Oto jeden z najlepszych filmów apokaliptycznych i wojennych w historii kina, którego pewnie nie znacie
Wojna nigdy się nie zmienia. I nie chodzi o Fallouta, a o genialny film z 1984 roku.
Wojna, wojna nigdy się nie zmienia — tym cytatem, czytanym przez Rona Perlmana, otwarta została pierwsza z serii gier Fallout. Fraza pojawia się w każdej kolejnej części, a także dwukrotnie w pierwszym sezonie serialu Amazona. Ale co tak naprawdę możemy zrozumieć przez te słowa? Biorąc pod uwagę, że Fallout to franczyza, której akcja dzieje się wiele lat po atomowej anihilacji większości znanego nam świata, można pokusić się o kilka interpretacji. Tym, co jednak sugerują sami twórcy, jest myśl, że niezależnie od rozwoju technologicznego, ekonomicznego i politycznego, wojna zawsze będzie charakteryzować się tym samym okrucieństwem. Niezależnie od tego, czy chodzi o masowe eksterminacje cywilów, czy oddziały ginących żołnierzy — wojna przede wszystkim będzie zbierać żniwo wśród najmniej winnych.
Cytat ten, choć mogłoby się wydawać, że użyty został przez twórców gry z przymrużeniem oka, niesie ze sobą naprawdę duży ładunek refleksji na temat współczesnych konfliktów zbrojnych. Jeśli pomyślimy na przykład o ostatnich napięciach na linii Iran–USA, to z punktu widzenia przeciętnego obywatela perspektywa z lat 80. może wydawać się dziwnie znajoma. Był to okres, kiedy tzw. Zegar Zagłady — czyli symboliczny miernik „czasu” pozostającego do zagłady ludzkości — był najbliżej północy od momentu powstania w 1947 r. W 1984 roku brakowały mu zaledwie trzy minuty do dwunastej. Taki stan napięcia geopolitycznego oddziaływał również na świat popkultury, w tym filmu. Nic dziwnego, że to właśnie z 1984 roku pochodzi produkcja Threads, która do dziś pozostaje jednym z najbardziej realistycznych obrazów wojny atomowej.
Threads jest brytyjsko-australijską produkcją telewizyjną, za której reżyserię odpowiada Mick Jackson, a za scenariusz Barry Hines. To niskobudżetowe przedsięwzięcie, bo kosztujące zaledwie 400 tys. funtów, wzbudziło tak duże zaniepokojenie, że BBC otrzymało setki skarg i listów. Chociaż były również pozytywne reakcje, jak wysłany do Jacksona i Hinesa dzień po emisji list gratulacyjny od przewodniczącego Partii Pracy Neila Kinnocka. Nieczęsto zdarza się, że telewizyjna produkcja wzbudza takie emocje. Z czego to wynikało?

Akcja Threads rozgrywa się w brytyjskim Sheffield i początkowo przypomina typowy dramat społeczny. Poznajemy Jimmy’ego (Reece Dinsdale), młodego robotnika z klasy pracującej, oraz Ruth (Karen Meagher) — dziewczynę z nieco bardziej uprzywilejowanego środowiska. Ich codzienność komplikuje się, gdy Ruth zachodzi w ciążę. W tle powoli narasta napięcie międzynarodowe (mające swoje źródło z konfliktu w Iranie): najpierw nieśmiało, przez nagłówki gazet i komunikaty radiowe, potem coraz wyraźniej, aż po pierwsze protesty, komunikaty rządowe i przygotowania do ewakuacji. Narrator Paul Vaughan — znany z naukowego programu Horizon — relacjonuje wydarzenia suchym, chłodnym tonem, co tylko potęguje poczucie nieuchronności.
Dopiero w czterdziestej siódmej minucie filmu dochodzi do wybuchu — nad Wielką Brytanią spadają głowice jądrowe. To jednak nie koniec, a dopiero początek największego koszmaru. Threads nie skupia się na samej eksplozji, ale na konsekwencjach: braku żywności, śmierci tysięcy ludzi, rozpadzie struktur państwowych i społecznych, upadku języka, religii i edukacji. Historia kończy się ponad dekadę później, gdy Jane (Victoria O'Keefe) — córka Ruth i Jimmy’ego — jako nastoletnia dziewczyna rodzi dziecko w świecie pogrążonym w nuklearnej zimie. Bez słów, bez światła, bez przyszłości.
Pierwsze, co uderza w Threads, to niezwykle realistyczne osadzenie akcji w Wielkiej Brytanii lat 80. Nie jesteśmy w Londynie ani w żadnym innym wielkim mieście, ale w Sheffield — miejscu pozbawionym strategicznego znaczenia, które na pierwszy rzut oka nie wydaje się celem ataku jądrowego. Właśnie na tle tej przeciętności śledzimy losy dwójki równie zwyczajnych młodych ludzi — Ruth i Jimmy’ego — reprezentujących dwie typowe dla epoki klasy społeczne. Nie mają specjalnych umiejętności, nie są bohaterami, nie znają tajemnic państwowych. Polityką interesują się tyle, co przeciętny obywatel — czyli od wielkiego dzwonu.
Polityka pojawia się jedynie w tle: na okładkach gazet czytanych przy śniadaniu, w telewizorze szumiącym w pubie, gdzie Jimmy próbuje porozmawiać z kolegą o napiętej sytuacji międzynarodowej. Ten jednak ucina rozmowę: „Możemy się tylko zrelaksować”. I w gruncie rzeczy jest to jedno z najbardziej przerażających przesłań filmu — że koniec może przyjść, kiedy wszyscy są zbyt zmęczeni, żeby w ogóle reagować.
Choć Threads powstało na bazie społecznych niepokojów związanych z zimną wojną, nie jest filmem politycznym. Jak tłumaczył scenarzysta Barry Hines:

Formę filmu podporządkowano temu celowi. Zastosowano konwencję dokumentu — narracja przerywana jest suchymi komunikatami, statystykami i planszami informacyjnymi. Co jakiś czas pojawiają się czarno-białe fotografie zrujnowanych miast i ciał ofiar, co buduje niepokój i pogłębia wrażenie, że oglądamy nie fikcję, lecz zapis realnych wydarzeń. Ten zabieg wynikał częściowo z ograniczonego budżetu, ale ostatecznie tylko wzmocnił siłę rażenia filmu.
Autentyczności dodaje również wykorzystanie rzeczywistych materiałów — m.in. rządowych nagrań szkoleniowych z lat 70., przygotowanych na wypadek ataku atomowego. Po ujawnieniu w programie Panorama zyskały one złą sławę ze względu na swoją absurdalną bezradność. W Threads są one niemal dosłownie odtworzone — rodzice Jimmy’ego, próbując się ratować, barykadują dom materacami, drzwiami i starymi meblami. Wszystko to zgodnie z zaleceniami, które miały dawać złudne poczucie bezpieczeństwa.
Obnażone zostaje też nieprzygotowanie władz. Jedyne, co oferują mieszkańcom, to prowizoryczny schron dla garstki lokalnych urzędników. Kiedy dochodzi do wybuchu, nawet oni są kompletnie zaskoczeni — burmistrz nie zabiera ze sobą rodziny, nikt nie wie, co robić. Panuje chaos, który kończy się śmiercią wszystkich przebywających w bunkrze.
To, co najmocniej poraża w Threads, to brak jakiegokolwiek heroizmu. Ruth i Jimmy, tak jak tysiące innych, zostają wessani przez mechanizm zniszczenia. Po eksplozji nie stają się bohaterami — cierpią, głodują, walczą o przetrwanie jak wszyscy. Ci, którym udaje się przeżyć, muszą zmierzyć się z nową, brutalną rzeczywistością. Cywilizacja, która jeszcze niedawno zapewniała dostęp do wody, prądu i opieki zdrowotnej, upada w błyskawicznym tempie. Świat cofa się o setki lat, a ludzie walczą o resztki surowej żywności.
Threads do dziś pozostaje jednym z najmocniejszych filmów apokaliptycznych w historii kina. Surowy formalnie, oszczędny w środkach, a jednak brutalnie skuteczny w przekazie. Choć nieco zapomniany, zyskał status dzieła kultowego wśród tych, którzy raz go obejrzeli — i nigdy nie zapomnieli. Tym bardziej interesująca wydaje się zapowiedź, że w planach jest serialowa adaptacja Threads, za którą odpowiada Warp Films (znane m.in. z Dojrzewania).
Czy wojna się zmieniła? Czy świat potrzebuje dziś kolejnej przestrogi o nuklearnej zagładzie? Być może bardziej niż kiedykolwiek. A do północy w tym roku zostało już tylko półtorej minuty.

