkania z publicznością kosztują mnie sporo energii, ale są bardzo wartościowe. I bardzo je doceniam. Chyba że ktoś zada pytanie zbyt osobiste — wtedy staram się postawić granicę.

I na koniec - masz wymarzoną rolę?
Nie mam jednej konkretnej. Jest tyle historii i postaci, które chciałabym opowiedzieć… Choć raz powiedziałam, że marzę o roli matki, i potem przez długi czas grałam tylko kobiety w ciąży albo matki. (śmiech) Dlatego teraz raczej nie mówię głośno o takich marzeniach. Ciekawa jestem, co przyniesie przyszłość i jaki pomysł mają na mnie twórcy filmowi.
A ja widzę cię w kinie akcji - jako agentkę, która ratuje świat!
Wchodzę w to! Totalnie! Chcę, żeby to było dobre kino akcji — z efektami, z przygotowaniami, z wyzwaniami. James Bond? Bardzo proszę!
I sceny kaskaderskie robisz sama?
Chciałabym robić sceny kaskaderskie! Przy jednym z seriali miałam scenę skoku na bungee i chciałam ją zrobić sama. Produkcja się nie zgodziła — ze względów bezpieczeństwa. Nawet podpisałam dokument, że biorę odpowiedzialność… ale się nie udało. Kaskaderzy są potrzebni, wiadomo, ale ja bardzo chętnie spróbowałabym sama!

