Złoczyńcy w centrum Gwiezdnych Wojen? Nadszedł na to czas
4 maja to wielkie święto każdego fana, czyli oficjalny dzień Gwiezdnych Wojen. Natomiast 5 maja mamy kontynuację w postaci święta Revenge of The Fifth, czyli dzień poświęcony celebracji złoczyńców tego uniwersum. W tekście zastanowię się nad tym, czy Gwiezdne Wojny mogą pójść trendem ostatnio nabierającym tempa w Hollywood. Czy czarny charakter może dostać własny film w tym świecie?
W ostatnich latach można zauważyć pewien eksperyment w hollywoodzkim kinie wysokobudżetowym. Postacie, które wyraźnie są uważane za czarne charaktery, dostają własne filmy. Wszystko zaczęło się od Maleficent z Angeliną Jolie w roli tytułowej. Polegało to na tym, by przedstawić tę postać jako nie do końca złą, ale równocześnie nie do końca dobrą. Efekt spodobał się publiczności i w planach są kolejne filmy, w których złoczyńca lub jak kto woli antybohater będzie w centrum fabuły. Można tu wymienić m.in. Deathstroke'a oraz Black Adama z uniwersum DC oraz Venom, czyli słynnego wroga Spider-Mana. A przecież był też Suicide Squad. To oczywiście niesie ryzyko, bo mówimy w końcu o postaciach, które są złe, więc muszą się odpowiednio zachowywać i podejmować określone decyzje. Jeden krok w złą stronę może sprawić, że przestaniemy w nich wierzyć, bo twórcy na siłę będą chcieli wmówić widzom, że oni są dobrzy. Tak to nie działa, bo to nadal musi mieć korzenie osadzone w charakterze postaci. Chyba najlepszym przykładem jest Thanos z Avengers: Infinity War, który jest zły, podejmuje decyzje z naszej perspektywy okropne, ale ma zrozumiałe motywacje i wierzy, że postępuje słusznie.
To wszystko mnie zastanawia, kiedy Gwiezdne Wojny podepną się pod te eksperymenty, bo chyba jeszcze za wcześnie, by nazwać to trendem w kinie. Czy w tym uniwersum jest miejsce na film o czarnym charakterze? Czy w ogóle widz jest na to gotowy? Wydaje się, że Lucasfilm jest świadomy, że odbiorcy przez jakiś czas będą potrzebować znajomego punktu zaczepienia, czyli jakichś związków z Gwiezdną Sagą, by mogli się wciągnąć w ten świat. Rogue One: A Star Wars Story jest przykładem na to, że tzw. Gwiezdne Wojny - historie są swoistym polem do eksperymentu, by powoli widza przyzwyczajać do czegoś nowego. To był pierwszy film, który przyjął sferę szarości do filmowej części uniwersum i dał do zrozumienia, że baśniowość koniec końców musi przejść w stan spoczynku. Ona jest zarezerwowana dla Gwiezdnej Sagi, ale obok i docelowo po jej zakończeniu czas na coś nowego. Zauważcie, że jak w Łotrze 1 wszystko stawało się szare (Rebelia nie tak śnieżnobiała, podejmowanie decyzji sprzecznych z moralnością), tak Han Solo teoretycznie idzie krok dalej. Po raz pierwszy mamy kogoś, kto do końca nie jest bohaterem, bo jest przestępcą i fabuła rozgrywa się w kryminalnym świecie. Coś, czego jeszcze nie było w kinowych Star Wars, co - miejmy nadzieje - pokaże nam kolejny krok ewolucji eksperymentu.
Han nie jest ani kimś szczerze dobrym, ani tym bardziej złoczyńcą. To uniwersum ma nieograniczone możliwości, które koniec końców muszą być wykorzystane. Jest tu miejsce na filmy z drugiej perspektywy, gdzie postać w centrum historii nie będzie rycerzem na białogrzywym tauntaunie. Nie chodzi mi nawet o zrobieniu czegoś w pełni z perspektywy Imperium, choć to samo w sobie byłoby interesujące, ale zarazem trudne do zrealizowania, bo nawet jeśli ktoś jest zły, jego działania muszą mieć jakiś dobry cel. Patrząc na to z innej strony: zło to przecież tak naprawdę perspektywa danej osoby. Dobrze pokazuje to książka Star Wars: Lost Stars, gdzie oficerowie Imperium w pełni wierzą, że oni są po dobrej stronie, a Rebelianci to nikczemni terroryści. Jasne, w grę wchodzi propaganda, wychowanie i inne czynniki. To jednak jest dobre wyzwanie dla scenarzystów do wymyślenia czegoś, co nie będzie opowiadane w sprzeczności z charakterem imperialnego żołnierza, a zarazem pokaże ich jako ludzi. Tu kolejny przykład z książek, że się da: Inferno Squad, czyli historia o elitarnym oddziale Imperium podczas różnych misji. Głównie zmagają się z Marzycielami, czyli partyzantami nadal działającymi po śmierci Sawa Gerrery. Udało się pokazać te postacie w sposób ludzki z różnymi dylematami, ale zarazem ślepo wierzący w imperialne wartości. Bez potrzebny jakiegoś prania mózgu poprzez propagandę. A coś takiego w kinie lub telewizji mogłoby się sprawdzić. Na razie jednak brak Lucasfilmowi odwagi, co dobrze pokazuje fabuła gry Star Wars: Battlefront II, która miała szansę postawić ten krok dalej.
A przecież galaktyka Gwiezdnych Wojen to wiele innych możliwości. Wspomniany świat przestępczy to chyba najlepszy przykład. Kto by nie obejrzał filmu gangsterskiego w stylu The Godfather, ale właśnie w świecie Gwiezdnych Wojen? Galaktyka jest wielka, a organizacji przestępczych nie brakuje. A one przecież działały cały czas podczas panowania Republiki, Wojny Klonów czy także wojny Imperium z Rebelią. Ich interesy były prowadzone, a walka o strefy wpływu miała miejsce. Wyobrażacie sobie taki film w świecie Star Wars? Pełny kompletnie nieznanego nam świata, gdzie kartel Huttów czy Czarne Słońce rozdają karty? Może namiastkę tego zobaczymy w filmie o Solo, ale tutaj jest potencjał na zaoferowanie czegoś innego, nowego i ciekawego. Czegoś więcej niż oparcie na znanej postaci. Nawet byłoby jeszcze bardziej interesujące, gdyby bohaterem był właśnie Hutt w święcie przestępczym. Niekoniecznie Jabba, bo w końcu jedynym to on tam nie był. A poza przestępcami przecież mamy łowców nagród, slicerów (hakerzy w tym uniwersum), handlarzy przyprawami, skorumpowanych polityków, złych władców lokalnych systemów czy planet i można by wymieniać. Każdą taką historię można by opowiedzieć w sposób racjonalny, zgodny ze "złym" charakterem postaci, ale tak interesująco, byśmy jako widzowie mogli kibicować w jego dążeniach po trupach. To jest do zrobienia i zarazem wprowadziłoby to świeżość, której widzowie zaznajomieni tylko z filmami z Gwiezdnych Wojen mogą potraktować z zainteresowaniem. Sam chciałbym obejrzeć film o... Wielkim Admirale Thrawnie. Jedna z najpopularniejszych postaci Gwiezdnych Wojen zasługuje na to, bo jest niezwykle ciekawa, złożona i godna kinowego ekranu. W wykonaniu Larsa Mikkelsena mogłoby to wypaść fenomenalnie.
Prawda jest taka, że Gwiezdne Wojny nie muszą być wielkimi widowiskami z walkami, bitwami i stawką na skalę galaktyczną. Koniec końców Lucasfilm, eksperymentując w przyszłości nad nowymi rozwiązaniami. może iść w każdym kierunku. Czy to wspomniany film gangsterski, czy western, czy romans (fajnie byłoby zobaczyć coś dobrze zrobionego po koszmarze z Padme i Anakinem), czy nawet horror. I w takich gatunkach bohatera może być czarnym charakterem czy antybohaterem. A nawet złoczyńcą, bo to będzie drugorzędne, dopóki jego motywacje są przedstawione tak, że to ma sens w opowiadanej historii. Wydaje się, że tego właśnie potrzebujemy, by Gwiezdne Wojny wyewoluowały. By nie kojarzyły się już tylko z legendą kina i kosmiczną baśnią, ale z czymś rozbudowanym, ciekawym i bardzo różnorodnym. Jak jeszcze w filmowej części zostanie wprowadzana wyraźniejsza spójność z innymi mediami i produkcjami wzorem Marvela, to już w ogóle powinno działać wyśmienicie. Na razie są to drobne ciekawostki i delikatnie nawiązanie dla fanów, niewykorzystujące tworzonego potencjału.
To wszystko też pokazuje, że Lucasfilm nadal podchodzi do tematu bezpieczne, zachowawczo i z wielkim lękiem. Mroczne widmo podzieliło fanów i widzów nieprawdopodobnie. Negatywne komentarze o Ostatnim Jedi w porównaniu to zaledwie nic nieznaczący promil. Wierzę, że z czasem będą się otwierać i nabierać odwagi. Oby stało się to szybciej niż później, bo więcej różnorodności może nadać Star Wars nowego charakteru. A osadzenie w centrum historii kogoś nie do końca dobrego może być tego gwarancją.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe