Raz na wozie, raz pod wozem… Kaczki!
I nie chodzi bynajmniej o komentarz do bieżących wydarzeń politycznych, ale o nową-starą kreskówkę Disneya, na której wychowało się jedno pokolenie i, być może, wychowa następne.
Suchy żart mamy za sobą, czyli możemy jechać dalej. Spośród rzeczy formacyjnych, które ukształtowały naszą popkulturową świadomość, zwykliśmy wymieniać – przykłady pierwsze z brzegu – komiksy Marvela, Gwiezdne wojny i animację z Batmanem nadawaną o poranku na Polsacie, a potem The X-Files i inne Opowieści z krypty. Mało kto jednym tchem wymienia kreskówki, których bohaterami nie byli zakapturzeni mściciele. Dopiero po chwili refleksji i z drugim oddechem przychodzą kolejne tytuły, między innymi te z Kaczkami. A przecież ze świecą szukać spośród czytających te słowa kogoś, kogo nie wychowały Giganty i Kacze opowieści. O ile ma, oczywiście,DuckTales przynajmniej te trzy dychy na karku. Dlatego, kiedy ze dwa lata temu rozeszło się, że Disney przygotowuje reboot swojego flagowego serialu z końcówki lat osiemdziesiątych, na tę informację żywiołowo zareagowali moi rówieśnicy. Nie tylko dlatego, że można będzie (czas przyszły, bo polska wersja debiutuje dziewiątego kwietnia; za oceanem nowe Kacze opowieści śmigają już od paru ładnych miesięcy) przypomnieć sobie czasy słodkiego dzieciństwa, ale i po prostu zobaczyć potencjalnie dobrą rzecz. Bo Kaczki – rozumiane jako szerszy koncept – to przecież ani żadna ramota, ani coś, czym jaramy się w ukryciu, bo obciach. Kaczor Donald, choć zniknął ze stacji benzynowych Orlenu, nadal jest wydawany i nadal czyta się to świetnie, mimo że minęło już przecież tyle lat odkąd pośpiesznie zrywaliśmy folię z pierwszego zakupionego za kieszonkowe numeru. Ba, ostatnio wznowiony przez Egmont klasyk Życie i czasy Sknerusa McKwacza autorstwa Dona Rosy, duchowego spadkobiercy Carla Barksa, stoi u mnie na półce obok komiksowych arcydzieł Alana Moore'a i Franka Millera. Ale wróćmy do Kaczych Opowieści.
Tak naprawdę to nie komiksy, a słynny serial, oryginalnie emitowany w latach 1987-1990 (u nas od 1989 do 1993), stworzył dla mnie kaczy świat i - mając tych kilka lat - zastanawiałem się, czemu wszyscy znają akurat Kaczora Donalda, skoro bohaterami mojej kreskówki są Sknerus, Hyzio, Dyzio i Zyzio? To tu narodziły się (oczywiście dla mnie, bo wtedy nie znałem jeszcze prekursorskich dzieł Barksa, na podstawie których rzeczona animacja powstała) lubiane przeze mnie i eksploatowane potem przez niemal wszystkie media schematy fabularne, które można niejako podzielić na dwie grupy, czyli odcinki opowiadające o globtroterskich wyprawach po skarby tego świata oraz te z Braćmi Be, Magiką czy Forsantem próbującymi obrobić Sknerusa z jego szczęśliwej dziesięciocentówki. Niektóre zmiany, jakie zainicjowali scenarzyści, jak chociażby dopisanie Granitowi szkockich korzeni albo wymyślenie kruka Poego dzisiaj funkcjonują jako kanoniczne. Disney sporo wtedy ryzykował, bo team odpowiedzialny za animację siedział w Japonii, co generowało wysokie koszta bez gwarancji zwrotu, lecz serial z miejsca okazał się sukcesem – nawet w dawnym Związku Radzieckim; była to pierwsza emitowana tam amerykańska kreskówka od czasu zakończenia Zimnej Wojny – stacje telewizyjne na całym świecie pokazywały go aż do samego końca tamtego stulecia. Piosenkę tytułową przetłumaczono na przeróżne języki.
Kacze opowieści doczekały się także paru kreskówek odpryskowych oraz niezliczonej liczby produktów towarzyszących, z których dla mnie najważniejsza była zdecydowanie gra, ale już ta trzecia, na Amigę. Na poprzednie załapałem się, grając u kumpli, bo nigdy nie miałem u siebie Pegasusa, ani, tym bardziej, oryginalnego Nintendo. A DuckTales Remastered to było naprawdę coś – rywalizacja pomiędzy Sknerusem i Forsantem o skarby, dowolność wyboru miejsca na mapie, różne tryby rozgrywki, no i najładniejsza na świecie grafika. O zaszczytne miano najlepszej gry z Kaczkami rywalizowała u mnie z Donald Duck's Playground, gdzie zarabiało się hajsy na prezenty dla Hyzia, Dyzia i Zyzia, przerzucając skrzynki na zapleczu warzywniaka albo przestawiając zwrotnice. Obie gry, kiedy tak teraz o tym myślę, znajdowały się na przeciwległych biegunach – tutaj mamy ubogiego proletariusza tyrającego jak wół na cztery etaty, żeby zarobić trochę grosza, a tam próżniaczy wyścig zblazowanych bogaczy o grube miliony. Rzecz jasna wtedy nic takiego nie przyszło mi do głowy. Liczył się jedynie aspekt przygodowy Kaczych Opowieści.
Mając na barkach tak duży nostalgiczny bagaż, trudno się nie obawiać nowego serialu, czemu zresztą internet głośno dał wyraz, krytykując pierwsze zajawki i puszczone do sieci kadry. No pewnie, że to nie to. To już nigdy nie będzie to. Kacze Opowieści są kreskówką dla nowego pokolenia, które jara się memami i YouTube'em, dlatego Disney będzie miał jeszcze trudniej, niż kiedy przed laty wydawał spore sumy na japoński zespół. Ale jednak się udało i na Rotten Tomatoes pierwszy sezon dobił do pełnych 100%. Zresztą chyba się też i tego spodziewano, skoro decyzja o produkcji kolejnej serii zapadła jeszcze przed emisją premierowego odcinka. Teraz przyjdzie czas na prawdziwy test, czyli eksport kreskówki do Europy. No i, jako że jednocześnie wydawany jest również korespondujący z animacją komiks, liczę na to, że doczekamy się także następnej gry.
Bartek Czartoryski. Samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe