Gabriela Muskała: Kino to przecież wymiana poglądów! [WYWIAD]
Gabriela Muskała była w jury podczas festiwalu filmowego BellaTofifest 2025. Dzięki temu spotkaliśmy się z aktorką, by porozmawiać o jurorowaniu, kinie, podwójnej roli oraz reżyserskiej pasji. Rozmowa odbyła się na początku llipca 2025 roku.
Gabriela Muskała to ceniona polska aktorka filmowa i teatralna, wielokrotnie nagradzana za swoje kreacje aktorskie. Uznanie i popularność przyniosły jej role w takich filmach jak Fuga w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej (Muskała jest również autorką scenariusza), 7 uczuć Marka Koterskiego, Moje córki krowy Kingi Dębskiej, Wymyk oraz nagrodzona na Festiwalu w Wenecji Cała zima bez ognia w reżyserii Grega Zglińskiego. Widzowie znają ją również z seriali Londyńczycy, Głęboka woda, Królestwo kobiet, Skazana oraz Aniela.
Jest współautorką kilku cenionych sztuk teatralnych, wystawianych w Polsce i za granicą – m.in. Podróż do Buenos Aires oraz Daily Soup. Niedawno otrzymała swoją piątą nominację do Polskiej Nagrody Filmowej Orzeł – za reżyserię filmu Błazny, w kategorii Odkrycie Roku.
Podczas festiwalu Bella Tofifest 2025, który odbył się na przełomie czerwca i lipca, zasiadała w jury konkursu On Air.
ADAM SIENNICA: Ludzie niewiele wiedzą o tym, jak wygląda jurorowanie na konkursach festiwalowych. Zastanawiam się, jak pani podchodzi do takiej odpowiedzialności i wyzwania? Jak ludziom wyjaśnić, na czym to polega?
GABRIELA MUSKAŁA: Na pewno jest to odpowiedzialność, ponieważ na zakończenie festiwalu przyznajemy nagrody i ktoś będzie z tego powodu szczęśliwy, a ktoś inny smutny. Dlatego tak ważne jest, żeby ta ocena była jak najbardziej sprawiedliwa. Filmy trzeba obejrzeć uczciwie, czyli w kinie, nie na laptopach. Podczas projekcji być uważnym, wyspanym, przyjść do kina zanim film się rozpocznie i wyjść po napisach końcowych.
Dla mnie ważne jest, czy podczas seansu dostrzegam realizacyjne szczegóły. Czy oceniam aktorów i scenariusz, analizuję: tu jest punkt zwrotny, tu środek opowieści, a tutaj pojawia się postać wspierająca głównego bohatera lub bohaterkę. Jeśli zaczynam o tym rozmyślać, o konstrukcji, o dramaturgii, to znak, że historia mnie nie wciągnęła – bo uświadamiam sobie, że siedzę w kinie, oglądam film i zastanawiam się, czy został dobrze zrobiony.
Natomiast bywa, że "skaczę na główkę" w tę historię. Czasem dzieje się to po piętnastu minutach, czasem od razu, a czasem zupełnie niepostrzeżenie. Bywa, że z góry zakładam, iż film nie będzie szczególnie interesujący, a nagle orientuję się, że jestem już w środku tej opowieści – przeżywam ją razem z bohaterami, utożsamiam się z nimi. W takich momentach przestaję myśleć o konstrukcji czy o tym, jak grają aktorzy, bo po prostu ich nie widzę – widzę bohaterów, prawdziwe postacie. To dla mnie niezwykle ważne. Uważam, że właśnie na tym polega dobre kino: potrafi nas uwieść, oczarować, sprawić, że zapominamy, iż siedzimy w kinowej sali.
Najważniejsze, JAK film się opowiada. Ważny jest również temat. Wcale nie oznacza to, że produkcja z motywem wojny czy jakimś innym spektakularnym wydarzeniem na skalę świata będzie ważniejsza od tej, która opowiada o małej rodzinie w małej wiosce. To nie są kategorie oceny.
W ocenie na pewno pomocne jest, gdy jurorzy mają podobną wrażliwość. Nasz skład jurorski BellaTofifest to przeróżne osobowości, ale w filmach zachwycają i poruszają nas podobne rzeczy. Jestem przekonana, że na obradach nie będziemy mieli większej trudności w przyznaniu nagrody.
Taka odpowiedź może poruszyć serce każdego kinomana. Wszyscy chcemy takich jurorów, którzy potrafią dostrzec magię kina i zanurzyć się w opowieści.
