Unplugging - recenzja filmu
Unplugging to tegoroczna produkcja z Evą Longorią i Mattem Walshem w rolach głównych. Choć film zapowiadany jest jako komedia, daleko mu do wywołania choćby cienia wesołości.
Unplugging to tegoroczna produkcja z Evą Longorią i Mattem Walshem w rolach głównych. Choć film zapowiadany jest jako komedia, daleko mu do wywołania choćby cienia wesołości.
Unplugging to nowa komedia, w której w rolach głównych występują Eva Longoria i Matt Walsh. Aktorzy wcielają się w małżeństwo z długim stażem, które zatraciło się w rutynie dnia codziennego. Ona w pełni poświęca się karierze, popadając w pracoholizm. On przeciwnie – korzysta z dobrej passy żony i na długotrwałym bezrobociu tylko wspomaga domowy budżet, sprzedając sosy własnej produkcji. Małżeństwo jest mocno współczesne, żona prawie całą dobę spędza w świecie cyfrowym, na łączach z firmą i klientami. Pewnego dnia, zmęczony już tym faktem mąż, postanawia zabrać swoją drugą połówkę na kompletne odludzie bez zasięgu. Czy detoks od urządzeń i Internetu poprawi ich relację i przywróci gorące uczucie, które kiedyś do siebie żywili?
Głównym problemem tej "komedii" jest to, że absolutnie nie jest śmieszna. Twórcy postawili przede wszystkim na bardzo kiepskie żarty słowne i niezręczny humor sytuacyjny – niestety ani jedna, ani druga forma komizmu nie spełnia swojego zadania. Nie skłamię, jeśli powiem, że podczas całych 90 minut seansu uśmiechnęłam się pod nosem zaledwie dwa-trzy razy, częściej już chyba z bezradności aniżeli z autentycznej wesołości (za najzabawniejszy punkt filmu uważam nic nieznaczące dla fabuły zdjęcie pogrzebowe zmarłego kolegi, stojącego ramię w ramię z... Barackem Obamą. Ani to więc mądre, ani wyróżniające się, ani zabawne. Film ulatuje z głowy w zasadzie jeszcze podczas trwania, bo nie ma w nim nic, co mogłoby zaintrygować widza.
Sama fabuła klei się średnio – wyjazd na odludzie (jak można szybko się domyślić) przybiera nagle niespodziewany obrót, a bohaterowie stają przed szeregiem nowych przygód. Co prawda, nie można o tym filmie powiedzieć, że jest przewidywalny, jednak w tym konkretnym przypadku nie jest to zaleta. Kolejne wydarzenia są tak dziwne i mało śmieszne, że ogląda się je z dreszczykiem niezręczności na karku. Małżeństwo przeżywa przygody bez sensu – tory, jakimi podąża fabuła, wydają się kompletnie losowe, bez ciągu przyczynowo-skutkowego. Drugi plan upstrzony jest przedziwnymi bohaterami epizodycznymi, którzy pojawiają się i znikają, wprowadzając do opowieści tylko dodatkowe znaki zapytania. Momentami jest to pozbawione logiki, tak jak z resztą same działania tej dwójki bohaterów, które najczęściej nie są umotywowane żadnymi sensownymi argumentami.
Choć aktorzy robią, co mogą, by dodać swoim bohaterom jakiejkolwiek charyzmy, te postaci są po prostu przedziwnie rozpisane. Ich sposób bycia, poziom rozmów i ogólna chemia pozostawiają wiele do życzenia. Przez pierwszą połowę filmu czekałam na to, by dowiedzieć się, dokąd to wszystko w ogóle zmierza – małżeństwo drętwo rozmawiało o rzeczach tak błahych, tak bardzo nieprowadzących do niczego, że zwyczajnie trudno było znaleźć w tym sens i pomysł, który można byłoby podłapać. Wygląda to raczej jak zlepek losowych "śmiesznych" scen i rozmów o niczym. Scenariusz w zasadzie leży – historia nie ma wyraźnego rozpoczęcia ani zawiązania głównej akcji, nie wiadomo, po co tak właściwie zdecydowano się to pokazać na ekranie i co chciano tym filmem przekazać. Film sam nie wie, czym tak naprawdę chciałby być - czy opowiadaniem o rutynie małżeńskiej, czy może słabej jakości kinem przygodowym, w którym najbardziej szaloną akcją jest łapanie kury w kurniku. Żaden z wątków nie wydaje się tu ważniejszy niż inny, w efekcie otrzymujemy jedną wielką bylejakość.
Technicznie Unplugging jest filmem tak zwykłym, jak tylko można to sobie wyobrazić. W warstwie technicznej nie wyróżnia się nic. No może poza scenami, w których na niebie pojawiają się drony – te akurat momentami wydają się tak komputerowe, że trudno uwierzyć w to, iż da się jeszcze osiągnąć tak mizerny efekt graficzny w XXI wieku.
Unplugging to film słaby – choć jest dość krótki, nie warto marnować na niego swojego czasu. Choć został uznany za komedię (podobno nawet romantyczną, ale nie mam pojęcia, w którym miejscu), zupełnie nie jest śmieszny. Choć ma kategorię R, kompletnie z niej nie korzysta, pozostając bezpiecznie nijakim. Historia do niczego nie prowadzi, a "wielka przemiana" cyfrowej pary ostatecznie jest zupełnie nieuzasadniona – jakby zakończenie dopisano tylko dlatego, że tak wypada. Nic godnego uwagi.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat