Obejrzałem Łotra 1. po finale Andora. Czy to (jeszcze) lepszy film?
Czy znajomość jednej z najlepszych seriali ze świata Gwiezdnych Wojen ubogaca jeden z najlepiej ocenianych filmów kinowych? Postanowiłem to sprawdzić.
Myślę, że nazywając Andora jednym z najlepszych dzieł ze świata Gwiezdnych Wojen, wcale nie narażę się na krytykę. Recenzje i opinie publiczności mówią same za siebie. To jasny przekaz dla Disneya – ich widownia dorosła i czeka na więcej dojrzałych, dobrze napisanych treści, które nie traktują oglądającego jak idioty ani nie polegają wyłącznie na wymachiwaniu mieczykami. Okazuje się, że złożone intrygi i rozbudowane relacje pomiędzy postaciami mogą być ciekawe. Gwiezdne Wojny powinny być dla każdego – i dla młodszej, i dla starszej widowni.
Bardzo dobrze, że Andor powstał, choć przyznam się, że sam należałem do przeciwników prequela z postacią, której los był każdemu znany. A może wcale nie każdemu? Dla wielu serial Gwiezdne Wojny: Andor był pierwszym spotkaniem ze światem George'a Lucasa. Wiem, że to szokujące stwierdzenie, ale za to prawdziwe. "Hype" na serial Disneya był ogromny, a w sieci aż huczało po każdej potrójnej porcji odcinków. To naturalnie wzbudziło ciekawość osób, które do tej pory nie interesowały się tym zakątkiem popkultury. Mam dowód na poparcie tych słów. Dwa dni po premierze finałowego odcinka Andora, Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie był numerem jeden w amerykańskim Disney+. Wątpię, że to zasługa wyłącznie fanatyków spod ramienia Sawa Gerrery.
Zadziwiony tymi statystykami i głodny nowych wrażeń, postanowiłem powrócić do Łotra 1. Chciałem sprawdzić, czy znajomość Andora ubogaca ten film, czy też działa na jego niekorzyść. Oto moje przemyślenia.
Najlepsze seriale aktorskie z Gwiezdnych Wojen
Tony Gilroy, czyli bohater Rebelii
Tony Gilroy oficjalnie był współscenarzystą Łotra 1. W rzeczywistości jednak miał większą rolę przy tworzeniu tej produkcji. Rzekomo film nie podobał się poważnym panom z Disneya i konieczna była zmiana w kilku miejscach. W trakcie dokrętek Garetha Edwardsa zastąpiono Gilroyem. Kolejne informacje są nieoficjalne, ale to tajemnica poliszynela. Mimo wszystko należy je potraktować jako plotkę.
Gilroy przemodelował niektóre wydarzenia w filmie i ich kolejność. Sprawił, że cała narracja była bardziej koherentna i konkretna. Podobno to on zdecydował się na zabicie wszystkich członków Łotra 1. W oryginalnej wersji niektórzy przeżyli. Początkowo Jyn i Cassian mieli też zwieńczyć swoją relację romantycznym pocałunkiem, a nie uściskiem, który widzieliśmy w ostatecznej wersji, a który jest nadal przedmiotem wielu ożywionych debat – szczególnie po finale Andora. To Gilroy rzekomo dodał też końcową scenę w korytarzu z Darthem Vaderem i to jemu nieoficjalnie przypisuje się zasługi za sukces tego filmu. W końcu to on później dostał kolejny, całkowicie podlegający jemu projekt ze świata Gwiezdnych Wojen.
Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ roli Tony'ego Gilroya nie można przecenić i należy mieć ją na uwadze. Trzeba pamiętać, że to nie był w pełni jego autorski projekt, a mariaż wielu pomysłów i wynik poprawek, dokrętek i zręcznego montażu. To ważne w kontekście porównań do Andora, który pochodzi z tego samego zakątka uniwersum Star Wars, ale różni się w paru kwestiach od kinowej produkcji.

Najgorszy tydzień Orsona Krennica, czyli zmiany i podobieństwa
To nadal poważniejszy film od jakiegokolwiek innego ze świata Gwiezdnych Wojen. Widać jednak, że został dopasowany do standardów kinowych w taki sposób, żeby nie zrazić do siebie rodzin. Łotr 1. jest pełen żartów i humoru – często w zupełnie nietrafionych momentach. Chociaż to poważna opowieść, która w dniu premiery szokowała odważną decyzją o zabiciu wszystkich bohaterów, to w obliczu Andora wypada niczym Nowa nadzieja. To film z wieloma chwilami lekkości, co wyróżnia go na tle serialu Disney+.
