Dave Filoni - człowiek, którego Gwiezdne Wojny potrzebują. To może być drugi Kevin Feige
Dave Filoni to człowiek rozumiejący i czujący Gwiezdne Wojny. Jego nowa rola w uniwersum może sprawić, że czeka nas obiecująca przyszłość. A on może stać się nowym George'em Lucasem.
Dave Filoni – praca przy Mandalorian
Gwiezdne Wojny od dawna polaryzują fanów. Widzowie dzielą się na różne obozy, które ścierają się w zaciętych internetowych bitwach i często przekraczają granice kulturalnej dyskusji. W ostatnich latach dostaje się m.in. Filoniemu – za to, co dzieje się w The Mandalorian.
Jednakże istnieją dowody na to, że to, co złe w tym serialu, wcale nie jest winią Filoniego, a twórcy i scenarzysty produkcji – Jona Favreau. Widać bowiem różnicę w jakości 3. sezonu. Zabrakło Filoniego, który w tym czasie pracował nad Ahsoką. Favreau wiele rzeczy zrobił dobrze, ale ten sezon wyraźnie pokazał, że ma problem jako samodzielny scenarzysta. Potrzebuje kogoś, kto mu powie: "Nie, ten pomysł nie jest dobry". Za to bardzo pozytywny odbiór Ahsoki udowodnił, że Filoni świetnie rozumie Gwiezdne Wojny i potrafi operować nostalgią o wiele lepiej od swojego kolegi – przede wszystkim sprawia, że ma ona sens.
Dlaczego Gwiezdne Wojny potrzebują Dave'a Filioniego?
Od kiedy Kathleen Kennedy pod egidą Disneya prowadzi Lucasfilm i rozwija uniwersum Star Wars, widzowie narzekają na brak ciekawej wizji. Pomijając trylogię sequeli, można też dostrzec wiele problemów związanych z twórcami, którzy – jak donoszą źródła – po konflikcie z Kennedym zostali albo zwolnieni, albo sami odeszli.
Dave Filoni jako Chief Creative Officer będzie nadzorować rozwój uniwersum pod kątem kreatywnym. To człowiek, który rozumie Gwiezdne Wojny jak nikt inny – odbiera je sercem i wie, jak bawić się pomysłami w tym świecie. Innymi słowy: jego rola w firmie powinna przypominać pozycję Kevina Feige w MCU oraz Jamesa Gunna (i Petera Safrana) w DCU. Potrzebny jest ktoś, kto to wszystko zepnie i, miejmy nadzieję, zadba o lepszą jakość.
Gwiezdne Wojny – najpotężniejsze postacie
Dave Filoni przypomina George'a Lucasa
Dave Filoni, wbrew opiniom niektórych krytyków, przypomina trochę samego George'a Lucasa, z którym tworzył na początku serial Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów. Dlaczego? Obaj są diabelnie kreatywni, mają masę dobrych i świeżych pomysłów, chociaż jako scenarzyści i reżyserzy nie prezentują najwyższego poziomu.
Wady serialu Ahsoka odsłoniły trochę słabe strony Filoniego, ale nie mają one znaczenia w kontekście jego nowej roli. Jako osoba nadzorująca i doradzająca innym filmowcom może działać podobnie jak przy animacjach. Mógł wówczas sam decydować, które wizje wdrożyć, bo były dobre i miały szansę się sprawdzić, a które odrzucić. Wiele odcinków tych kreskówek to najlepsze odsłony gwiezdnowojennego uniwersum. Doradca, nadzorca i pomocnik kreatywny to człowiek, który rozmawia z innymi twórcami o ich pomysłach, aby później wspólnie podjąć decyzję o najlepszym kierunku dla danego projektu. Filoni na pewno wie, jak działa umysł filmowca i wcale nie musi być Martinem Scorsese, by zrozumieć tę drugą stronę i dzięki temu osiągnąć lepsze efekty współpracy. Nie dostrzegam w tym aspekcie żadnej wady, bo – podobnie jak George Lucas – Dave Filoni kocha Gwiezdne Wojny i ma na nie wizję, która może być korzystna dla uniwersum.
Mitologia Star Wars wciąż się rozwija
Trudno odmówić Filoniemu kreatywności. Historia bogów Mortis, przemiana Dartha Maula z jednowymiarowego złoczyńcy w złożoną psychologicznie postać, która przyćmiła filmowy odpowiednik, pokazanie magii Nocnych Sióstr czy nawet ukazanie głębi Anakia Skywalkera – to fantastyczne rzeczy, które budują dodatkowe warstwy w uniwersum. Twierdzenie, że najlepsze pomysły z seriali animowanych nie są autorstwa Dave'a Filoniego, jest krzywdzące i po prostu nieprawdziwe. On był showrunnerem, a więc wszystkie decyzje były podejmowane przez niego. Bez jego aprobaty żaden pomysł nie pojawiłby się na ekranie. Oczywiście to był efekt pracy grupowej – wierzę, że podobnie będzie z innymi projektami Star Wars. I właśnie dlatego czuję, że to człowiek na właściwym miejscu.
To, za co na pewno cenię Dave'a Filoniego, to jego szacunek do starego kanonu, z którego chętnie czerpie inspiracje. Wprowadza na ekrany różne postacie i wątki z książek – np. Wielkiego Admirała Thrawna (który oczywiście potrzebuje lepszego scenariusza, by zabłysnąć). To ma znaczenie dla jego nowej funkcji w Lucasfilmie i współpracy przy rozwoju uniwersum.
Oczywiście istnieje ryzyko, że Dave Filoni się nie sprawdzi i na ekranie zobaczymy gorsze pomysły. Jednak jego twórczość i to, ile dobrego zrobił dla Gwiezdnych Wojen, sprawiają, że powinniśmy obdarzyć go kredytem zaufania. Nikt (poza George'em Lucasem) nie zagwarantował nam tak silnych emocji. To w końcu człowiek, któremu zależy – twórca z sercem po właściwej stronie! Jako fan uniwersum uważam to za ogromną zaletę. Zawsze lepszy jest miłośnik tego świata niż ktoś, kto kompletnie go nie zna. Czy Dave Filoni sprawdzi się na nowym stanowisku? Czas pokaże. Uważam jednak, że była to ważna i potrzebna zmiana, która składa fanom obietnicę otrzymania lepszych produkcji.