Wiemy, jak skończy się Sherlock – wywiad ze Stevenem Moffatem i Markiem Gatissem, twórcami serialu
O popularności serialu, pomysłach na kolejne sezony i swojej przyjaźni opowiadają Stephen Moffat i Mark Gattis, twórcy i scenarzyści serialu Sherlock
Kamil Śmiałkowski: Jak nastroje przed nowym sezonem Sherlock? Nie ma presji, bo już osiągnęliście sukces, czy jest, bo chcecie stworzyć coś jeszcze lepszego?
Steven Moffat: Zawsze jest trochę presji. Głównie żeby wymyślić trzy ciekawe odcinki. Przy każdym sezonie to jest nasze podstawowe zadanie. Trzy dobre odcinki!
Mark Gatiss: Ale to nie jest jakaś wielka męcząca presja, przynajmniej nie w naszych głowach. Robimy ten serial przede wszystkim dlatego, że lubimy go robić, sprawia nam przyjemność i chcemy go robić. Tu nie ma żadnego przymusu. Gdy przestanie nas to cieszyć - skończymy.
KŚ: Czy to, że grasz też w tym serialu pomaga?
MG: Niesamowicie. Bo sam sobie mogę zmieniać kwestię. Mogę powiedzieć na planie "Nie sądzę, żeby Mycroft tak powiedział." i proponuję, że tu coś zmienię.
SM: A ja się nie na to nie zgadzam.
MG: I czasem Stephen ma rację. Ale zwykle zmieniamy i działa lepiej.
KŚ: Słyszałem, że rozszerzona wersja ostatniego odcinka czwartego sezonu ma się znaleźć w kinach. Czemu rozszerzona?
SM: Nie, to nie do końca tak. Ona nie będzie rozszerzona. To dokładnie taki sam odcinek.
MG: Po prostu po nim będą pokazane materiały z planu, różne dodatki, ale sam odcinek bez żadnych zmian.
SM: Takie nudne wypowiedzi jak te, które teraz rzucamy w wywiadzie. Nic naprawdę ciekawego.
MG: Świetnie promujesz te kinowe pokazy. Na pewno ludzie pędzą już do kas w kinach.
KŚ: A skąd pomysł na te pokazy na dużym ekranie?
MG: Bo zrobiliśmy to rok temu przy okazji odcinka świątecznego i okazało się sporym sukcesem. Ponoć w Południowej Korei pobiło nawet w Box Office Gwiezdne Wojny
SM: Jak widać to dość specyficzny kraj...
MG: Nasz trzeci odcinek to duży epicki finał i jest co pokazać. Nie każda historia nadaje się na wielki ekran, ale uważamy, że ta naprawdę tam się sprawdzi.
KŚ: Czy mieliście pomysły, których nie mogliście zrealizować wcześniej, ale teraz się udało?
SM: Tak i właśnie są w tym odcinku.
MG: Dokładnie tak. W tym serialu jest mnóstwo wątków, które budujemy od dłuższego czasu. I niektóre z nich dojrzały właśnie teraz. Chociażby...
SM: Nie, nie daj się wkręcić. Żadnego zdradzania szczegółów przed emisją. Wciąż mamy mnóstwo pomysłów na żarty, które chcemy umieścić w tym serialu.
MG: Jest jeden żart wymyślony przy pisaniu pierwszego sezonu, którego do dziś nie udało nam się włożyć w scenariusz.
KŚ: Nowy sezon ma być - jak twierdzicie - mocniejszy, mroczniejszy. Czemu?
MG: Mieliśmy spore zapasy czarnej farby i pomalowaliśmy wszystkie dekoracje. I jest mroczniej.
SM: Tania metoda, ale się sprawdza.
MG: Faktycznie jest trochę mroczniej, jeśli spojrzeć na to z boku, ale przede wszystkim znacznie bardziej emocjonalnie. Ale to wciąż ten sam serial.
