Miłość do Pierścieni Władzy to nie zbrodnia: apel do fanów
Stęskniliście się za kontrowersjami, które wciąż przyklejają się do serialowego Władcy Pierścieni? Pewnie nie. A jednak produkcja znów prowokuje do dyskusji.
Po wypuszczeniu pierwszego zwiastuna nowego sezonu Pierścieni Władzy sieć znowu ugięła się pod naciskiem polaryzujących dyskusji fanów. W wielu przypadkach mamy do czynienia z dobrze znanymi już melodiami, do których nie warto wracać. Natomiast jeden wątek mnie zafrapował. Zacząłem zastanawiać się, czy można jeszcze rozmawiać o serialu Amazona bez wartościowania i dzielenia widzów na lepszych i gorszych?
Nowy zwiastun Pierścieni Władzy nie wyzwolił we mnie szczególnych emocji, ale naszła mnie taka myśl: w sumie dobrze bawiłem się na pierwszym sezonie. Jasne, to nie do końca udany serial i na pewno nie może równać się z – sorry, ale jak już do czegoś porównywać, to do najlepszych – Grą o tron. Dla Patricka McKaya i Johna D. Payne'a (twórców serialowego Władcy Pierścieni) sypnięcie pieniędzy przez Jeffa Bezosa było jak spełnienie marzeń. Fani tego samego powiedzieć nie mogą, bo jednak upłynie jeszcze trochę czasu, zanim wymieniony duet twórców da światu hit.
Krótko: Amazon mógł lepiej dobrać kreatywny zespół do produkcji dzieła w ramach tej franczyzy. Jednak i tak szanuję McKaya i Payne’a, bo – biorąc pod uwagę fakt, że bazowali wyłącznie na przypisach z Silmarillionu i Niedokończonych Opowieściach – udało im się stworzyć serial bardzo przyjemny w odbiorze. Idealny do konsumowania kotleta. Fabułę rozciągniętą i nierówną, ale zasługującą na przynajmniej kilka ciepłych słów.
Ma być tak, jak chcemy. I koniec dyskusji!
Trzeba mieć sporo złej woli, żeby nie znaleźć w danym tytule choćby jednej pozytywnej rzeczy. Niech to będzie nawet jedna scena, jeden dialog, jedna aktorka lub jeden aktor. Nawet w najgorszych filmach, wyciągniętych z dna kinowych rankingów, da się znaleźć zabawne i umilające czas elementy. Możemy czerpać przyjemność chociażby z tego, jak bardzo dana rzecz została źle zrealizowana. Jak się jednak okazuje – tak nie można i tak nie wypada szanującym się ludziom. Zwłaszcza jeśli mówimy o produkcjach z dużych franczyz, no bo tutaj nie ma miejsca na pomyłki. Ocena przychylna w przypadku Pierścieni Władzy spotyka się wśród części widzów z niezrozumieniem, a w najgorszym wypadku z oburzeniem.
Bywa, że są to tylko niewinne śmieszki, ale wiecie, jak to w Internecie – nie brakuje też przekraczania granic dobrego smaku i wylewania jadu w sekcjach komentarzy. Pamiętacie może jeszcze takie numery, jak choćby jazda po autorach pozytywnych recenzji, co działo się między innymi na łamach naEKRANIE (ciągle zazdroszczę Piotrkowi Piskozubowi twardej głowy)? Pozytywne opinie tłumaczono sobie tym, że "Bezos posmarował". W sieci dominują bardzo skrajne opinie, moim zdaniem przesadzone z obu stron, wszak na stronach z agregatorami ocen mamy zarówno widzów bombardujących jedynkami, jak i tych wystawiających dychy. A przecież seriali zasługujących na takie noty jest naprawdę niewiele.
Do znudzenia można powtarzać, że szkoła nie uczy nas myślenia "poza pudełkiem", że nie jest zainteresowana tym, byśmy mieli swoje zdanie i potrafili podpierać je sensownymi argumentami. A to niesie za sobą wiele konsekwencji – trudno nam wyrażać własne opinie, ale chyba jeszcze trudniej jest zaakceptować zdanie innych. Stąd dużo emocji i skrajne komentarze –"zaje*iste" albo "g*wniane". I absolutnie nie ma niczego pośrodku. Dyskusja w komentarzach pod polaryzującymi i głośnymi tematami zawsze jest trudna, ale nie można godzić się na sytuacje, w których chwalenie serialu spotyka się z obrażaniem czyjejś inteligencji lub stwierdzeniami, że tylko dziwacy dobrze bawią się na wspólnych wędrówkach Nieznajomego z Hartfootami.
Mam gdzieś wszystkie krytyczne opinie na temat serialu. Nie wchodzę w takie wątki na Twitterze, unikam ich w sekcjach komentarzy. Myślę inaczej i nie potrzebuję konfrontować tego z radykalnymi ocenami. Wkurzam się jednak na widok wpisów i materiałów wideo krytykujących osoby, które przyznały, że produkcja im się podobała. Łatwo o nieprzyjemne wpisy ze strony antyfanów (nazywanego przez nich złośliwie Rings of Pała), czemu w tym apelu chciałbym się stanowczo sprzeciwić. Mam wrażenie, że wynika to po części z frustracji powstania nieudanego ich zdaniem serialu, ale po części jest to zamknięcie się na odmienne opinie. Zaryzykowałbym nawet tezę, że oto doszło do zjawiska gatekeepingu – popularnego bardziej w fandomach growych, ale niestety obecnego teraz przy produkcjach filmowych i serialowych.
O co chodzi z tym ostatnim? Jest to, najkrócej rzecz ujmując, tworzenie muru między "prawdziwymi" fanami a osobami z zewnątrz. Przykładem niech będzie krytyka spadająca na gracza za to, że chce przejść dany tytuł po swojemu. Lubisz Ostatniego Jedi od Riana Johnsona? To nie jesteś prawdziwym fanem Gwiezdnych Wojen, bo prawdziwy fan Gwiezdnych Wojen nie może zaakceptować tego, co zaproponował reżyser. Wychodzenie poza schemat nie jest mile widziane. Trzeba narzucić innym swoje zdanie na temat jakiegoś świata lub uniwersum.
Traktowanie w sposób zaborczy zainteresowań – bez dopuszczania innych do dzielenia się dobrami danego wycinka popkulturowej rzeczywistości – to rzecz godna potępienia. Nie uważam, że droga obrana przez firmę Amazon jest najwłaściwsza, ale też nie jestem szczególnie przywiązany do książkowych oryginałów. Czemu moja ocena serialu miałaby być przez to mniej istotna? Odmienne wizje względem tych oczekiwanych przez fandomy zaobserwowaliśmy też przy Wiedźminie od Netflixa. Tomasz Bagiński bez cienia żenady mówił o "dostosowaniu książek do gustów zachodniej widowni". To chluby na pewno twórcom nie przynosi, ale jednak na niektórych to zadziałało, bo Wiedźmin stał się ulubioną produkcją licznego grona odbiorców (przy trzecim sezonie zauważalne spadki). Po prostu dla jakiegoś Amerykanina z małego lub dużego miasta pierwsze serialowe spotkanie z Geraltem było fantastyczną zabawą. Jak sięgnie potem po książki lub gry, to chociaż doczekamy się pozytywnego finału.
Czy ludzie mają prawo lubić to, co chcą?
Nieprzypadkowo wspomniałem słowa Bagińskiego, bo wiadomo, że Pierścienie Władzy i Wiedźmin to wykalkulowane produkty skierowane do jak największej liczby widzów. Fani znający oryginał mają oczywiście prawo oburzyć się na to, że w imię komercji nie wykorzystano prawdziwego potencjału dzieł. Jednak prawda jest taka, że oba te tytuły trafiły w gusta widzów, którzy z oryginałami się nie zapoznali, a być może – jak już wspomniałem – uczynią to dopiero dzięki premierze serialu.
Ilekroć czytam o zamachach na książki, niszczeniu prozy Tolkiena lub o tym, że autor przewraca się w grobie, to chce mi się zwyczajnie śmiać, bo przecież nawet najgorszy serial nie ma takiej mocy, by zniszczyć oryginał. Nikt go nie schował do piwnicy ani nie zastąpił. Wreszcie – nie powinno to negatywnie wpływać na nasze wspomnienia i doświadczenia. Gdy wracam do prozy Sapkowskiego, nie widzę oczami wyobraźni kadrów z serialu. Geralt dalej jest tym Geraltem, którego wizerunek wytworzyłem sobie jako nastolatek. I nie, nie przypomina ani trochę Henry’ego Cavilla czy bohatera z gier CD Projekt Red. Zła produkcja nie wpływa negatywnie na moje postrzeganie oryginału. Ba, sprawia nawet, że kocham go jeszcze bardziej. Możecie się podzielić swoimi doświadczeniami w komentarzach.
Dajmy ludziom lubić to, co chcą, i nie stygmatyzujmy ich za to. Nie wartościujmy, bo nie ma w tym nic fajnego. Nie nazywajmy fanów Pierścieni władzy "mniej sprawnymi intelektualnie", bo serialowi Amazona daleko do robienia z widza głupka. Jasne, są logiczne i strukturalne błędy (Galadriela bijąca rekordy dystansowe w pływaniu), ale nie takie rzeczy działy się w produkcjach fantasy.
I zauważcie – nie odnoszę się wcale do tego, że krytyka serialu Amazona jest sprowadzana do parteru i określana krótko "hejtem" lub "rasizmem". Chodzi mi tylko o obecne niedowierzanie, że komuś ten serial może się podobać. O to, że krytycy serialu przez różne powody – nieistotne dla tego artykułu – uderzają też w widzów, którzy mają pełne prawo do tego, by się przy jakimś tytule dobrze bawić. Krytyka jest ważna, bo wszystkim nam powinno zależeć na tym, żeby podnosić poziom produkcji, szczególnie w przypadku adaptowania tak ważnych kulturowo rzeczy, jak powieści Tolkiena.
Czekam na koniec Wiedźmina od Netflixa, bo może to przyspieszy o kilka lat powstanie nowej adaptacji, która zostanie napisana przez zawodowców, a nie początkujących scenarzystów. Ale kim jesteśmy, by nazywać kogoś głupcem, bo ogląda coś, co sami uważamy za złe? I tylko nie piszcie, że to jakiś mały odsetek komentujących, bo większość po prostu krytykuje sam serial, bez odnoszenia się do niskiego procenta chwalących tę produkcję. To nie dotyczy tylko Pierścieni Władzy! To samo dzieje się w każdym innym medium, w którym są osoby gotowe ułożyć usta w dzióbek i cmokać na gawiedź, która cieszy się czymś niskich lotów, zamiast sięgnąć wyżej. To nie są moim zdaniem odpowiednie narzędzia do tego, by walczyć o wzrost jakości dzieł kultury. To chamstwo lub przejaw snobizmu.
I jeszcze małe wtrącenie na koniec, a może raczej synteza tego, co napisałem wyżej – uważam Rings of Power za serialowego średniaka, komercyjny produkt kiepski światotwórczo, który nie wyłapał tego, co istotne w gatunku. Jednak nie uważam, że to serial zły. Czy to oznacza, że mam mało oleju w głowie (część komentujących z pewnością napisze, że tak)? Jeśli chcemy wyrazić swoją opinię o jakimś serialu, nie musimy stawiać się w roli tego lepszego. Kropka.