Czy można opowiedzieć o żałobie w zabawny sposób? Kluczem jest "absurd" [WYWIAD]
All About The Levoviches to jeden z filmów biorących udział w konkursie głównym Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest 2024. Kujawy i Pomorze. Miałem okazję spotkać się z reżyserem Adamem Breierem.
ADAM SIENNICA: W All About the Levkoviches opowiedziałeś historię o żałobie w zabawnym stylu. Zdradź swój sekret – jak to tak dobrze zbalansowałeś?
ADAM BREIER: Szczerze mówiąc, nie wiem, jaki jest mój sekret, ale z pewnością taki był cel, aby to dobrze połączyć. Aby każdy z łatwością mógł wejść w tę historię. Lubię filmy, które są osadzone tak pomiędzy. Nie są komercyjną głupotą, ale zarazem nie są przesadnym kinem artystycznym, które nie myśli o widzu. Czasem najbardziej tragiczne rzeczy stają się na swój sposób zabawne, bo szybko pojawia się w nich absurd albo uciekamy w śmiech, aby się z tym uporać.
Kluczem wydaje się właśnie absurd, bo nie możemy z totalną powagą poświęcić się żałobie. Ona sama w sobie jest zbyt przytłaczająca emocjonalnie. Aby uporać się z nią, ten absurd musi się pojawić.
Gdy w teorii wyobrażamy sobie coś tragicznego lub coś poważnego, to wygląda inaczej, niż jest naprawdę. Ludzie zwykle mają bardzo dziwne reakcje - sprzeczne z tym, co sobie inni wyobrażają. W rzeczywistości tego typu zdarzenia generują humor, ponieważ to sposób na to, byśmy odpuścili albo po prostu przetrwali.
To właśnie widzimy w relacji ojca z synem i wnukiem. Szczególnie w kontekście konfliktu pierwszych dwóch, który po latach braku kontaktu wydaje się absurdalny. Śmierć matki powinna ich połączyć, a oni uparcie stoją po przeciwnych stronach barykady.
We własnej rodzinie mam wielu upartych mężczyzn, którzy traktują kłótnie zbyt poważnie, ale pod tym wszystkim zawsze dostrzeżesz miłość. Największe konflikty wynikają z tego, że ludzie się kochają. Trochę więc zaczerpnąłem tego typu wzorców z własnego domu. Chciałem pokazać ludzi traktujących konflikt zbyt serio. To samo w sobie staje się zabawne, bo widzisz absurd ich zachowania.
Ta upartość wywodzi się z dumy.
I to właśnie zmotywowało aktorów. Człowiek musi trzymać swoje emocje na wodzy. Tak działa duma. Dla aktora pokazywanie emocji jest mniej ekscytujące niż rola, w której musi nad nimi panować.
Jednocześnie są w stanie subtelnymi niuansami pokazywać, że te emocje jednak się gromadzą.
To chyba Isabelle Huppert powiedziała, że gdy ukrywa się emocje, to ten właśnie moment pozwala trochę je dostrzec.
Gdy dochodzi do wyrzucenia emocji z siebie, sceny działają mocniej i stają się ciekawsze. Jak w scenie prawdy w rozmowie ojca z synem w szpitalu.
Mieliśmy problem z tą sceną podczas pisania, bo All About The Levkoviches to dramat, komedia, a nawet melodramat. Musieliśmy wprowadzić równowagę, by żaden z elementów nie przytłoczył innych i nie popsuł tonu filmu. Jest to kulminacja i cel fabuły, by dojść do tego miejsca. Co ciekawe, nakręciliśmy ją bardzo wcześniej i do tego momentu martwiłem się, czy to zadziała. Czy ci aktorzy będą dobrze ze sobą współgrać? Nakręciliśmy to i powiedziałem: "Cokolwiek się wydarzy, przynajmniej wiem, że kulminacja działa". Podczas zdjęć prawie sam się rozpłakałem, a pracowaliśmy do późna.
Ciekawe jest to, jak pokazujesz różne oblicza żałoby. Każdy ma inne pojęcie o tym, jak powinien ją przeżywać. Do tego ciekawie wplotłeś w to wątek religijny.
Sam też jestem Żydem. Tylko nie jestem religijny ani wierzący. Chciałem, by ta historia była osadzona w tym środowisku, ponieważ znam je i wiem, że jest zabawne, pełne emocji i ekscytujące. Co więcej, powiem ci, że to nie było tak naprawdę o żałobie i tym procesie. Z mojej perspektywy to jest o tym, jakie są oblicza miłości. Patrząc dość ogólnie, żałoba jest właśnie oznaką miłości. Pokazujemy więc, jak różnie kochamy i jakie to generuje konflikty. Wszyscy kochają, ale języki miłości znacznie się różnią.
To świetne, jak różnie można to zinterpretować.
Oczywiście, jest to mały film, w którym chcę porozmawiać o dużych i ważnych tematach. Pokazanych w subiektywny i osobisty sposób. Tak jakby ta opowieść była o tym, dlaczego tak trudno kogoś kochać i czemu nie możemy cofnąć się o krok, gdy cierpimy. Ostatecznie miłość, przebaczenie i akceptowanie siebie wzajemnie są ważniejsze niż głupota.
Pozostaje kluczowe pytanie... dlaczego akurat boks?
Pierwotnie chcieliśmy, aby rodzina była większa i było więcej różnych konfliktów. A ten ojca z synem był tylko jednym z kilku. Potem zdecydowaliśmy się skoncentrować właśnie na tym i uznaliśmy, że to ojciec powinien być centralną postacią. Zadaliśmy sobie pytanie: jaką powinien mieć pracę? Na początku sądziliśmy, że skoro syn to ortodoksyjny Żyd, to wystarczy, by ojciec był intelektualistą i ateistą. Na szczęście zdaliśmy sobie sprawę, że spór nie polega na wierze czy religii, więc taka droga byłaby kłamstwem. On bardziej opiera się na męskości, która nie pozwala im okazywać emocji. Uznaliśmy, że boks pasuje, ponieważ mieliśmy w historii tego sportu sporo Węgrów żydowskiego pochodzenia. Taka subkultura idealnie się nadawała.
Dzięki temu mamy piękne sceny budowania więzi dziadka z wnukiem poprzez boks.
Szukaliśmy różnych kierunków budowania ich relacji. Ewidentnie boks może być zabawą dla dziecka. Nie mieli dużo czasu, by zaprzyjaźnić się, więc zrobienie tego przez zabawę na pewno pomogło.
Koniec końców uniwersalność jest tym najmocniejszym punktem...
Szczerze mówiąc, łatwo zrobić remake, umieszczając w centrum chrześcijańską rodzinę czy muzułmańską. To jest otoczenie dla historii. Mimo że trochę humoru u nas wychodzi z elementu żydowskiego, w centrum zawsze jest rodzina, ich emocje i relacje. Celem było stworzenie produkcji o człowieczeństwie. To sprawia, że historia stała się uniwersalna.