Autentyczny, szczery i diabelnie poruszający. Reżyserka 78 Days zdradza, jak to zrobiła [WYWIAD]
Emilija Gaśić to serbska reżyserka, którą poznałem na Międzynarodowym Festiwalu Tofifest 2024. Kujawy i Pomorze. Jej film 78 Days zdobył główną nagrodę. Rozmowa odbyła się przed tym wyróżnieniem.
Festiwal Tofifest 2024 był pełen znakomitych i zaskakujących filmów, które poruszały emocje. 78 Days zdecydowanie był najlepszym z nich. Reżyserka Emilija Gaśić opowiedziała nam, ile pracy to wymagało, by osiągnąć efekt autentyczny, szczery i diabelnie poruszający.
ADAM SIENNICA: Nie mogę zacząć wywiadu od innego pytania... Czy ty masz wehikuł czasu?
EMILIJA GAŚIĆ: [śmiech] Cieszę się, że tak myślisz. To oznacza, że wykonaliśmy dobrą robotę.
Nic nie czytałem o 78 Days przed seansem. Chciałem mieć "czystą" głowę. Moje pierwsze myśli były takie: twórcy znaleźli archiwalne nagrania i zmontowali z tego film. Potem dopiero przeczytałem, że to obrana przez ciebie forma, a wszystkie role grają aktorzy. Jak ci się udało sprawić, że to wygląda tak autentycznie?
Wszyscy mamy tego typu nagrania w domu. Pewnie ty też. Nie przenosimy ich na czytniki cyfrowe. Gdzieś sobie leżą, a kiedy je odkrywamy, jest to ekscytujące. Autentyczność wynika z samego formatu. Na wstępnych etapach procesu razem z moim współpracownikiem od zdjęć zdecydowałam, że musimy to nakręcić właśnie w tym formacie. Nie da się go udawać. Widziałam, jak niektóre seriale Netflixa tego próbowały i efekt zawsze był zły. Łatwiej nakręcić coś takiego z kamerą w jakości 4K, ale dla mnie różnica jest widoczna. Chciałam, aby było to immersyjne doświadczenie. Wykorzystałam dom, który należał do moich dziadków, odnalazłam odpowiednie kostiumy i zaangażowałam osoby, które nie są zawodowymi aktorkami. To był klucz do osiągnięcia tego efektu.
Prywatne nagrania stały się inspiracją do stworzenia 78 Days?
To z całą pewnością było zainspirowane domowymi nagraniami, których mam sporo. Przez lata je oglądałam i czułam, że jest w nich coś kinowego. Nie mogłam dokładniej określić, co wywołuje to wrażenie. Podczas pandemii odnalazłam więcej nagrań z czasów bombardowań w 1999 roku. To były sceny, których nie pamiętałam – byłam dzieckiem, więc kompletnie wypadły mi z pamięci. Pamięć właśnie tak działa, czasem jest kapryśna. Wtedy właśnie do mnie dotarło to, że chcę zrobić film niczym – jak sam to nazwałeś – wehikuł czasu.
To bardzo autentyczne! Ten efekt musiał być sprawą wehikułu czasu...
[Śmiech] Na pewno nie ciężkiej pracy!
To przecież ma taki dokumentalny styl.
Zwracaliśmy uwagę na szczegóły – meble czy kostiumy. Bardzo staraliśmy się znaleźć rzeczy z tych czasów. Nawet wykorzystywana muzyka czy kamery były z tego okresu. Starałam się znaleźć te wszystkie elementy, by stworzyć wrażenie dokumentu. Jedyną rzeczą, która może zakłócać to wrażenie u moich rodaków, to odtwórcy ról rodziców. W naszym regionie to bardzo znani aktorzy.
Popularne nazwiska pomogą sprzedać film.
To na pewno jeden z celów, ale głównym było to, że wcześniej już pracowałam z Goranem Bogdanem, czyli aktorem grającym ojca. Chciałam, aby nasze ścieżki znów się skrzyżowały. Matkę gra Jelena Djokić, która jest słynną serbską aktorką. Jest dobra, więc chciałam z nią pracować.
Myślę o tym codziennym życiu sióstr. Tak usilnie trzymały się normalności. To było piękne i poruszające. Ciekawi mnie, jak osiągnęłaś tę szczerość płynącą z tego wątku?
To naprawdę bardzo dobre pytania. Chyba ta szczerość wynika z tego, że sama to przeżyłam i to pamiętam. Do tego, gdy pisałam scenariusz, rozmawiałam z wieloma ludźmi. Przygotowałam taką wielką ankietę, którą wrzuciłam na Facebooka. I ona szybko się rozeszła. Wypełniło ją jakieś 200 osób, które pamiętają ten okres historii. Okazało się, że bardziej pamiętają te dobre rzeczy. W przypadku dzieci to mechanizm radzenia sobie z problemami. Jak powiedział pewien świetny psycholog – dzieci w takich sytuacjach tworzą sobie nową normalność, aby przetrwać. Poza tym pamięć działa kapryśnie, bo pamiętasz tylko dobre rzeczy. I to stało się podstawą naszego pomysłu na film. Chcieliśmy to osiągnąć poprzez montaż, który trwał wiele miesięcy. Mieliśmy wiele wersji filmu. Ostatecznie spędziliśmy nad nim dziewięć miesięcy. Robiliśmy nawet pokazy testowe.
Dlatego twoja historia jest tak uniwersalna.
Zawsze masz nadzieję, że lokalna historia może trafić do szerszej widowni i stać się uniwersalna.
Najbardziej porażające są sceny, które wyrywają nas z codzienności – syrena zapowiadająca nalot bombowy czy rozmowa z wściekłą matką powstrzymującą córkę przed jazdą na rowerze w momencie bombardowania. To takie emocjonalne i przytłaczające!
To historia o zwyczajnej rodzinie, która korzysta z kamery w codziennych sytuacjach. Ale nie zawsze miała ją pod ręką. Podczas nalotu nie zawsze filmowała. Wiedziałam, że tego typu scen chcę mieć niewiele, bo nie jest to autentyczne. Dlatego trochę bawiłam się found footage. Kocham japońskie horrory i ogólnie ten gatunek. Lubię, gdy twórcy nie pokazują wszystkiego.
W pewnym sensie więc zrobiłaś horror...
[śmiech] W sumie można tak powiedzieć: mamy film o dorastaniu i found footage.
Gdyby Hollywood robiło coś takiego, widzielibyśmy wszystko. I pewnie wybraliby łatwiejszy sposób do nakręcenia tej historii.
Nie jestem tego taka pewna. Uważam, że nasz sposób jest łatwiejszy, bo nasza kamera jest bardzo mała – można ją dać aktorom. Nie chciałam, aby dzieci, dla których był to pierwszy film, skupiały się na oświetleniu czy innych detalach. Wolałam zbudować im przestrzeń na totalną swobodę, aby mogły chodzić, gdzie chcą, i abyśmy my mogli kręcić w 360 stopniach w każdej chwili. Dlatego oświetlenie było za oknami. Dom przeważnie jest ciemny, a kamera niezbyt dobrze reaguje na złe światło.
Czyli chaotyczna praca kamery wyszła naturalnie? Nie mieli instruktażu, by tworzyć określone ujęcia?
Wszystko, co jest na ekranie, było zaplanowane, więc mieliśmy określoną listę. Wiedzieliśmy, w jakich częściach dnia filmujemy, ponieważ kamera nie reaguje dynamicznie na brak światła. Moja operatorka Inès Gowland najpierw kręciła kilka pierwszych ujęć. Za każdym razem chciałam coś drobnego zmieniać, aby była w tym pewna spontaniczność. To ważne, jak pracujesz z dziećmi. Zawsze trzeba im mówić, gdy mają zrobić coś inaczej. Dlatego musiały być czujne. Pomysł był taki – bez względu na to, co powie druga osoba, idź w to i reaguj na to naturalnie. Potem w pewnym momencie dawałam im kamerę i mówiłam – dobra, zobaczmy, co teraz zrobicie. Niektóre ujęcia są właśnie nakręcone przez nie.
Bardzo mnie zaskoczyło zakończenie, które można interpretować w różny sposób. Dla mnie to był komentarz do wojny, która zawsze niszczy ludzi – w szczególności widzimy to przy postaci o imieniu Tića. Przestała być dzieckiem, gdy jej ojciec stał się pusty, wypalony. To chciałaś osiągnąć?
Wojna nigdy nie jest dobra. Wiem, bo sama ją przeżyłam. Wszystko w filmie jest po coś, więc tak, to był tego typu komentarz. Na tym polegał pomysł z klaunem, który był związany z Lelą, zmarłą przyjaciółką Tići – ona nie chciała być czarnym charakterem z telenoweli, które oglądały, więc wybrała klauna.
Wiem, że każdy cię o to pyta, ale wydaje się to oczywiste, że inspirowałaś się swoim życiem.
Oczywiście. Jestem najmłodszą z trzech sióstr. Od tak dawna chciałam zrobić film o trzech siostrach, bo nie widziałam dużo tego typu produkcji, zwłaszcza w Serbii. Takie o dorastaniu nie są u nas zbyt popularne i przeważnie są kręcone w Belgradzie. Chciałam od tego odejść, więc przeniosłam prace do małego miasteczka. Pamiętam, jak ludzie uciekali z miast, by się tu schronić. Na tym podobieństwa chyba się kończą. Tak jak wspomniałam, kluczem była dla mnie ankieta. To nie miał być film o mnie.
Czy coś wiadomo o możliwej dystrybucji 78 Days w Polsce?
Jeszcze nic nie wiadomo, bo nie zajmowaliśmy się tym. Skupiamy się na premierze w Serbii, bo jeszcze nie był tam pokazywany. Podróżowaliśmy – pokazywaliśmy go w Słowenii i w Chorwacji, a w lipcu w Macedonii Północnej. Serbska premiera odbędzie się pod koniec lipca, a potem trafi do kin wczesną jesienią. Jak to wszystko zrobimy, wówczas możemy myśleć o dalszej dystrybucji.
Powiedzmy, że polscy dystrybutorzy przeczytają ten wywiad. Jakbyś ich przekonała? Dlaczego polski widz polubiłby 78 Days?
Ty mi powiedz! [śmiech] Szczerze mówiąc, nie znam dobrze polskiego widza. Jestem tu po raz drugi – wcześniej byłam w Krakowie. Ludziom się podobało. Dlaczego polscy widzowie mogliby się tym zainteresować? Dobre pytanie. Może dlatego, że nasza mentalność wbrew pozorom jest podobna. Do tego lata 90. nie były pewnie idealnym czasem po rozpadzie Związku Radzieckiego. To wpłynęło na całą centralną Europę. Tak zakładam po rozmowach, ale mogę się mylić. Wnioskuję, że nostalgia za latami 90. też ma znaczenie, bo wyzwala w widzu wspomnienia.
Uważam, że może chodzić o uniwersalność fabularną i emocjonalną. A to porusza każdego.
Jesteś lepszym rzecznikiem filmu niż ja! [śmiech]
Ostatnie pytanie jest najważniejsze... Przygotowałaś w domu więcej miejsca na nowe nagrody?
[śmiech] Zawsze się znajdzie więcej miejsca na nagrody.