Avengers miażdży box office. Co na to Gwiezdne wojny i reszta popkulturowego świata?
Najnowsza produkcja Marvel Studios zmiażdżyła box office, notując najlepsze otwarcie w historii kina. Czy znajdzie się film, który wymaże z tablic ten rekord?
Widowisko Avengers: Infinity War zanotowało rekordowe otwarcie w amerykańskim box office, zarabiając w pierwszy weekend ponad 250 milionów dolarów. Poprzedni najlepszy wynik należał do filmu z innej franczyzy Disneya, Star Wars: The Force Awakens, który w 2015 roku zarobił na dzień dobry 247,9 milionów dolarów. Z czego wziął się ten fenomen? Na pewno sukcesu najnowszej produkcji MCU możemy spokojnie pogratulować włodarzom Marvel Studios na czele z Kevinem Feige, który mozolnie od 10 lat budował kinowe uniwersum oparte na komiksach z ukochanymi bohaterami światowej popkultury. MCU przyczyniło się do tego, że gatunek kina komiksowego wszedł na zupełnie inny poziom, tworząc spójny świat, istną piaskownicę, w której obok siebie mogły bawić się takie postacie jak Iron Man, Kapitan Ameryka i skład Strażników Galaktyki. Avengers: Infinity War to uwiecznienie tej wieloletniej budowy, a także swoista laurka dla tego świata, w który wielu fanów zatopiło się w ciągu ostatnich lat. Jednak sukces tej produkcji nie polega tylko i wyłącznie na popularności gatunku i nerdgasmowi, który nam zapewnia, ale przede wszystkim na zmuszeniu do dyskusji i multiinterpretacji, którą reprezentuje. To film, na który najlepiej wybrać się kilka razy, aby zauważyć każdy szczegół i obrać swoją drogę postrzegania historii zaprezentowanej przez twórców. Ta produkcja nie bije po oczach dosłownością, ale otwiera ogromną furtkę dla dyskusji, dlatego rekord box office nie stanowił dla niej przeszkody. Czy jakiś film może marzyć o pobiciu tego wyniku?
Wydaje się, że najpewniejszym kandydatem do objęcia tronu produkcji z najlepszym otwarciem w box office jest IX epizod Gwiezdnych wojen, który zadebiutuje w przyszłym roku. Poprzednia odsłona sagi, Star Wars: The Last Jedi zebrała mieszane opinie wśród fanów, jednak finał trylogii na pewno spotka się z ogromnym zainteresowaniem, ponieważ odpowie na nurtujące od kilku lat wielbicieli pytania. Wszyscy chcą się przekonać, czy rodzice Rey rzeczywiście byli tylko zbieraczami złomu, zobaczyć jak zaprezentuje się starcie ciemnej i jasnej strony Mocy czy ujrzeć furtkę, która zaprowadzi do kolejnej trylogii. Tak to jest właśnie z finałami wspaniałych historii, które przez lata elektryzują widzów, nie tylko zapewniają odpowiedzi na nurtujące pytania, ale przede wszystkim gromadzą rzeszę fanów przed kinowymi ekranami. Okazja, aby zobaczyć być może po raz ostatni ukochane postacie z Gwiezdnej Sagi to przy okazji świetny moment dla specjalistów od marketingu z Lucasfilm. Sentyment i ogromny szacunek z jakim rzesza fanów traktuje Gwiezdne wojny zdecydowanie może przyczynić się do tego, że rekord należący do Marvel Studios może utrzymać się zaledwie przez 1,5 roku, do czasu aż kinami na całym świecie zawładną Rey, Kylo Ren i spółka.
Od razu przy tej okazji nasuwa się pytanie, co ma większy potencjał dla box office - najpopularniejsza saga science-fiction świata czy komiksowy świat MCU? Gwiezdne wojny od lat działają na emocje widzów na całym świecie, dzieląc się z nami kolejnymi odsłonami pięknej historii o miłości, rodzinie, przyjaźni, ale również o mrocznej stronie ludzkiej natury i zdradzie. Natomiast MCU jest być może największym popkulturowym wydarzeniem naszych czasów na miarę właśnie tego, co ze sferą kulturową świata zrobiły Gwiezdne wojny kilkadziesiąt lat temu. W ostatnich latach wielu twórców próbowało wykreować w swoich produkcjach świat, który mógłby mierzyć się z historią Lucasfilm i na zawsze wejść do kanonu popkultury. Ta bardzo trudna sztuka udała się producentom, reżyserom, scenarzystom, aktorom i wielu innym osobom, które wspólnie stworzyły świat nazywany MCU. Taki pojedynek o to, kto zdobędzie uznanie widzów na całym świecie jest tylko i wyłącznie czymś wspaniałym i wyjątkowym dla wielbiciela popkultury. To stwarza możliwość do jeszcze większej odwagi i wzniesienia się na wyżyny kreatywności dla osób tworzących produkcje spod obydwu szyldów, a wynik box office jest tylko doskonałym dodatkiem, wypadkową tej burzy mózgów, czyli najważniejszego momentu w przelewaniu swoich pragnień na kartki papieru a następnie na kinowy ekran.
Mamy dwie, już bardzo dojrzałe i ukształtowane, popkulturowe franczyzy. Jednak czy może pojawić się pretendent do zawładnięcia box office z zupełnie innego świata? Wydaje się, że jak najbardziej, chociaż będzie to bardzo trudnym zadaniem wręcz niemożliwym do wykonania na pierwszy rzut oka. W tym momencie światowymi kinami może zawładnąć i pobić rekord otwarcia jedynie produkcja, będąca kolejną odsłoną bardzo znanej marki. Nowy twór filmowy, który zapoczątkuje dochodową serię nie ma szans na choćby zbliżenie się do tego wyniku, nawet gdy mówimy o adaptacji fenomenu literackiego bądź komiksowego. Na tej podstawie sądzę, że ogromne szanse na sukces kasowy ma oczekiwany od lat sequel widowiska Avatar. Po pierwsze na plus działa tutaj czas czas, ponieważ powiększające się z roku na rok grono fanów świata Pandory nie może doczekać się kolejnej części i na pewno tłumnie odwiedzi kina, aby zobaczyć dalsze losy Jake'a i Neytiri. Po drugie włodarze 20th Century Fox i ich spece od marketingu będą za wszelką cenę starali się osiągnąć wynik oryginału, który jest obecnie najbardziej kasowym filmem wszech czasów. Możemy się zatem spodziewać ogromnej akcji promocyjnej w mediach na skalę, której jeszcze do tej pory nie widzieliśmy. Na pewno w roku 2020 box office zatrzęsie się w posadach. Jednak mam jeszcze jednego cichego faworyta, o którym nikt zapewne nie myśli w kategoriach rekordu box office. To inne dziecko Jamesa Camerona, kolejna część serii Terminator, która zawita do kin w przyszłym roku. Reżyser jakiś czas temu odzyskał prawa do franczyzy i połączył siły z twórcą Deadpool, Timem Millerem. Nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę nie mogę się doczekać efektu tej współpracy podobnie jak wielka fanbaza serii Camerona o walce ludzi z maszynami.
Oczywiście nie należy zapominać o być może największym pretendencie do pobicia rekordu, produkcji z tej samej stajni co Avengers: Infinity War, Avengers 4. Za tą produkcją przemawia nie tylko bycie częścią MCU, ale również status finału, pewnego rodzaju zamknięcia historii, która była mozolnie budowana przez twórców od 2008 roku. Tegoroczne widowisko MCU, w którym spotkali się prawie wszyscy bohaterowie uniwersum, zostawiło nas w momencie, który zrodził wiele pytań. To, że odpowiedzi na nie poznamy właśnie w przyszłorocznym widowisku, sprawi, że wybiorą się na nie zarówno osoby, które były w kinie na Wojnie bez granic, oraz te, których pytania zaczęły nurtować po sprawdzeniu wydania DVD i Blu-ray widowiska Marvel Studios. Zatem liczba widzów, która pójdzie na seanse Avengers 4 może zdecydowanie przewyższyć grono kinowych odbiorców Wojny bez granic. Czy wobec tego rekordowi produkcji MCU może zagrozić tylko inna produkcja z tego uniwersum? O tym przekonamy się w przyszłym roku.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe