Zmierzch - aktorzy go znienawidzili, a ja pokochałam. Dlaczego?
Zmierzch ma tylu fanów, co hejterów. W tej drugiej grupie znajdują się takie aktorzy, grający główne role w filmach. Ja jednak chcę Wam wyjaśnić, dlaczego na zawsze pozostanie to jedna z moich ulubionych serii, do której kocham wracać szczególnie jesienią.
Zmierzch to nie tylko filmowy fenomen i nieśmiertelny mem – mam nadzieję, że docenicie dobór słów – to także książki pełne emocji, historii i postaci, które mają znacznie więcej do zaoferowania niż tylko miłosny trójkąt. Wróćmy razem do świata Belli i Edwarda, a opowiem Wam, dlaczego ta seria, mimo wad, ma w sobie coś, co mnie niezmiennie przyciąga.
Jak można lubić film, którego nie lubią nawet aktorzy w nim grający? Uwierzcie lub nie, ale można. Choć Zmierzch ma wielu przeciwników, znajdą się również jego wielbiciele – w tym ja! Jeśli nie przepadacie za tym tytułem, to już nie zmienicie swojej opinii, ale… przedstawię Wam, co mnie zatrzymuje przy tej serii, a nuż do Was to trafi.
Zmierzch jest kojarzony przede wszystkim ze swoją ekranizacją, więc jako prawowity mól książkowy czuję się zobowiązana wciągnąć Was trochę do tego świata od strony książkowej. Większość ludzi zna tylko filmy, a książki to zupełnie inna warstwa tej historii. W nich wszystko czuć inaczej, wszystko jest opowiadane z perspektywy Belli, więc historia nabiera głębi. To naprawdę trzeba przeczytać, a nie obejrzeć.
Bella była ciekawsza w książkach – nie tylko ona
Pamiętam, jak czytałam serię po raz pierwszy i od razu poczułam, że Bella to bohaterka, która nie jest wcale taka bezbarwna, jak niektórzy ją widzą. Lubiłam jej sarkazm, bystrość i sposób, w jaki komentowała świat. To była dziewczyna, która nie wpasowywała się w tłum, nie czuła się dobrze wśród rówieśników, nie siliła się na to, żeby udawać, że jest inaczej. Introwertyczka z ironią i dystansem – bardzo łatwo było mi się z nią utożsamić. I zapewne wielu nastolatkom, które szczególnie w okresie dojrzewania mogą czuć się wyobcowane.
Kto zna Bellę tylko z filmu, ten nie zna jej wcale. W książkach miała osobowość, poczucie humoru i własny głos, a nie tylko otwarte usta i brązowe oczy. Ale to nie tylko Bella przyciągała do siebie charakterem. Każdy z bohaterów dostał swoją historię, swoją przeszłość oraz powody do bycia tym, kim był. W książkach rodzina Cullenów to zbiór zupełnie różnych istnień z życia i po śmierci. Ich historie to mieszanka dawnych żyć, tragicznych decyzji i drugich szans. Najbardziej poruszyła mnie historia Jaspera. Jego przeszłość – wojna, przemoc, chaos – kontrastuje z próbą odnalezienia w tej całej tragedii sensu. I wtedy pojawia się Alice. Dziewczyna bez wspomnień, ale z przekonaniem, że musi odnaleźć kogoś, kto zmieni jej życie, i kogo życie ona też zmieni. Czy to nie jest romantyczne? Miałam dwanaście lat i byłam oczarowana. I w sumie… nadal jestem. Ten wątek nie był przesłodzony – czytało się go z przyjemnością i wciągał totalnie.
Podobnie miałam z Rosalie i Emmettem. Ich historia była emocjonalna. Wątek wampirzej bezpłodności Rosalie zrobił wtedy na mnie duże wrażenie – wcześniej nie spotkałam się z takim tematem w książkach, a już na pewno nie w młodzieżowej fantastyce. Wyszło to zaskakująco prawdziwie i dodawało całej historii głębi. Takie szczegóły sprawiały, że Cullenowie w książkach nie byli dla mnie tylko tłem dla romansu Belli i Edwarda, lecz rodziną pełną ciekawych sekretów i wspomnień.
Zmierzch: ciekawostki o filmach
Zmierzch jest prosty i przyjemny – i dobrze!
Nie oszukujmy się, to nie jest seria, przy której trzeba tworzyć mapę królestw albo notatki z polityki wampirów. Świat Zmierzchu jest rozbudowany, ale prosty do zrozumienia. I właśnie za to go lubię. Bez kombinowania, bez przytłaczania – po prostu otwierasz książkę i zagłębiasz się w fabułę. Przez nią się po prostu płynie. Filmy z tej serii zawsze oglądałam, gdy potrzebowałam otulenia ciepłym kocem w jesienne wieczory, a po książkę dodatkowo sięgałam, gdy chciałam czegoś luźnego i prostego.