Rozumiem takie podejście. Mimo wszystko kinowe produkcje mają za zadanie przyciągnąć przed wielki ekran jak najliczniejszą publiczność. Musi tam być sporo walk, bitew i momentów humorystycznych, ponieważ to relaksująca produkcja dla każdego. W serialu Tony Gilroy mógł sobie pozwolić na więcej. Do historii przeszła już próba gwałtu na Bix, o której szeroko dyskutowano w sieci po premierze 2. sezonu Andora.
To nie wada, ale na pewno coś, co należy mieć na uwadze przed seansem. O ile sam Cassian jest naturalnym "przedłużeniem" tego, co zbudował serial w ciągu dwóch sezonów (doskonale rozumiemy, dlaczego jest takim, a nie innym człowiekiem), o tyle cała reszta może wywołać mały zgrzyt. Jeszcze większy zgrzyt wywołały występy CGI. Chodzi mi przede wszystkim o Tarkina. W dzień premiery efekty robiły wrażenie i wydawały się całkiem realistyczne, ale zestarzały się w kiepski sposób. Od razu widać, że nie jest to człowiek, a efekt komputerowy. Wrażenie "uncanny valley" jest naprawdę silne w tym przypadku i trudno brać na poważnie niektóre sceny z nim i Krennickiem. Końcowa sekwencja z Leią aż tak mi nie przeszkadza, bo pojawia się tylko na moment. Andor pokazał jednak, że lepiej zrobić recast niż kombinować z efektami cyfrowymi. Może to właśnie zasługa odbioru Tarkina w Łotrze 1., że nie dostaliśmy podobnych potworków w prequelu.

Jeśli oglądało się najpierw Andora, a później dopiero Łotra 1., to myślę, że odczuwalna będzie też zmiana głównego bohatera. Cassian to bardzo ciekawa postać, ale taka, która była dla mnie papierkiem lakmusowym całej Rebelii. To nie dla Andora oglądało się... Andora. W jego własnym serialu była cała masa znacznie ciekawszych postaci. Mimo tego był on kompetentnym bohaterem, przy którym Jyn Erso zwyczajnie blednie. Oczywiście ma ona wszystko, czego potrzebuje – odpowiednie motywacje, emocje i przebytą drogę. Natomiast nie jest to tak rozbudowane jak w 24-odcinkowym serialu. Pieczołowite podejście produkcji Disney+ do budowania postaci może kontrastować z pobieżnym ich poznawaniem w Łotrze 1. Możliwe też, że oglądanie filmu po serialu obudzi pytania pokroju: gdzie cała reszta postaci z produkcji Disney+, które przeżyły wydarzenia z niej? Po prostu ich brakowało.
Łotra 1. określa się też mianem filmu wojennego. Scen bitew jest naprawdę dużo – szczególnie jeśli porównamy to z Andorem, który polegał bardziej na szachach 5D pomiędzy rodzącą się Rebelią i jej małymi komórkami a wszechpotężnym ISB. To kolejna świetna kontynuacja wątków z serialu Disney+. Przez 24 odcinki śledziliśmy narodziny Rebelii z różnych perspektyw – Luthena, Mon Mothmy czy Sawa Gerrery, a łącznikiem był tytułowy bohater. Łotr 1. pozwala ujrzeć potęgę Rebelii w pełnej krasie z wieloma krążownikami, eskadrami X-Wingów i oddziałami naziemnymi. Rebelia jest w końcu gotowa otwarcie stawić czoła Imperium. Nie musi kryć się w cieniu i planować wyłącznie operacji dywersyjnych. Jest w stanie zaatakować ważną dla galaktycznego reżimu planetę, zniszczyć imperialne krążowniki i zdobyć plany ich największej broni. To podwójnie satysfakcjonujące po chwilami żmudnym seansie Andora. Luthen byłby z nich wszystkich dumny.

