Śmierć i zmartwychwstanie kina superbohaterskiego
Kino superbohaterskie powoli wchodzi w okres dorosłości, o czym najlepiej świadczą filmy Deadpool i Logan: Wolverine. W tym tekście stawiamy odważną diagnozę: cały gatunek już umarł. I... odrodził się na nowo.
W stronę śmierci
Jak już doskonale wiemy z filmu Det Sjunde inseglet, śmierć uwielbia grać w szachy. Twórcy kina superbohaterskiego zdają się o tym pamiętać doskonale i wplatają przeróżne wariacje na temat zgonów, mordów i innych emanacji kostuchy gdzie tylko się da. Problem polega na tym, że robią to asekuracyjnie. Nie ma się czemu dziwić – w końcu ograniczają ich widełki kategorii wiekowej i oczekiwania tak zróżnicowanych przecież widzów. Śmiercionośna rozgrywka w obrębie gatunku chce więc symulować epatowanie przemocą we współczesnych mediach, na zasadzie: będziemy was szokować, jednak urwanej głowy i ciała w kostnicy nie pokażemy. Ot, dzisiejsza moralność w pełnej krasie. W tym miejscu pojawia się swoisty rozdźwięk – choć kino superbohaterskie nieustannie chce romansować ze śmiercią, to jednak najważniejsze w nim pozostaje życie i dbałość o ciągłość wydarzeń. Nie ma tu miejsca na refleksję nad przeszłością, zatrzymanie się i spojrzenie za siebie. Cokolwiek by herosów nie spotkało, to przecież jakikolwiek koniec w ich świecie nie jest definitywny – nawet finałowe sekwencje danej produkcji muszą jeszcze zostać dopełnione przez sceny po napisach. W tym szaleństwie oczywiście jest metoda, lecz w żaden sposób nie przyczyniała się ona do tego, by cały gatunek ostatecznie dojrzał i stał się czymś więcej niż weekendową rozrywką. Do tej pory było więc tak, że każda próba wypłynięcia superbohaterów na głębię, bo przecież potencjał w tej sferze dostrzega zapewne większość z nas, kończyła się czymś w rodzaju zbrodni na przyjętej konwencji i natychmiastowym odskoczeniem w stronę nastawionej na profity finansowe serii, jakby Kinowe Uniwersa komiksowych gigantów nie pretendowały do miana czegoś więcej niż tylko ukazującego się, co prawda rzadziej, ale wciąż serialu. Patrząc przez ten pryzmat, kino superbohaterskie musiało ostatecznie wyzionąć ducha. Otrzyjcie jednak łzy płaczący – najprawdopodobniej do tego widowiskowego przejścia na tamten świat już doszło, a truchła w grobie i tak nie ma.
Czterech jeźdźców superbohaterskiej apokalipsy
Większość z nas chyba już zapoznała się z gwiezdnowojenną Zasadą Dwóch: „Zawsze dwóch ich jest, nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń”. Sithami kina superbohaterskiego, jego mordercami i zarazem zbawicielami, stali się więc Tim Miller i Ryan Reynolds oraz James Mangold i Hugh Jackman. Przez ostatnie dwa lata, gdzieś w okolicach walentynek, na niebie pojawiały się dziwne znaki i inne proroctwa, wieszczące nadchodzącą, ale jakże piękną katastrofę: kategoria wiekowa PG-13 zamieniała się w R, komiksowa produkcja o odcinaniu głów była reklamowana jako doskonały film dla zakochanych, a życie Rosomaka, istoty bądź co bądź zezwierzęconej, znalazło kapitalną metaforę w przejmującej aranżacji Hurt Johnny’ego Casha. Po spektakularnych wpadkach Kinowego Uniwersum DC i niekiedy tylko przerywanej stagnacji jego marvelowskiego konkurenta, okazało się, że istnieje sposób na zupełne przeformułowanie zasad rządzących całym gatunkiem. Nie chodziło nawet tyle