Dlaczego oryginalna bajka Lilo i Stitch to jeden z najlepszych filmów Disneya?
Aktorski remake już w kinach, ale przypomnijmy sobie, dlaczego Lilo i Stitch zasłużyli na tak wielki rozgłos i niesłabnącą sympatię wśród widzów. Co sprawiło, że tak pokochaliśmy historię o przyjaźni małej dziewczynki i charakterystycznego niebieskiego kosmity?
Jeszcze kilka lat temu nikt nie spodziewał się, że Lilo i Stitch, kultowa dwuwymiarowa animacja z 2002 roku, przeżyje drugą młodość aż do takiego stopnia. Nagle półki sklepowe – obok gadżetów związanych z nieśmiertelną Krainą Lodu, disneyowskimi księżniczkami i Autami – zostały zalane podobizną niebieskiego kosmity. Stitch podbił serca kolejnego pokolenia dzieci i rozbudzonych nostalgią dorosłych fanów. Ten film jest czymś wyjątkowym i zdecydowanie zasługuje na najwyższe pozycje we wszystkich rankingach klasyków Disneya.
Wyjątkowy – choć nie najpopularniejszy
Lilo i Stitch jest filmem kojarzonym przez większość fanów Disneya, ale nie jest pierwszym tytułem, który przychodzi do głowy, gdy usłyszymy o gigancie specjalizującym się w animacjach. Produkcje Walt Disney Animation Studios wczesnych lat 2000. nie zapisały się w pamięci widzów aż tak mocno, jak klasyki z lat 90. czy najnowsze filmy technologii komputerowej, takie jak choćby wspomniana wcześniej Kraina Lodu. Ten okres zdominowały produkcje innych wytwórni – prawdopodobnie od razu skojarzycie z nim Shreka z 2001 roku, Auta z 2006 roku czy Dzwoneczka z 2008 roku. Te franczyzy cieszyły się ogromną popularnością. Choć najstarsze studio animacyjne na świecie nie próżnowało, trudno było o wieloletni hit.
I choć Stitch jako bohater z pewnością zapisał się w pamięci wielu osób, to o filmie, który zapoczątkował jego obecność w popkulturze, raczej nie mówiło się zbyt wiele. Co prawda przed samą premierą pojawiały się całkiem ciekawe chwyty marketingowe, jak zabawny zwiastun umieszczony na kasecie VHS z filmem Piękna i Bestia, gdzie Stitch przypadkowo wyrywa z sufitu żyrandol podczas sceny kultowego tańca bohaterów.
Oryginalna animacja powstała w 2002 roku, jednak jedyny związany z nią marketing, jaki kojarzę z dzieciństwa, to jej obecność w prasowych kolekcjach filmów DVD, które regularnie pojawiały się w kioskach w pierwszej dekadzie lat 2000. I choć wspomniane płyty nietrudno było znaleźć w większości polskich domów, a na Disney Channel już rok po premierze debiutowały pierwsze odcinki serialu animowanego z głównymi bohaterami filmów, to tak naprawdę było wszystko, co działo się wokół niego przez pierwsze lata po premierze.
Przełom przyszedł około roku 2021 – a przynajmniej wtedy zauważyłam pierwsze oznaki rosnącego trendu związanego z wizerunkiem niebieskiego kosmity. Trudno stwierdzić, czy zaczęło się od kolekcji w irlandzkiej sieci sklepów Primark, trendujących na TikToku dźwięków z fragmentami kultowych dialogów czy też od faktu, że w większości krajów świata zadebiutowała już platforma Disney+. W każdym razie Stitch nagle zyskał tysiące nowych fanów i zaczął pojawiać się niemal wszędzie. To z kolei doprowadziło do tego, że oryginalna animacja zaczęła przeżywać drugą młodość. Coraz więcej osób zastanawia się, o co tyle szumu. I bardzo dobrze, bo dużo tracicie, jeśli jeszcze jej nie znacie.
Ohana znaczy rodzina
Disney słynie z rodzinnych tragizmów w swoich animacjach. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, komu nigdy nie zdarzyło się uronić łzy przy scenie śmierci Mufasy, mamy Bambiego czy Tadashiego. W Lilo i Stichu, choć mamy do czynienia z osieroconymi siostrami, nie widzimy żadnego tragicznego obrazu, dzięki czemu film nadaje się także dla tych najmłodszych odbiorców. Sam motyw ich rodziny został przedstawiony w zupełnie inny sposób – innowacyjny dla Walt Disney Animation Studios.
Po stracie rodziców Nani przejmuje opiekę nad swoją młodszą siostrą Lilo. Wiąże się to ze sporym wyzwaniem – zwłaszcza że przypadkowo ich sytuacją zainteresował się pracownik socjalny, który za cel obiera sobie odebranie młodszej dziewczynki. Już w pierwszych kilkunastu minutach filmu dochodzi do wzruszających momentów. Bardzo doceniam motyw wiążący się z odrzuceniem Lilo przez szkolne koleżanki, z czym z pewnością może utożsamiać się wiele dzieciaków, w tym ja. Osobiście wyjątkowo zapadła mi w pamięć rozdzierająca scena, gdy po kłótni sióstr Lilo pyta, czy są rozbitą rodziną. Jest to dość niespodziewana zmiana klimatu względem wcześniejszej, żartobliwej kłótni związanej z kultowym już tekstem o króliku i prowadzi do jednej z najbardziej emocjonalnych scen w tej animacji. Cała ta troska, jaką Nani za wszelką cenę stara się otoczyć odrzuconą przez otoczenie Lilo, i wewnętrzna walka o przetrwanie w tej bardzo trudnej sytuacji, same w sobie są bardzo realistyczne i poruszające. Autentyczność tych ludzkich postaci i przyziemnych, choć bardzo przykrych problemów jest niesamowita. A to wszystko tylko nabiera głębi, kiedy w ich życiu pojawia się Stitch.
