Czy etiudy studenckie to profesjonalne kino? Wybrałem się na plan filmu Tkanki wspólne
Czy filmy studenckie są profesjonalne i rzetelne? Zastanawiałem się nad tym od zawsze, bo w końcu w szkołach filmowych tworzy się krótkometrażówki, które potem pojawiają się na festiwalach. Wybrałem się na plan produkcji Tkanki wspólne studenta Warszawskiej Szkoły Filmowej.
Odnoszę wrażenie, że wielu widzów nie do końca wie, jak traktować etiudy, czyli filmy krótkometrażowe realizowane przez studentów szkół filmowych w ramach zaliczeń. Czy możemy podchodzić do dzieł osób bez doświadczenia jak do profesjonalnych produkcji pod kątem artystycznym i realizacyjnym? Odpowiedź jest bardzo prosta: tak! Wybrałem się na plan projektu Tkanki wspólne studenta Warszawskiej Szkoły Filmowej, Adriana R. Chmielewskiego, by to sprawdzić i Wam o tym opowiedzieć.
Wizja i pasja, czyli profesjonalny plan filmowy
Byłem na wielu planach w Polsce, Europie Zachodniej oraz Ameryce Północnej. Prawda jest taka, że plan studenckiego filmu nie różni się niczym od innych – poza skalą, ponieważ ma zdecydowanie mniejszy budżet (studenci czasem muszą wszystko robić po kosztach; można powiedzieć, że – jak wspomniał reżyser – tego typu projekty mają nieprofesjonalny budżet). Nie można nikomu odmówić wizji artystycznej i chęci, by opowiedzieć historię, która ma znaczenie i może wywołać emocje. Takie same motywacje mają twórcy każdego filmu, bo wbrew pozorom kwestia finansowa dla wielu jest drugorzędna, gdy pracuje się nad czymś mogącym poruszyć artystyczną duszę.
Nie wiedziałem, czego się spodziewać po studenckim filmie, bo nigdy do tej pory nie byłem na planie krótkometrażówki. Gdy przybyłem na miejsce w towarzystwie Amelii Adaszak, która przygotowała dla Was wideorelację w postaci rolki, nie widziałem różnicy w porównaniu do innych planów. Cała ekipa uwijała się jak w ukropie. Na pierwszy rzut oka nie widać, że większość z nich to mało doświadczeni studenci. Dbali o detale i poważnie podchodzili do tworzenia czegoś, co może mieć znaczenie dla widza i odbiorcy. Czuć było atmosferę kreatywności i pasji, jakiej często brakuje na tych większych planach – ten element czasem jest przytłaczany przez rzeczy bardziej pragmatyczne. Trudno nie docenić Adriana R. Chmielewskiego i jego ekipy za cały wkład – sił, środków i energii w to, by zrobić coś wyjątkowego i ciekawego. Przy małym budżecie starali się o warunki tak profesjonalne, jak to możliwe. Koszty krótkometrażówek studenckich pewnie są mniejsze niż jednodniowe wyżywienie na planach filmu pełnometrażowego.
Można odnieść wrażenie, że energia młodej ekipy pozwala też na zgranie jej w bardzo nietypowy sposób. To naprawdę robi różnicę, która może odbić się pozytywnie na ekranie. W tym jest również magia... ale nie mówię o magii kina! Taka dosłowna. W momencie, gdy słońce schowało się za chmurami, brakowało naturalnego światła do danej sceny. Trzeba było przeczekać albo odprawić rytuały! Tak żartobliwie można nazwać reakcje ekipy filmowej na sytuację, gdy pogoda pokrzyżowała szyki. Kierowniczka produkcji zaczęła kombinować niczym Yennefer z Wiedźmina. Wiem, że to przypadek, ale wystarczyło, że popatrzyła na chmury i chwilę później słoneczko wróciło.

Tkanki wspólne, czyli poruszająca historia
A sama tematyka jest poważna, ciekawa i nietuzinkowa. Opiera się bowiem na samotności starszej kobiety od dawna opiekującej się chorym mężem (w tej roli Robert Czebotar). Nieoczekiwanie odnajduje ona czułość w osobie młodego rehabilitanta. Ta sytuacja życiowa jest emocjonalnie pogłębiona i interesująca filmowo. Trudno nie dostrzec potencjału drzemiącego w historii, mającej taką fabularną moc.
Taka opowieść wymaga aktorów, którzy dostarczą wrażeń i uwiarygodnią wydarzenia. Obserwowaliśmy prostą scenę: Agnieszka Warchulska, grająca główną postać kobiecą, wieszała pranie, czekając całą wieczność na linii telefonicznej do lekarza. Nagle połączenie zostało zerwane, a cała frustracja znalazła ujście w krzyku i jęku rozpaczy. Na to wszystko patrzył wspomniany rehabilitant. Scena musiała zostać nakręcona z różnych kątów i w zbliżeniach, by mogła w pełni wybrzmieć po montażu. Dały o sobie znać emocje aktorów, którzy pracowali jak na każdym planie – rozmawiali z reżyserem, dostawali uwagi, zapoznawali się z oczekiwaniami i ostatecznie w bardzo subtelny sposób zbudowali uczucia w swoich postaciach. Godne uznania i podziwu, bo ich gra przekłada się na ekranowy efekt.
Plan działał tego dnia jak dobrze naoliwiona maszyna. Rozmowy z twórcami, a także z aktorami, pokazały mi, że nie ma tutaj osób przypadkowych, które nie wiedzą, co robią i dlaczego. Aktorzy tłumaczyli, dlaczego nie widzą różnicy pomiędzy planem filmu pełnometrażowego a studenckiego. To nie jest przypadek, że produkcje krótkometrażowe są pokazywane na festiwalach w Polsce i na świecie! Tak też na pewno będzie z Tkankami wspólnymi, bo projekt ma niezwykły potencjał. Docenienie przez jury, zazwyczaj złożone z osób z doświadczeniem w branży, to taka kropka nad i. Ba, pamiętajmy, że najwięksi reżyserzy polskiego kina od tego przecież zaczynali.
Czemu więc skreślać etiudy szkolne? Nie ma racjonalnych powodów, bo to nie jest błahe zadanie domowe czy zabawa w film. Studenci mają duże aspiracje i często też talent, który przekuwają na dzieła warte uwagi. Tkanki wspólne pokazały mi, że brak doświadczenia, który był przeze mnie dostrzegalny w różnych detalach, można nadrobić sercem do pracy, które jest tak potrzebne i ważne. Kino to kino – nie zamykajmy się na nie, bo może nas jeszcze pozytywnie zaskoczyć.