Ta seria ma w sobie coś wciągającego. Coś, co sprawiało, że czytałam ją z latarką pod kołdrą do późnych godzin nocnych. Nie przez napięcie jak w thrillerze (choć czasami zdarzało mi się zaciskać zęby z niecierpliwości), lecz dzięki temu spokojowi, który brał mnie pod swoje skrzydło i pozwalał się odprężyć.
Zanim zaczęto mówić o „zmierzchowym” klimacie na ekranie, najpierw był papier – i to on rozkochał mnie w tej historii.
Hoa, Hoa, Hoa, czyli „zmierzchowy” klimat
Jednak to filmy zrobiły hałas i zbudowały kult tej serii. Kadry, kolory i soundtracki zapisały się w głowach fanów i do dziś utrzymują się w mojej. To wszystko składa się na wspaniały "zmierzchowy" klimat, który jest nie do podrobienia. Deszcz za oknem i mgła stają się… po prostu romantyczne.
Jesień w Zmierzchu to nie tylko pora roku – to oddzielna postać, działająca na korzyść całej produkcji. W książkach najważniejsze było dla mnie budowanie relacji między bohaterami. Filmy jednak pokochałam za niepowtarzalny i magiczny klimat. Zimne ręce, ciepłe swetry i muzyka, która potrafi rozwalić emocjonalnie w sekundę. Zresztą, nie bez przyczyny Eyes on Fire i kultowe "Hoa, Hoa, Hoa" stały się już osobnym określeniem na jesienny okres.
Soundtrack tej serii to największe złoto i coś, co wyzwala we mnie mnóstwo emocji. Nie mówię tylko o A Thousand Years – cała ścieżka dźwiękowa nadaje tym filmom duszę. Moją ulubioną perełką jest Black Ghosts - Full Moon. Dla mnie to zestaw, który leci w słuchawkach za każdym razem, kiedy za oknem jest szaro. I nie zapowiada się na to, by cokolwiek miało się zmienić. Ponura pogoda, las i deszcz to klimat Zmierzchu. I właśnie to kocham.
Słynna kolorystyka pierwszego filmu – ciemne kadry, zimny niebiesko-szary odcień – to następna gwiazda, idealnie dopełniająca całość. Możliwe, że nie mieliście okazji zobaczyć scen ze zdjętą obróbką kolorystyczną, ale uwierzcie mi, to kompletnie inna historia. Zmierzch nie jest Zmierzchem bez swoich kolorów. To one nadają scenom cudowną atmosferę. Dawniej – ale obecnie także – byłam nimi na tyle oczarowana, że nic mnie nie powstrzymało przed powieszeniem na ścianach pokoju plakatów z tej serii. Dodam jeszcze, że ta nakładka kolorystyczna jest tak kultowa, że w wielu aplikacjach powstały filtry ją odwzorowujące. Sama często z nich korzystałam.
Warto dodać, że te wszystkie cechy głównie dotyczą pierwszego filmu. Zapewne właśnie dlatego to on po latach stał się najbardziej kultowy i nawet hejterzy przyznają, że nie można odmówić mu klimatu ani charakteru. Niedawno odbyły się nawet seanse kinowe w USA, na których widzowie wypowiadali jednym głosem kultowe dialogi razem z aktorami na ekranie. To stało się częścią naszej (pop)kultury. Ale pozostałe filmy również mają swój urok – chociażby komediowy.
Zmierzch to nie tylko mem, choć również mem
I jasne, ta seria stała się memem, głównie ze względu na grę aktorską. Ale dla mnie to akurat nie minus. Uwielbiam komedie i parodie. Bawią mnie do łez i jednocześnie dowodzą, że film, na którym się wzorują, nie był nijaki. Wywołał jakieś emocje, które można było przekuć w coś ciekawego, w tym przypadku Wampiry i Świry. Jeśli jeszcze nie widzieliście, koniecznie zapiszcie sobie na listę.
Chociaż książki i filmy to dwa różne byty, oba mają w sobie coś, co do mnie trafia. Książki dają mi głębię emocji, rozwój bohaterów, te wszystkie detale, których ekran nie był w stanie uchwycić. Filmy natomiast cieszą moje oko. Obraz, dźwięk, kolory, klimat – to wszystko otula jak koc w jesienny wieczór. Każde z nich działa u mnie na inne zmysły, ale oba przyciągają mnie raz po raz. I to właśnie dlatego ciągle do nich wracam.
Bo Zmierzch to dla mnie nie tylko historia o wampirach i nastoletniej miłości. To wspomnienie dzieciństwa, pierwszych emocji, pierwszych zachwytów. To książki i filmy, do których wracam, gdy chcę poczuć spokój, oderwać się od rzeczywistości i przypomnieć sobie, jak to było mieć dziesięć lat i wierzyć, że gdzieś tam naprawdę można spotkać wampira.
A Wy? Co lubicie lub czego nie lubicie w serii Zmierzch? A może macie swoje ulubione produkcje, które też nie cieszą się popularnością?