SM: No właśnie. To słowo "mroczny", które pojawia się przy tym sezonie trochę już mnie zaczyna męczyć. Nie chciałbym by ktoś je usłyszał i powiedział "w takim razie chyba sobie odpuszczę". To wciąż opowieść o tych samych ludziach, podobnie jak wcześniej pełna humoru i akcji. Wciąż oglądając nasz serial można się świetnie bawić. Mnóstwo śmiechu na pewno będzie przy drugim odcinku. To wciąż nasz serial.
MG: Pełen uroczego mroku.
KŚ: Popularność waszego serialu wykroczyła daleko poza Wielką Brytanię. Sam wspomniałeś o Południowej Korei, a tak jest niemal na całym świecie. Od Stanów po Japonię. Co myślicie o swoim wielkim fandomie?
MG: Myślisz, że jest większy od Godzilli?
SM: Gdy zaczynaliśmy, naprawdę tworzyliśmy ten serial dla siebie. Faktycznie odniósł wielki sukces - nic podobnego nie zdarzyło się w naszych karierach zawodowych. Jak widać sprawdził się w wielu miejscach i jak widać kręcimy go dla wszystkich. I staramy się robić to jak najlepiej.
KŚ: No właśnie. Niedawno w Polsce ukazała się manga będąca adaptacją pierwszych odcinków Sherlocka. Scena po scenie, zdanie po zdaniu. W tym komiksie to wasze nazwiska widnieją na okładce jako scenarzyści. Co sądzicie o takich wyrazach uwielbienia dla waszego serialu?
MG: Pewnie niektórzy myślą, że mamy dużo czasu, skoro piszemy scenariusze do japońskich komiksów.
SM: To świetna sprawa. Kolejna adaptacja. Kolejna edycja. Nigdy za dużo Sherlocka.
MG: Nawet nie wiem jak się do tego odnieść. Szczerze mówiąc nie mam dość czasu, by nadążać za wszystkimi tego typu wydawnictwami, ale jeśli to wychodzi w kolejnych językach brzmi to naprawdę imponująco.
KŚ: Mówiliście o żarcie, który czeka od lat na swoje miejsce. Jeśli są takie, które nie zmieściły się w czwartym sezonie to możemy liczyć, że pojawią się w piątym?
MG: Nie, tamten o którym mówiliśmy już wiemy, że będzie w siódmym.
SM: Rozumiem, że w ten sposób próbujesz spytać, czy będzie piąty sezon. Szczera odpowiedź może być tylko jedna - nie wiemy. Tak naprawdę za każdym razem zostajemy z dużą porcją pomysłów i wątków na następny raz i za każdym razem nie wiemy, czy ten następny raz będzie.
KŚ: Czy coś zmieni gdy ten nowy, czwarty sezon okaże się wielkim sukcesem?
SM: Wtedy będziemy o tym rozmawiać. Najpierw po prostu my dwaj. Właśnie tak to wygląda - musimy być obaj przekonani. Z jednej strony nie chcemy porzucić tego serialu póki nas to bawi i mamy coś fajnego do opowiedzenia, a z drugiej nie chcemy go ciągnąć na siłę. Więc po pierwsze spotkamy się i zastanowimy o czym to miałoby być tym razem. Czy mamy jeszcze coś ciekawego w zanadrzu?
KŚ: A macie?
SM: Wciąż tak sądzę.
MG: Obaj uwielbiamy Conan Doyle'a. A przecież on przez lata napisał ponad sześćdziesiąt historii z Sherlockiem. My robimy tylko trzy odcinki co kilka lat. Wybieramy sobie wątki, pomysły, pojedyncze chwyty, ale lista tych, które chcemy tu umieścić powoli się kurczy. A i my musimy być coraz bardziej twórczy. Wciąż pełni świeżych pomysłów. Tego wymagają widzowie, ale także aktorzy. Oni chcieliby zagrać coś innego, nowego. Oni pytają - czym moja postać dziś różni się od tej z 2010 r? Bo przecież nie może być taka sama. Potrzebne są nowe wyzwania, nowe rozwiązania. Skala problemu rośnie. Od początku umówiliśmy się, że nie robimy serialu z gatunku "zagadka kryminalna co tydzień", gdzie każdy odcinek kończy się najazdem na polana płonące w kominku zadowolonych z rozwiązania sprawy detektywów.
