Czy Bridget Jones jest w każdej z nas? - czyli gdzie tkwi fenomen trylogii
W dobie filtrów na Instagramie, reklam salonów piękności, programów typu Top Model i wszechobecnej presji perfekcyjności - kochamy ją jeszcze bardziej, niż 19 lat temu. Naiwna, szczera do bólu, zabawna na swój własny sposób. I tak doskonale niedoskonała. Trzeba przyznać raz, a dobrze - Bridget Jones jest w każdej z nas. Sprawdzamy, gdzie tkwi fenomen jednej z najpopularniejszych komedii romantycznych wszech czasów.
Tona papierosów, trudne relacje z matką, stosy poradników „Jak zdobyć mężczyznę w 10 dni”, babcine majtki wyszczuplające i setki niespełnionych postanowień. Dziennik Bridget Jones był jednym z pierwszych filmów, których bohaterka nie była kobietą idealną. I co w tym dobrego - ktoś mógłby spytać. Istnieje powszechne przekonanie, że każda kobieta marzy o idealnym życiu dziewczyn z Seksu w wielkim mieście. Jednak, z jakiegoś powodu, to właśnie niedoskonałość i nieporadność Bridget zdecydowanie częściej ujmuje nas za serca. Dlaczego? Ano dlatego, że mamy już dosyć realizowania oczekiwań, by być piękne jak Carrie Bradshaw, mądre jak Miranda Hobbes i spełnione w życiu towarzyskim jak Samantha Jones. Pojawienie się Bridget Jones, która przebiła balon kulturowych oczekiwań wobec kobiet, w końcu nam to umożliwiło.
Wszystko zaczęło się od rubryki prowadzonej przez Helen Fielding w brytyjskim dzienniku The Independent, w której dziennikarka miała za zadanie opisywać codzienne życie trzydziestoletniej singielki w Londynie. Do tego celu wykreowała fikcyjną postać, prowadzącą, lekko mówiąc, nieco infantylny dziennik. Tak powstała Bridget Jones. Jej pojawienie się zeszło się w czasie z rozkwitającym w latach 90. nowym typem kobiety - niezależnej, silnej, atrakcyjnej i zamożnej kobiety sukcesu, która mężczyzn traktuje przedmiotowo. Ten niezwykle popularny trend znalazł swoje odzwierciedlenie w chociażby wyżej już przeze mnie wspomnianym Seksie w wielkim mieście. Jednak taka wizja kobiety była nadal poza zasięgiem dla bardzo wielu z nas. Bridget była inna. Z króliczymi uszkami, pupą na wierzchu czy poplamionymi i o wiele za ciasnymi na siebie ubraniami z pewnością nie wyglądała jak Kobieta Roku. Nie była też perfekcyjną panią domu ani pracownicą miesiąca. Nie spełniała żadnego z wymogów nakładanych współczesnym kobietom, a mimo wszystko osiągnęła sukces i znalazła miłość. Sfrustrowana, pełna niedoskonałości 32-letnia singielka, chcąc nie chcąc, stała się symbolem nowoczesnej kobiety XXI wieku.
Tysiące kobiet na całym świecie zarzucały Bridget, że żadna z niej feministka. Czy aby na pewno? Faktycznie - w naiwny, desperacki wręcz sposób nie przestała wierzyć w wielką, prawdziwą miłość i nie ukrywała, że uważa to za swój życiowy priorytet. Jednak, paradoksalnie, historia Bridget udowadnia, że happy end to nie zawsze biała suknia i melodia dzwonów weselnych. Bridget Jones w każdej z trzech części trylogii pozostała wierna sobie - a to przecież główny wyznacznik kobiecej siły. Nie wolno obwiniać kogoś, kto nie chce być sam, chce kochać i być kochanym - takie nastawienie nie sprawia, że jest się gorszą feministką. Siła kobiet tkwi w ich solidarności - każda z nas chce czegoś innego i każda z tych dróg jest w porządku. To, na co zwróciła uwagę Bridget, to fakt, że zmienianie się dla kogoś do niczego nie prowadzi. W końcu tego właśnie pragnie nasza bohaterka - żeby ktoś pokochał ją taką, jaką jest.
„Myślę, że z Bridget łączy nas jedno: kontrast pomiędzy wyobrażeniem, jakie być powinnyśmy, a tym, jakie naprawdę jesteśmy” - piszę Helen Fielding. Kiedy w latach 90. otworzyła w Internecie stronę, poświęconą stworzonej przez siebie postaci, kobiety z całego świata pisały do niej: „Bridget to ja!” Bridget Jones dała nadzieję milionom kobiet, że można być szczęśliwym ze swoimi niedoskonałościami i wcale nie trzeba wymagać od siebie niemożliwego. Dała im pozwolenie na bycie sobą.
Kiedy włączam Dziennik Bridget Jones niemal słyszę, jak bohaterka mówi do mnie z ekranu: Nie jesteś sama, ja też zjadam całe pudełko lodów, gdy mi smutno, i upijam się przed telewizorem! Fenomen tego filmu polega na tym, że kobiety w końcu dostały to, co od dawna chciały usłyszeć: możesz! Możesz pozwolić sobie na wszystko, na co masz ochotę - mieć słabsze dni, gorzej wyglądać a wolne wieczory spędzać w piżamie przed telewizorem. „Wierzę, że zawsze można znaleźć szczęście, nawet mając tyłek wielkości dwóch kuli do kręgli” - przypomina bohaterka. Nie musisz być doskonała, żeby móc spełniać swoje marzenia.
Czy Dziennik Bridget Jones jest bajką? Oczywiście, że tak! Jednak to nie o rozwój wydarzeń chodzi, a o stosunek Bridget do siebie samej. Dziennik to nie bajka o księciu, który znalazł swoją wybrankę, ale o tym, jak księżniczka zawalczyła o siebie! W świecie, w którym wszyscy prześcigają się w byciu idealnym, ona pokazała jak pozostać sobą. Przesłanie tego filmu jest bardzo proste: szczęście tkwi w zaakceptowaniu siebie. Tylko tyle i aż tyle.