Co dalej z Teorią Wielkiego Podrywu? Czego można się spodziewać po sitcomie z młodym Sheldonem? Na nasze pytania odpowiada sam Chuck Lorre, autor niezwykle popularnych seriali komediowych.
DAWID MUSZYŃSKI: Niedługo premiera twojego nowego serialu, spin offu, czy jak kto woli prequelu, Teorii Wielkiego Podrywu pod tytułem Sheldon. Czy jest on nam na serio potrzebny?
Chuck Lorre: Fani sami o niego prosili. Historia Sheldona to fantastyczna opowieść, o której rozmawiamy w naszym gronie już od 10 lat. Wszyscy znamy jego dzieciństwo. Utalentowane dziecko dorastające w Teksasie z mocno religijną matką, ojcem będącym trenerem footballu, w świecie, który go nie rozumie. Do całego pomysłu ostatecznie przekonał mnie Jim Parsons, który w lipcu zeszłego roku zadzwonił do mnie z pytaniem: „Czemu nie nakręcimy osobnego serialu o małym Sheldonie?”. Zastanowiłem się i faktycznie nic nie stało na przeszkodzie. Materiał mieliśmy przecież gotowy. Opowiadamy żarty o dorastaniu tej postaci przez 10 lat. Było je trzeba tylko wszystkie zebrać i ubrać zgrabnie w fabułę.
Ale to nie jest tak, że sam Sheldon nas śmieszy. To interpretacja Jim Parsons podbiła nasze serca. Teraz chcesz go zastąpić innym aktorem. Nie boisz się, że to się nie uda?
To ryzyko, które podejmuję przy tworzeniu każdego serialu. Nikt nie dawał mi pewności, że serial o życiu dwóch braci i dziecka jednego z nich czy pary, która wzięła przypadkowy ślub odniosą sukces. Na tym polega telewizja. Robisz serial najlepiej jak potrafisz, a później wystawiasz go widowni do oceny.
The Big Bang Theory będzie jeszcze z nami przez co najmniej dwa sezony, bo na tyle podpisaliście nowy kontrakt. Co nas jeszcze w nich czeka, bo mam poczucie, że jesteście już pod ścianą, jeśli chodzi o pomysły.
Na pewno nasi bohaterowie będą dalej podążać za swoją pasją, którą jest nauka. Sheldon będzie dalej robił wszystko, żeby kiedyś otrzymać nagrodę Nobla za odkrycia na polu fizyki kwantowej albo jakiejś innej. Jeszcze się nie zdecydowałem. Kto wie, może w tym marzeniu wyprzedzi go Koothrappali w astrofizyce.
Pytanie, które trapi wielu fanów, w tym mnie, brzmi – czy będziecie skupiać się na związkach chłopaków, czy na tej ich zabawnej, geekowej naturze?
Preferuję, gdy opowiadamy o ich związkach i dorastaniu, są jednak u nas w zespole scenarzyści będący fanami popkultury i wolą, byśmy opowiadali historię geeków. To ciągła walka między nami.
Którą, patrząc na ostatnie sezony, wygrywasz.
Nie całkiem. Cały czas nasz serial jest bardzo przywiązany do tej całej kultury opartej na Comic-Conach. To jest wciąż część życia naszych bohaterów. Niestety jest tak, że gdy wchodzi się w związek, trzeba jednak dorosnąć. Związek zaczyna dominować w naszym życiu i wypierać tę dziecięcą stronę. Tak bywa. Nagle figurki, które trzymałeś w sypialni zaczynają powoli znikać, jedna za drugą. Są zastępowane przez inne rzeczy. Na tym polega właśnie komedia. Takie wyśmiewanie rzeczywistości.
Jednak serial zdobył popularność nie dlatego, że był kolejną produkcją o związkach, a raczej dlatego, że opowiadał o bohaterach, którzy pomimo swojego wieku nigdy nie dorośli.
Pytanie, na które musieliśmy sobie odpowiedzieć jako twórcy brzmi: „Czy chcemy, by nasi bohaterzy dorośli, czy żeby zostali tacy sami?”. Wydaje mi się, że gdybyśmy ich zostawili bez jakichkolwiek zmian, fani szybko by się tym serialem znudzili. Porzuciliby go. Kierunek, który obraliśmy, pozwolił nam utrzymać wielomilionową widownię, co oznacza, że mój ruch był słuszny. Choć widzę, że masz na ten temat inne zdanie.
Wydaje mi się, że serial traci przez to swój unikalny charakter. Przejdźmy zatem do następnego pytania. Na końcu każdego serialu, który tworzysz, po napisach końcowych pojawia się plansza z twoim przesłaniem do widzów. Jaki cel przyświeca temu działaniu?
Nie ma w tym żadnej głębszej myśli. Po prostu wymyśliłem sobie kiedyś, że będę w ten sposób publikować moje luźne przemyślenia na temat tego, co w danym momencie wydaje mi się śmieszne czy zabawne. Pierwszy raz zrobiłem to w 1996 roku podczas produkcji serialu Dharma & Greg.
Wytwórnia się na to zgodziła bez jakiegokolwiek wahania?
Oni nie wiedzieli dokładnie, co ja robię i na czym ten mój pomysł, nazwijmy go "pamiętnikiem", polega. Nie wiedzieli, co o nim myśleć. Byli tak skołowani, że nikt mi nie zabronił publikowania tych plansz. Musisz też pamiętać, że przez pierwsze pięć lat mało kto zwracał na nie uwagę i czytał, co tam napisałem. Nie było cyfrowych nagrywarek, dzięki którym mogliśmy śledzić, co się dzieje na ekranie, klatka po klatce. Oczywiście byli ludzie nagrywający nasz serial na video i starający się spauzować produkcję w odpowiednim momencie, by je przeczytać, ale to był nie lada wyczyn. Zatrzymany obraz falował jak szalony, nie było to takie proste.
Jednak znaleźli się tacy, którzy to robili. Spisywali twoje teksty i umieszczali je w internecie.
Na szczęście była to wtedy mała grupa osób i treści te nie dotarły do moich pracodawców w NBC i CBS. Byłem jednak mocno zaskoczony, że komuś chce się wkładać tyle trudu, żeby przeczytać tekst, który tworzyłem dla własnej rozrywki. Wciąż się dziwię, że ludziom chce się to czytać.
Teraz pracujesz nad dwoma nowymi produkcjami, które nie są typowymi sitcomami, do jakich przyzwyczaiłeś nas przez lata. Jedna to wspominany Sheldon, a druga to kręcone dla Netflixa Disjointed z Kathy Bates w głównej roli.
Postanowiłem coś zmienić, by nie popaść w rutynę. Young Sheldon będzie takim małym filmem ukazującym się co tydzień. Disjointed natomiast potraktowałem jak ogromne wyzwanie. Tworzenie całego sezonu serialu komediowego z publicznością obecną na żywo podczas nagrania to nie jest bułka z masłem. Zwłaszcza że widownia nie wie, co naprawdę ogląda, ponieważ została zaproszona na nagranie na przykład 11 odcinka, nie mając pojęcia, co wydarzyło się w 10 poprzednich. Nie znają bohaterów ani ich przeszłości. Nie reagują śmiechem w tych miejscach, w których byśmy chcieli, ponieważ nie łapią kontekstu. To było dla nas, jako twórców, ogromne wyzwanie, by jednak wywołać śmiech wśród zebranych widzów, nie popadając przy tym w groteskę. Także sposób kręcenia był dla mnie nowy. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, by ktoś zamówił u mnie na raz 20 odcinków bez oglądania jakiegokolwiek. Wiem, że Netflix podzieli go na dwie transze, każda po 10. Jestem bardzo ciekaw reakcji widzów na całym świecie.
Podoba ci się telewizja w obecnym wydaniu? Serwisy streamingowe i tak dalej?
Bardzo. Żyjemy w złotej erze telewizji, gdy wytwórnie w końcu zrozumiały, jaką mają siłę. Zaczęto tworzyć seriale bardzo dobrej jakości. Nikt już nie boi się zainwestować większych pieniędzy, dać na serial taki sam budżet, albo nawet większy, jak na film. Spójrz chociażby na Grę o Tron HBO. Przecież jej jakość przewyższa wiele filmów dostępnych teraz w kinie.
A ty co oglądasz na co dzień?House of Cards, Fargo, Americans, Homeland. Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo. Ostatni wciągnąłem się w Better Call Soul. Uwielbiam, gdy serial jest dobrze napisany i znakomicie zagrany. Fenomenalny był dla mnie Legion. Połowy tego serialu nie zrozumiałem, ale nie mogłem się od niego oderwać.