Jak się odkochać. Wiktoria Kruszczyńska o filmie [WYWIAD]
Wiktoria Kruszczyńska to aktorka, która szturmem weszła do polskiego kina. Pojawia się w coraz ciekawszych i zapadających w pamięć rolach. W 2024 roku zagrała w produkcji Idź pod prąd, za którą otrzymała nominację za najlepszą drugoplanową rolę na festiwalu w Gdyni.
Kamila Bągorska: Festiwal Filmowy w Gdyni ma dla ciebie sentymentalny wymiar – która to już twoja edycja?
Wiktoria Kruszczynska: W Gdyni jestem, zdaje się, piąty raz. Na festiwale filmowe jeżdżę głównie latem, szczególnie cenię Nowe Horyzonty, bo dużo tam kina eksperymentalnego i offowego z różnych krajów. Ale największy sentyment i jakieś prywatne uczucia mam do Gdyni. Zawsze jestem ciekawa nowego polskiego kina. I to na Festiwalu w Gdyni po raz pierwszy zobaczyłam swoją twarz na wielkim ekranie. To był film Wszystkie nasze strachy, nagrodzony wtedy Złotymi Lwami. Byłam na drugim roku studiów w Filmówce. Grałam w filmie trzecioplanową rolę, ale to były duże emocje, po seansie byłam tak spocona, że przykleiłam się do fotela.
Od tamtej pory mam szczęście być tu z filmem praktycznie co roku. Rok temu z Idź pod prąd, dwa lata temu z krótkometrażowym filmem Followers, Kuby Radeja, który zdobył wyróżnienie. W tym roku również jestem z shortem.
W tym roku na dużym ekranie możemy cię zobaczyć w filmie krótkometrażowym Varvary Zarytskiej Jak się odkochać. Grasz w nim postać Agaty. Jak czujesz się w tej roli?
Poczułam, jak cenne jest, gdy z reżyserką stajemy się po prostu koleżankami. Varvara podzieliła się ze mną swoją osobistą historią, a ja dzięki temu mogłam w to wejść na głębszym poziomie. Rozmowy przy papierosie stały się dla mnie polem do zrozumienia tej postaci. Film Varvary to historia o ślepej miłości i próbie odkochania się, która nie udziela gotowej odpowiedzi. Agata przechodzi różne emocje, a ja mogłam w sobie dzięki niej otworzyć rzeczy, których wcześniej nie znałam. Zwykle gram bardziej cyniczne, waleczne czy złamane bohaterki, a Agata jest delikatna, ślepo zakochana, dla mnie wręcz naiwna – to coś nowego dla mnie. Ale w tej naiwności jest jej siła, jakaś głębsza prawda. Dziś, oglądając film z perspektywy czasu, jestem dumna, że udało mi się wydobyć coś z zupełnie innego rejestru. Sama się nie poznaję.
Bohaterka bardzo różni się od ciebie prywatnie. Sama rola była dla ciebie wyzwaniem, a więc jak udało ci się ją zbudować?
Słuchałam Varvary. Nasze rozmowy sprawiły, że zrozumiałam jej wrażliwość i perspektywę. A jednocześnie mogłam nałożyć na to swoje pomysły. Zresztą przez swój wkład w dialogi i różne rozwiązania jestem wpisana jako współpraca scenariuszowa przy tym filmie. Na przykład tipsy, seksowne ubrania, o które walczyłam, dla mnie to jakiś symbol ukrywania się, chęci kuszenia i przypodobania się – ale tylko w przypadku tej bohaterki tak się to czyta. Bo w innej historii znaczyłoby to zupełnie co innego, np. wyzwolenie, wolność. Oczywiście wszystko zależy od tego, jak się to ogrywa. Bardzo doceniam w Varvarze to, że oprócz swojej wrażliwości i inteligencji, chciała też wsłuchać się w to, co mogłam jej dać.