SM: U nas każdy odcinek musi być przełomem, wydarzeniem. Tak to sobie wymyśliliśmy. I tego się trzymamy.
KŚ: To może po sukcesie zeszłorocznego pojedynczego, świątecznego odcinka to jest formuła, do której moglibyście wracać?
SM: To się sprawdziło, ale wolę formułę trzech odcinków. Daje więcej możliwości, jest elastyczniejsza. Ale oczywiście niczego nie wykluczamy. My naprawdę nie wiemy co będzie dalej.
KŚ: A czy wiecie jak chcecie skończyć ten serial? Jeśli kiedyś uznacie, że to już ten moment.
MG: Oczywiście, że wiemy jak skończy się Sherlock. Zgodnie z książkowym oryginałem. Sherlock na emeryturze hoduje pszczoły.
SM: Tu nie będziemy się bawić w żadne herezje. Stary człowiek i pszczoły.
MG: Może nawet nie taki stary. To nie jest do końca powiedziane...
SM: Zobaczymy.
KŚ: W jaki sposób piszecie? Jak dzielicie się pracą?
MG: Najpierw wszystko przegadujemy, a potem siadamy do pracy. Często piszemy zmianami. Tym razem ja pisałem pierwszy odcinek, Stephen drugi, a trzeci robiliśmy już wspólnie. To jakoś samo organicznie się dzieje, wypływa z nas, choć oczywiście mamy zupełnie różne style pracy. Stephen zawsze pisze, zawsze jest w pracy, wciąż tworzy. Tym bardziej, że jeszcze przecież wciąż jest showrunnerem serialu Doctor Who. On ostatni wolny dzień miał chyba w 1914 r.
SM: Czyli czterdzieści siedem lat przed dniem w którym się urodziłem...
MG: No właśnie. Ja mam trochę inaczej. Ale faktycznie najlepiej nam się piszę razem. To świetna zabawa. Zwłaszcza ostatnim razem. Bo pojechaliśmy pisać do Maroka.
SM: Było super.
MG: Tak, okazało się to rewelacyjnym rozwiązaniem. Siadaliśmy po śniadaniu, trochę pisaliśmy trzeci odcinek, rozmawialiśmy o poprawkach w dwóch już napisanych, potem lunch, potem znowu pisanie i gadanie. W ciągu tygodnia zrobiliśmy tak dużo, że gdy efekty zobaczyła Sue Verture, nasza producentka, wysłała nas tam z powrotem. I tym razem to produkcja już za nas płaciła.
KŚ: Z której postaci w serialu jesteście najbardziej dumni?
SM: Nie licząc oczywiście głównej pary, zawsze najbardziej mi się podoba to jak rozwijamy postać pani Hudson. Wciąż robimy to samo, ale za każdym razem mnie to bawi.
MG: Bo przecież w literackim oryginale to praktycznie przezroczysta postać. Nic o niej tam nie ma.
SM: A my dokładamy jej bizantyjską wręcz biografię.
MG: To dopiero mroczna postać. Wdowa po dealerze narkotykowym.
KŚ: A czy jest jakaś kolejna marka, którą chcielibyście się zająć?
MG: Cóż, pamiętam jak przed laty siedzieliśmy w knajpce i rozmawialiśmy właśnie o tym, że fajnie by było zrobić coś z Sherlockiem czy Doctorem Who. A potem jeszcze mówiliśmy o Jamesie Bondzie... Kto wie, co z tego będzie...
SM: Ale to nie jest tak, że my rozmawiamy tylko o pracy. W końcu nie na tym polegają przyjaźnie.
MG: Jasne. Jedni w ramach przyjaźni chodzą na ryby inny wspólnie biegają, my wspólnie wymyślamy i kręcimy filmy.