Mały kosmita został stworzony przez szalonego naukowca Jumbę Jookibę, pierwotnie pod nazwą Eksperyment 626. Z natury miał być on zły i destrukcyjny, jednak gdy znajduje się na Ziemi, splotem przypadków jego ścieżki krzyżują się z samotną dziewczynką, która przygarnia go jako swojego pupila. Rozwijająca się relacja Lilo i Stitcha jest czymś przepięknym. Stworek uczy się wartości, których jako wytworzona sztucznie istota nie miał okazji poznać – miłości, przyjaźni, oddania, lojalności. A przede wszystkim dowiaduje się tego, czym jest rodzina. W kryzysowych sytuacjach ta więź ukazana jest jeszcze piękniej – zwłaszcza pod koniec filmu.
Co wyróżnia Lilo i Stitcha? Przepiękne ukazanie przyjaźni i rodzinnej miłości – ten film animowany uwypukla te wątki najbardziej ze wszystkich dzieł Disneya. Postacie, których nie da się nie lubić – mają one tę unikalną autentyczność i wielowymiarowość, sprawiającą, że poznajemy zarówno ich największe zalety, jak i wady. Połączenie fantazji i science fiction z prawdziwym życiem, które w tym przypadku wyjątkowo dobrze zadziałało. Do tego dochodzi wciągająca fabuła, która przez półtorej godziny z pewnością nie oderwie Was od ekranu, a także ciekawe, nie zawsze spodziewane plot twisty. I oczywiście sam Stitch – bohater popkulturowy, bez którego nie sposób sobie wyobrazić Disneya.

Kolejne części – kolejne miłości?
Choć nie wszyscy o tym wiedzą, film Lilo i Stich rozrósł się do franczyzy składającej się z całkiem sporej liczby produkcji. Pierwsza część doczekała się aż trzech sequeli: Stitch! Misja z 2003 roku, Lilo i Stich 2: Mały feler Sticha z 2005 roku oraz Leroy i Stitch z 2006 roku. Filmy te otrzymaliśmy dzięki nieco zapomnianemu już studiu Disneytoon, specjalizującemu się w tworzeniu kontynuacji i spin-offów dla nowych i klasycznych filmów Disneya oraz rozszerzaniu o kolejne produkcje franczyz Kubusia Puchatka, Myszki Miki czy Dzwoneczka. Produkcje te wychodziły różnie, lecz muszę przyznać, że studio to stworzyło wiele bajek, które pokochałam w dzieciństwie. W przypadku Stitcha trudno tutaj mówić o szczególnej przełomowości, jednak są to całkiem ciekawe animacje, wprowadzające nowych bohaterów (w tym bardzo rozpoznawalną partnerkę Stitcha, Angel) i wyjaśniające nieco obszerniej motyw tworzenia eksperymentalnych stworzonek, na bazie których powstał nasz ukochany niebieski kosmita. Jednym z wartych uwagi wątków jest ten opowiadający o Leroyu – eksperymencie powstałym na bazie Stitcha. Choć kolejne części tracą na wartości, jeśli chodzi o wątek rodziny, i skupiają się bardziej na motywie science fiction, to uważam, że są całkiem niezłym uzupełnieniem tego uniwersum i nie zostawiają poczucia niedosytu, kiedy pierwszy film się kończy. A dla prawdziwych koneserów jest jeszcze serial Lilo i Stich, stworzony dla Disney Channel. Opowiada on o procesie resocjalizacji wszystkich zaginionych eksperymentów doktora Jumby Jookiba.
W dobie rosnącej popularności franczyzy, która przeżywa obecnie drugą młodość i trenduje niemal wszędzie, do kin trafiła aktorska wersja Lilo i Stitcha. Nie miałam jeszcze okazji jej obejrzeć, jednak zauważyłam, że zbiera ona zaskakująco pozytywne recenzje. To pozytywnie mnie nastraja, gdyż większość klasyków Disneya w wersji live-action jest mocno krytykowana. Młodziutka aktorka Maia Kealoha jest Hawajką i idealnym wyobrażeniem Lilo w prawdziwym świecie. Dała się też poznać jako prawdziwe Disney Kid, bo na swoim profilu na TikToku śpiewa... The Climb z Hannah Montany. Istnieje więc szansa na miły, nostalgiczny powrót do jednej z najpiękniejszych animacji w historii. Dodatkowo film może trafić do najmłodszych widzów – tych, którzy wcześniej tej historii nie poznali, a mogą się w niej zakochać, zupełnie tak jak wychowane na dwuwymiarowych animacjach pokolenie Z.