Bardzo lubię jurorować. Nie czuję się – i też nie traktuję tak swojej roli – jak wszechwiedząca ekspertka, która przychodzi oceniać. Staram się przede wszystkim odczuwać i patrzeć jak zwykły widz.
Oczywiście, pewnie wiem trochę więcej o filmie, bo od wielu lat jestem związana z tym światem. To jest moja praca, ogromna część mojego życia, pasja i miłość. Ale mimo tego staram się oglądać z pozycji kogoś, kto po prostu idzie do kina i daje się porwać – lub nie.
Przypuszczam, że takie rozmowy między jurorami też pozwalają inaczej spojrzeć na dany film. To też jest ważne w tym procesie, prawda?
Tak, oczywiście. Taka rozmowa – w ogóle rozmowy o sztuce – dają bardzo dużo. Inspirują, uświadamiają, że mogliśmy na przykład coś przeoczyć. Coś, co zauważyła inna osoba. Czasem to, co ktoś mówi, jest po prostu ciekawe i pozwala spojrzeć na ten sam film, na to samo dzieło, z zupełnie innej perspektywy. I właśnie stąd biorą się składy jurorskie.
To nigdy nie jest jedna osoba, tylko zespół. I ważne w takim jurorowaniu jest to, by nie zamykać się we własnym świecie, lecz pozostać otwartym na zdanie innych. Żeby te obrady nie były kłótnią w stylu „moja prawda jest mojsza”, tylko były prawdziwą rozmową – z uważnością, z otwartością na siebie nawzajem, na swoją wrażliwość, na wrażliwość drugiego jurora czy jurorki. I żeby ten ostateczny werdykt był jakimś wspólnym mianownikiem, pod którym wszyscy chcą się podpisać.
My tutaj bardzo dużo rozmawiamy. I na razie staramy się jeszcze nie oceniać – mówimy raczej o swoich wrażeniach.

Chciałbym, aby ludzie w Internecie wzięli przykład z państwa i poczuli, że można rozmawiać o kinie bez kłótni i wyzwisk. Odnoszę wrażenie, że obecnie nie da się kulturalnie dyskutować o kinie. Przez to, jak świat jest spolaryzowany, wszyscy wszędzie widzą wrogość. Mam nadzieję, że uda się to zmienić, bo dobrze jest rozmawiać o filmie czy serialach.
Ja sobie nie wyobrażam inaczej. Kino to przecież wymiana poglądów, to punkt widzenia, który przyjmuje twórca – szczególnie w filmie fabularnym, choć w dokumencie też, mimo że teoretycznie powinien być bardziej obiektywny. Ale przecież dokument również jest montowany przez twórcę, opowiedziany jego oczami. I to też jest jakiś głos w danym temacie – jego czy jej.
Uważam, że film w ogóle jest po to, żeby ludzie się spotykali. Żeby oglądali siebie w tym filmowym lustrze, przeglądali swoje historie, odnajdywali podobieństwa, odnośniki do własnego życia, do własnych poglądów, relacji. I żeby potrafili o tym później rozmawiać, a nie się kłócić.
Niedawno widzieliśmy panią w podwójnej roli. To dopiero musiało być wyzwanie!
Tak! I to jest właśnie piękne w tym zawodzie, że po trzydziestu paru latach pracy można wciąż dostać na warsztat taką niespodziankę.
To była wspaniała przygoda. Piękna, ale trochę schizofreniczna – bo w jednej scenie najpierw musiałam być jedną siostrą, a zaraz potem drugą. Musiałam wyćwiczyć elastyczność w balansowaniu między nimi.
Szczególnie że one się wyraźnie różnią...
Działają w jednej sprawie, ale jest między nimi napięcie – ich konflikt stanowi bardzo ważną część tej relacji. To było naprawdę mocne doświadczenie. Zawsze pracujemy nad jedną postacią, z którą możemy się utożsamić, wejść w jej skórę, a raczej zaprosić, by ulokowała się w nas – i ona nas potem - przed kamerą czy na scenie, po prostu niesie.
A tutaj grałam dwie postacie. Żeby być wiarygodną w obu, musiałam je tak naprawdę podwójnie wchłonąć – a potem umieć je w sobie rozdzielać w trakcie grania scen. Ale sądząc po komentarzach, które czytam w internecie lub dostaję osobiście od widzów, to się chyba udało.
Można pomyśleć, że pani Gabriela Muskała dała fanom dwie postacie w jednej produkcji, by starczyło im na dłużej. A teraz pewnie zrobi sobie przerwę... Czy tak jest?