To bardzo czuły film. Zdjęcia były kręcone na taśmie, której nie było za dużo ze względu na skąpy budżet. Mieliśmy zazwyczaj jednego dubla, czasem dwa duble, a aktorstwo miało być dokumentalne, bardzo naturalne. Ja uwielbiam improwizować, jestem trochę dzikusem, ale to się na starcie nieco wyklucza, więc trzeba było sobie w ekipie zaufać, być w pewnych ramach, doprecyzowaniem w kadrze czy w świetle, a jednocześnie pozwolić sobie na tę wolność, być czujnym, robić rzeczy wynikające z momentu, z serca, nie zawsze ustalone.
fot. zrzut ekranu z transmisji z festiwalu filmowego w GdyniKrótki metraż to wciąż nieco nieodkryta i niedoceniona forma. Mogłabyś opowiedzieć, jakie wyzwania aktorskie niesie ze sobą i przybliżyć kulisy powstawania filmu krótkometrażowego?
Uwielbiam krótkie metraże. Mimo że pracuję też w teatrze i przy dużych filmowych produkcjach, zależy mi na łączeniu różnych światów. Shorty są mi bliskie, bo studiowałam w łódzkiej filmówce. Tam pracowałam ze studentami, widziałam ich determinację i walkę o każdy kadr. W krótkich metrażach liczy się precyzja – ograniczony czas, mały budżet, krótki materiał. W montażu często trzeba skracać sceny, kompresować emocje. A mimo to powstaje coś bardzo autorskiego i szczerego. W żadnej wielkiej produkcji nie zdarzyłoby się, że z braku kasy spałabym w pokoju postaci. Tutaj tak było – budziłam się, a ekipa z kamerą wchodziła do pokoju! To są magiczne wspomnienia.
W Jak się odkochać czuć ogromną naturalność i niezwykłą intymność. Trudno uwierzyć, że na planie była kamera.
Myślę, że na tym zależało Varvarze najbardziej. Żeby widz miał wrażenie, że jest z bohaterką tuż obok: pod kołdrą, pod prysznicem, w jej emocjach. Niektóre ujęcia są bardzo bliskie, może nawet przekraczające komfort widza, ale takie było założenie. Dla mnie to była możliwość zagrania zupełnie nie „po warunkach”, wcielenia się w dziewczynę o zupełnie innym światopoglądzie. Jestem za tę rolę bardzo wdzięczna.
Filmy krótkometrażowe w zaledwie kilkanaście minut potrafią przekazać widzowi ogrom emocji, a jednak rzadko się po nie sięga. Ciężko wypromować takie filmy? Dlaczego? Jak to wygląda z perspektywy aktorki?
Nie wiem. Ja widzę co roku bardzo dużo shortów, ale żyję w pewnej bańce. Jeżdżę na festiwale, gdzie oglądam czasem po 25 filmów dziennie. Być może problem leży w promocji krótkich metraży. Na platformach streamingowych mało jest shortów. A przecież na platformach więcej teraz osób niż w kinach, co jest bardzo przykre. Mogłaby pojawić się osobna zakładka „shorts”.
Brzmi jak przestrzeń pełna pasji i autentyczności. Mimo że te filmy mają renomę kina niszowego, widać w nich niezwykłą magię – coś, co jest jeszcze nieodkryte. Zgodzisz się z tym stwierdzeniem?
Dla mnie ta forma jest ważna, ale też trudna. Widzę ogromny zapał ludzi, którzy je tworzą – często całkowicie za darmo lub za małe kwoty. Sama niedawno zagrałam w shorcie o budżecie 7,5 tysiąca. To jest nic, ale już na planie widziałam, że kadry wyglądały obłędnie. Czuć, że tworzyli go ludzie z gustem.