"Zawsze znajdzie się większa ryba"
Te słowa wypowiedział Qui-Gon Jinn w 1. części Gwiezdnej Sagi. Wspaniale podsumowują one motyw, który można obejrzeć w Andorze i Łotrze 1. W serialu Disney+ początkowo największym zagrożeniem jest Syril Karn. Niepozorny funkcjonariusz korporacyjny jest gotów zrobić wszystko dla Imperium i ścigać Andora przez całą galaktykę, żeby tylko zabłysnąć i być w końcu docenionym. Później poznajemy Dedrę, która pracuje na znacznie wyższym szczeblu i potrafi autentycznie przerażać. Jest prawdziwym, znacznie większym zagrożeniem dla głównego bohatera. Nie wspominając o pozostałych postaciach z ISB. Niektóre z nich też są dobrze znane fanom – na przykład Yularen.
W 2. sezonie pojawia się dyrektor Orson Krennic, w którego znów wcielił się fantastyczny Ben Mendelsohn. To fascynująca postać. W Andorze widać, że jest to człowiek pełen werwy, inteligencji i sprytu. Ma wszystko pod kontrolą i przy nim przerażająca Dedra to płotka bez większego znaczenia. A potem przechodzimy płynnie do Łotra 1. i widzimy, że ten sam Krennic jest pomiatany przez absolutnie każdego. Począwszy od Tarkina, który przywłaszcza sobie dzieło jego życia, a skończywszy na Vaderze, który rzuca jednym z najśmieszniejszych tekstów w Gwiezdnej Sadze, jakże pasującym do sarkastycznego Anakina.

Jestem przekonany, że jeśli ktoś nie oglądał nigdy Star Wars i zdecyduje się na seans chronologiczny, to trylogia Andor – Łotr 1. – Nowa nadzieja będzie czymś cudownym z perspektywy budowania czarnych charakterów i skalowania ich poziomu zagrożenia. To też arcymistrzostwo scenariuszowe Tony'ego Gilroya, który sprawił, że Syril wydawał się poważnym zagrożeniem, a w rzeczywistości był nikim w porównaniu z prawdziwymi grubymi rybami Imperium.
Krennic to też postać, która miała chyba najgorszy czas w całych Gwiezdnych Wojnach. W Andorze poznajemy go jako tego pewnego siebie, ironicznego, żartobliwego i diabelnie skutecznego dowódcę, a w ostatnim akcie i w Łotrze 1. widzimy, jak zmienia się w furiata, niemającego żadnej kontroli nad sobą, swoim życiem czy przyszłością.
Czy to dobre zakończenie historii Andora?
A jak wypada sam Andor? Nie ma co owijać w bawełnę. Jest absolutnie wspaniały. Cassian zaskakiwał już podczas premiery, kiedy nieoczekiwanie zamordował własnego informatora, aby ten nie mógł zdradzić żadnych informacji Imperium (co też rzekomo dodał dopiero Gilroy, więc od samego początku postrzegał Cassiana jako postać szarą moralnie). To pogłębiało bohatera i ukazywało nowe oblicze Rebelii. Jeszcze tego nie widzieliśmy w heroicznych Star Wars z nieskazitelnymi charakterami. Serial Disney+ rozbudowuje tę scenę.
Historia opowiedziana w ciągu dwóch sezonów pokazuje drogę, którą przeszedł ten bohater od zwykłego buntownika do prawdziwego rebelianta. Scena z informatorem to lekcja wyciągnięta prosto z podręcznika Luthena Raela – wyciągać informacje, nie zostawiać śladów, nie pozwolić na narażenie sprawy. To samo przecież zrobił ze swoim informatorem w ostatnim akcie Andora, gdy dowiedział się od niego o Gwieździe Śmierci.
Bardzo mi się podoba, że ikoniczne zdanie – "Nie ma Rebelii bez nadziei" – było efektem spotkania Andora i przypadkowego hotelowego lokaja z planety Ghorman. Bardzo mnie cieszy, że nie było to patetyczne stwierdzenie wypowiedziane przez kogoś ważnego pokroju Baila Organy czy jakiegoś Jedi. Przypadkowy człowiek, który całym sercem wierzył w to, że warto walczyć o wolność, sprawił, że ta myśl zakiełkowała w sercu Andora i pozostała z nim do samego końca.