Teraz zaczynają się wakacje, więc rzeczywiście będę odpoczywać. Ale zaraz po urlopie wchodzę w dwie produkcje filmowe. Na szczęście w każdej z nich będę grała jedną postać. Trudność polega na tym, że plany zdjęciowe idą niemal równolegle, jednego dnia będę na jednym planie, drugiego na drugim. Na szczęście po Anieli jestem już w tej żonglerce trochę wyćwiczona. W dodatku w tych dwóch projektach gram dwie skrajnie różne bohaterki, więc tym bardziej cieszy mnie to wyzwanie.
Po seansie Anieli ludzie się zastanawiają, jak to jest grać w duecie z samą sobą?
Na ekranie tak to wygląda, ale podczas zdjęć było trochę inaczej. Myślę, że to żadna tajemnica, bo przecież jest o tym mowa w napisach końcowych serialu – że w moich scenach, a także w tej jednej „podwójnej” scenie Anieli, partnerowała nam fantastyczna aktorka z Teatru Studio w Warszawie, Dominika Biernat.
Podziwiam ją za to, że miała w sobie tyle pokory i wchodziła w to partnerowanie całym swoim talentem, mimo że wiedziała, iż finalnie nie pojawi się na ekranie. Proszę nie pytać, jak został zrobiony technicznie ten efekt połączenia mnie z różnych ujęć – to zbyt skomplikowane. Tak czy inaczej, w scenach grałam z człowiekiem, w dodatku bardzo zdolnym – nie mówiłam do pustego miejsca. To gigantyczne wsparcie.
Dominika grała zarówno Ewę w momentach, kiedy ja wcielałam się w Edytę, jak i Edytę wtedy, gdy ja grałam Ewę. Zamieniałyśmy się tylko perukami i kostiumami.
To było niesamowite wyzwanie, również dla Dominiki. Jej zadaniem podczas prób było obserwowanie moich ruchów i mojej interpretacji danych emocji tak, by potem, kiedy się zamieniałyśmy, mniej więcej je naśladować. Wszystko po to, by zachować rytm rozmowy i powtarzalność ruchów podczas montażu. I tak na obie strony. Jestem pełna podziwu dla Dominiki. Jej obecność i wybitne partnerowanie były dla mnie ogromnym wsparciem. I zawsze będę powtarzać, że tak naprawdę to razem stworzyłyśmy te dwie bohaterki.

Błazny pokazały, że jest pani dobrą reżyserką, więc chciałbym dopytać, czy planuje pani kolejny projekt?
Bardzo panu dziękuję. I cieszę się, bo ostatnio przeczytałam coś, co naprawdę mnie poruszyło. Poza wszystkimi nominacjami, nagrodami i wyróżnieniami, które film otrzymał – co oczywiście bardzo cieszy – dowiedziałam się, że kino Tatry w Łodzi na wyraźne życzenie widzów ponownie wprowadziło ten tytuł do repertuaru. Produkcję pokazywano tam wcześniej przez długi czas, a teraz wraca – i to jest coś, co mnie naprawdę uskrzydliło. Bo przecież filmy robimy dla widzów.
Oczywiście mam w głowie kolejne pomysły – zarówno scenariuszowe, jak i reżyserskie. Błazny to był mój drugi scenariusz po Fudze i jednocześnie debiut reżyserski. Te cztery lata, które poświęciłam na realizację filmu, odbyły się trochę kosztem mojej aktywności aktorskiej. Musiałam zrezygnować z kilku ciekawych projektów, żeby uczciwie i w pełni oddać się tej pracy.
I zatęskniłam za aktorstwem. Za tym, żeby wyjść zza kamery i znów stanąć przed nią. Jestem szczęściarą, że film o mnie – aktorce – nie zapomina. Ale w głowie mam już co najmniej trzy pomysły na nowe dzieła. Chciałabym wciąż eksplorować temat aktorstwa. Mam też jeden większy projekt w planach, z rolą dla siebie. Zobaczymy, co powstanie najpierw.
Mam też to szczęście, że moim podstawowym zawodem jest aktorstwo. Reżyseria czy pisanie scenariuszy to coś, co mogę robić wtedy, kiedy poczuję wewnętrzną potrzebę, a nie wtedy, kiedy muszę zarobić na chleb. We wszystkich swoich decyzjach staram się też iść za intuicją, za tym, co w danym momencie czuję.
A teraz czuję, że chcę odpocząć. Ten ostatni rok był bardzo intensywny, festiwalowy. Byliśmy z Błaznami na wielu festiwalach – film wszędzie jest pięknie przyjmowany, nagradzany. Po urlopie wracam do aktorstwa, ale i tak wiem, że przyjdzie ten moment, kiedy znów coś napiszę i stanę po drugiej stronie kamery…