Mamy na świecie masę kasiastych filmów o niczym albo o głupiej treści. Nie wiem, czemu to się sprzedaje i kto to ogląda. Mamy też świetne, komercyjne filmy, wielkie, jakościowe produkcje, wiadomo. A shorty z kolei to dla mnie kino zrobione z miłości do filmu, często próby stworzenia nowego języka, eksperymentu. Zazwyczaj to czuć. Czasem też osoby porywają się na zrobienie shorta, byle odhaczyć sobie jakiś challenge w życiu, ale nie mam na myśli tego przypadku.
Jeśli jakiś scenariusz mnie zainteresuje, przygotowuję się do niego tak samo poważnie jak do produkcji wysokobudżetowej, za którą dostałabym wynagrodzenie. Z szacunku do twórców, którzy wkładają w to serce.
Dostaję często propozycje krótkich filmów, ale żeby napisać dobry short, potrzeba naprawdę przemyślanego scenariusza, bo to bardzo trudny metraż. Zmieścić w takim czasie historię, która jeszcze w dodatku będzie poruszać, a nie tylko referować. Co roku wybieram z dwa najlepsze według mnie scenariusze i robię to z pasji. Kibicuję reżyserom, z którymi pracowałam w tym roku.
Bardzo cenię te osoby, mimo że robią zupełnie różne kino, w kompletnie odmiennym stylu. Lubię pracować w różnych konwencjach. Do Jak się odkochać nagrywałam postsynchrony sama w domu na swoim mikrofonie, bo nie było kasy na studio.
Wróćmy jeszcze do Jak się odkochać. Co chciałabyś, aby widzowie wynieśli z tego filmu?
To bardzo czuła, osobista opowieść. To film o zdradzie i odkrywaniu jakiejś prawdy. A dla mnie, prywatnie, to też historia o daniu sobie prawa do słabości. Żyjemy w świecie, w którym kobiety często muszą być silne, odporne – bo tego wymaga świat. A moja bohaterka Agata pozwala sobie na tęsknotę, cierpienie, idealizację, naiwność, jeszcze w dodatku przed kamerą. Przy chłopaku zakłada jakąś maskę idealnej lali, a przed kamerą się otwiera. Ten film otworzył we mnie jakąś nową czułość.
Podkreśla siłę kobiecą, ale z zachowaniem delikatności, intymności, bez przekłamania. Porusza bardzo ważny temat w oryginalny sposób.
To prawda. Siła, która polega na przyznaniu się przed samą sobą do tego, co trudne.
fot. - kadr z filmu Jak się odkochać / materiały prasoweRozmawiamy o aktorstwie, ale ciekawi mnie jeszcze aspekt twojej muzyki. Tworzysz muzykę elektroniczną – skąd wzięła się ta pasja?
Z potrzeby odpoczynku. Wiem, to brzmi paradoksalnie. Praca aktora, przynajmniej dla mnie, jest intensywna – emocjonalnie i fizycznie. A tworzenie muzyki to dla mnie relaks. Siedzę przy komputerze, klikam, nagrywam, nic mnie nie obciąża. Kiedy rok temu w jednej produkcji zrezygnowano ze mnie przez zmianę wizji na postać, nagle kalendarz zwolnił mi się na ponad miesiąc. Od razu po szkole dostałam etat w teatrze, a pomiędzy spektaklami staram się organizować sobie czas w filmie, bo kocham tę pracę. A tu nagle zyskałam wolny czas i poczułam, że chcę się zrelaksować, zrobić coś odmiennego, coś, o czym zawsze marzyłam. Wróciłam do tekstów, które napisałam lata temu, i przez miesiąc tworzyłam muzę. Ale nie traktuję muzyki jako pracy, tylko jako przyjemność i wolność. I chcę, żeby tak zostało.
A jak godzisz obie te rzeczy? Czy muzyka i aktorstwo jakoś się uzupełniają?
W ogóle o tym nie myślę. Nazwałam album Effortless. Tworzę w mieszkaniu, bez żadnej presji. Pracuję dużo jako aktorka, od początku roku nie miałam za wiele wolnego, ale jakoś mimowolnie znajduję czas na muzę. Nie wiem, jak mój czas uległ rozciągnięciu. To się układa samo. Co prawda nie mam czasu na tiktoki, mówienie do kamery i promocję w rolkach. Ale też nie chcę tego robić, bo tego nie lubię.
Ostatnio bliska osoba wysłała mi screen, że te kawałki wyróżniono na ważnych playlistach i byłam nawet na okładce jednej z nich. Szczerze mówiąc, myślałam, że to żart zrobiony przez AI. Nie spodziewałam się niczego, nawet tego, że będę grać na żywo. To może wydaje się jakoś powiązane z aktorstwem, ale dla mnie nie bardzo. Scena i emocje są wspólnym mianownikiem. Ale kondycja jest zupełnie inna, przede wszystkim występuję jako ja, nie jako postać. To było podczas pierwszego koncertu bardzo dziwne.
Mam dużo rzeczy w szufladzie, niektóre sprzed pięciu lat. Jeśli chcę coś wydać – wydaję. Jeśli nie – zostawiam dla siebie.
Jako aktorka bywam czasem obciążona, to normalne – po intensywnej pracy fizycznej, emocjonalnej, bez przerw, czy po secie spektakli organizm zwyczajnie czuje zmęczenie. W tym roku od lutego do końca roku nie będę miała przerwy, wskakuję z projektu w projekt, nawet w drugi dzień świąt i Sylwestra zagramy spektakle. Dzięki temu, że muzyka to hobby, jest dla mnie absolutnie kojąca i relaksująca. Nie mam deadline'ów. Tworzę, kiedy chcę. I uważam, że hobby to niezwykle ważny aspekt życia człowieka. Nawet jeśli praca jest pasją, to tzw. odskocznia jest niezbędna.
A zostawiasz sobie przestrzeń na eksperymenty? Jakiś nowy styl, masz już jakieś pomysły czy zostajesz przy elektronice?
Teraz tworzę elektronikę i zostanę przy tym, zamiast żywych instrumentów. Zrobiłam rok temu muzykę do wystawy muzycznej w Galerii Czwartek, w bardziej eksperymentalnej formie, jako soundy i ambienty, z żywym instrumentem. Ale to, co teraz publikuję, też nie ma klasycznej konstrukcji. Śpiewam to, co mam w sobie, improwizuję, dźwięki same wychodzą i po prostu eksploruję to.
A myślałaś o użyciu swojej muzyki jako soundtracka do jakiegoś filmu? Żeby połączyć oba te światy? Czy wolisz je rozgraniczać?
Ostatnio dostałam propozycję, żeby mój utwór znalazł się w filmie, ale akurat w tym przypadku nie byłam do tego przekonana, bo uważam, że nie pasował do postaci. Na przyszłość się jednak nie zamykam – jestem otwarta na różne możliwości. Może sama wyjdę kiedyś z taką propozycją do jakiejś bohaterki.
Zarówno do aktorstwa, jak i muzyki podchodzisz z niezwykłą pasją i zaangażowaniem. To bardzo inspirujące, zwłaszcza dla młodych ludzi. Spodziewałaś się takiego sukcesu? Czujesz się doceniona?
Nie czuję jeszcze wielkiego sukcesu, raczej jakieś sukcesiki, ale może mam za wysokie oczekiwania? Albo za małe ego? Cieszę się z tego, co mam. Doceniam to. Nie myślę o aktorstwie w kategoriach sukcesu. Pracuję, rozwijam się i poznaję różne formy, poszerzam swoje możliwości i odkrywam zakamarki osobowości dzięki tej pracy. Jeśli chodzi o muzykę – zupełnie się nie spodziewałam, że będę grała na żywo. Nie miałam żadnych oczekiwań, więc trudno powiedzieć, że czuję się doceniona. Jednak jest mi niezmiernie miło. Lubię czuć połączenie z ludźmi podczas koncertów – na jednym festiwalu para położyła się na głośniku i odpaliła papierosy, byłam jak w transie, tylko dla nich.