Dodatkową głębię dostaje też scena, w której Cassian ma zamordować Galena Erso, ale na to się nie decyduje. Po seansie Andora wiemy, że po raz pierwszy usłyszał to nazwisko, bezpośrednio powiązane z Luthenem. To była najważniejsza informacja. Wiemy więc, dlaczego nie chciał zastrzelić naukowca Imperium. Bardzo dobrze sprawdza się też relacja Cassiana i K-2SO (wielu fanów burzyło się, że droid nie zadebiutował w serialu na wcześniejszym etapie, ale mi to wcale nie przeszkadzało). Serial umiejętnie ją pogłębił i przedstawił od samych początków. K-2SO jest swoistym przypomnieniem dla Andora, dlaczego warto walczyć i wierzyć w Rebelię. Jest bezpośrednio powiązany z traumatycznym wydarzeniami z Ghormanu. To mocny przekaz, który bardzo mi się spodobał.
Zakończenie historii Andora też jest cudowne. Ostatecznie poświęca się dla sprawy i pełni rolę posłańca, o której mówiła obdarzona Mocą kobieta w serialu Disney+. Mimo początkowej niechęci i buntu przeciw buntowi, Cassian oddaje życie za Rebelię i wielkie dzieło swojego mentora, Luthena. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić lepszego zakończenia dla tej postaci i szczerze zazdroszczę każdemu, kto najpierw obejrzał serial, a dopiero potem film kinowy. Nie wiem tylko, czy byłbym w stanie się po tym pozbierać.
Wielka historia miłosna czy galaktyczny friendzone?
Zdziwiło mnie ogromne oburzeni po premierze ostatnich odcinków Andora, w których to okazało się, że Bix odeszła od niego, a później zamieszkała z dala od wojennego zgiełku i samotnie wychowywała dziecko. Wielu fanów uznało, że chemia pomiędzy Cassianem a Jyn była niczym zdrada. Dla mnie takie myślenie to bzdura. Od odejścia Bix minął rok, a Cassian nie był w stanie jej znaleźć. Wiedział, że dopóki wojna trwa, dopóty nie jej znajdzie, a nie było pewne. Prawdopodobnie w Jyn widział też część Bix – szczególnie gdy ta w końcu zdecydowała się na dołączenie do Rebelii.
Rozumiem jednak, że dla niektórych to oburzające. Widać, że większość scen nakręcono z zamiarem podsumowania ich relacji pocałunkiem. Chemia między nimi jest niezaprzeczalna. Natomiast sam cieszę się, że do niczego takiego nie doszło. Świetnie to gra z osobistą historią Cassiana, oddaje hołd Bix i pokazuje jego lojalność względem niej. Cieszę się też, że nie wszystko w Star Wars musi być romansem. Ich przyjaźń była piękna i nie pogarszała wydźwięku ich ostatecznego poświęcenia i śmierci w swoich ramionach.

Co lepsze – Andor przed Łotrem czy Łotr przed Andorem?
Andor to jeden z tych prequeli, które ubogacają oryginalne dzieła. W moim odczuciu stoi on w szeregu z takimi produkcjami jak Zadzwoń do Saula.
Łotr 1. jest natomiast bardzo dobrym filmem, który zrewolucjonizował sposób postrzegania Gwiezdnych Wojen i pokazał, że ludzi interesują nie tylko miecze świetlne i Jedi. Udowodnił, że można stworzyć ciekawą, poważniejszą historię z prawdziwą stawką i łapiącym za serce zakończeniem. To świetnie nakręcona produkcja pełna postaci, które da się polubić i potem za nimi zapłakać. Prezentuje się też znakomicie i moim zdaniem ma jedną z najlepszych bitew kosmicznych w historii kina. To film zdecydowanie wart obejrzenia, nawet jeśli nie jest się wielkim fanem Star Wars.
Trudno mi powiedzieć, czy lepiej jest obejrzeć Andora i Łotra 1. w sposób chronologiczny, czy nie. Obie te opcje wydają się mieć swoje zalety i wady. Jeśli ktokolwiek z Was obejrzał najpierw serial Disney+, a dopiero potem nadrobił kinowe dzieło z Cassianem w roli pobocznej, to jestem ciekaw wrażeń z takiego seansu.
Gwiezdne Wojny - ranking filmów
Na którym miejscu znalazł się Łotr 1. zdaniem krytyków?