o sam zamysł fabularny czy podejście do prowadzenia narracji – to oczywiście istotne, jednak fundamenty nowej jakości w obrębie kina superbohaterskiego zostały położone gdzie indziej. Twórcy filmów Deadpool i Logan nie dość, że mieli na planie prawdziwą frajdę z tego, co robią, to jeszcze zachowywali się jak psy Ramsaya Boltona spuszczone ze smyczy. Nie ma żadnego przypadku w tym, że impuls do swoistej restrukturyzacji filmów o herosach wyszedł ze strony najmniej oczekiwanej. Borykające się w aspekcie superbohaterów z rozmaitymi problemami studio 20th Century Fox postanowiło dać twórcom obu produkcji wolną rękę, a efekty – zarówno pod kątem jakościowym, jak i finansowym – zapewne przerosły najśmielsze oczekiwania włodarzy wytwórni. Okazało się, że dobry pomysł na dzieło o trykociarzach może powstać bez ingerencji Kevina „Jestem dobrym tatą, ale czasami dam klapsa” Feige, tudzież bandy kontrolerów następnych odsłon Kinowego Uniwersum DC. Krew w organizmie kina superbohaterskiego zaczęła krążyć jak nigdy.
Wcześniej kolejne filmy w obrębie gatunku działały nieco na zasadzie: „to tak wielkie produkcje, że są prawdopodobnie zbyt duże, by upaść”. Mangold do spółki z Jackmanem i Miller wraz z Reynoldsem postanowili zarżnąć tę koncepcję, ryzykując jak i gdzie tylko się da. Okazało się jeszcze, że widownia jest już na tego typu zabiegi gotowa – być może była nawet wcześniej, lecz nikt niespecjalnie się tym przejmował, dopóki pieniądze na koncie studia się zgadzały. Kino superbohaterskie potrzebowało udowodnienia samemu sobie, że jest czymś więcej niż tylko odzwierciedleniem naszych codziennych marzeń o eskapizmie. O ile jeszcze Deadpool można potraktować jako pastisz na całą popkulturę, o tyle Logan to produkcja tak brutalnie zanurzona w rzeczywistości, że nawet spoglądając na jej protagonistów zaczynamy się zastanawiać nad istotą człowieczeństwa. I nie ma tu już miejsca na uśmieszki tego czy innego Thora, zakamuflowaną propagandę poprawności politycznej, czymkolwiek by ona nie była, czy pseudomoralne dyrdymały. Jakby doszło do wielkiej bitwy między pompatyczną narracją, wielkimi robotami i lateksowymi strojami a pytaniami o śmiertelność i przeżywanie żałoby. Kilka lat temu wynik tej potyczki moglibyśmy obstawiać w ciemno. Teraz najwidoczniej świat potrzebuje superbohaterskiej dojrzałości.
Oczywiście nie oznacza to, że jedynym sposobem na triumfalny marsz herosów w zmieniającej się rzeczywistości jest kategoria R, balansujący na granicy dobrego smaku, absurdalny humor, czy przeszywanie głów szponami z prędkością karabinu maszynowego. Ważniejsze jest to, by kino superbohaterskie odnalazło równowagę pomiędzy swoimi korzeniami a rosnącymi oczekiwaniami widzów. Wszystkie Kinowe Uniwersa przypominają dziś przecież potężne machiny, właściwie większe systemy, w których jest miejsce zarówno na lekkość i niezobowiązującą rozrywkę, jak i na stawianie niezwykle istotnych pytań. Chciałbym wierzyć, choć czas zweryfikuje te przypuszczenia, że wchodzimy właśnie w zupełnie nową fazę kina superbohaterskiego, w inny już, oby ten wyższy etap jego rozwoju. Zasłużyli na niego nie tylko herosi – wszak my sami, głosując portfelem, do tego wejścia gatunku w dorosłość walnie się przyczyniliśmy.
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: 20th Century Fox