Przed The Last of Us był on: film, który zapoczątkował erę zombie w popkulturze
Cofnijmy się na chwilę w czasie do lat 60. i Pittsburgha w stanie Pensylwania, by przyjrzeć się kulisom filmu, który na zawsze zmienił oblicze horroru i zapoczątkował erę zombie w popkulturze. Chodzi oczywiście o Noc żywych trupów.
14 kwietnia HBO wypuściło pierwszy odcinek długo wyczekiwanego drugiego sezonu The Last of Us. Choć serial ma swoje wady, trzeba przyznać, że w niespotykany dotąd sposób przykuwa uwagę zarówno miłośników gier, fanów science fiction, jak i osób zupełnie niezwiązanych z tymi obszarami. To także jeden z nielicznych przykładów fabularnych tytułów, w których motyw zombie (często utożsamiany z kinem klasy B) został wpleciony w dramatyczno-obyczajową narrację z prawdziwego zdarzenia. Wcześniej udawało się to niewielu produkcjom, bo żywe trupy, eksploatowane przez twórców tanich horrorów czy groteskowych komedii, kojarzyły się raczej z nierealnymi, a często wręcz absurdalnymi wyobrażeniami postapokaliptycznej rzeczywistości. Służyły głównie jako łatwa do realizacji, niskobudżetowa konwencja filmowa. Do tytułów przełamujących ten schemat można zaliczyć choćby 28 dni później czy Świt żywych trupów.
Zombie wkraczają do popkultury
Skąd jednak w kinie i serialach wzięła się postać zombie – ożywionych zwłok, najczęściej ludzkich, których egzystencja sprowadza się do polowania na żywe istoty, zwykle ludzi? Za ich twórców (jeśli w ogóle można mówić o „rodzicach” zwłok) uznaje się George’a A. Romera oraz Johna A. Russo, autorów filmu Noc żywych trupów. Aby jednak zrozumieć genezę tego fenomenu, musimy cofnąć się do lat 60. i Pittsburgha w stanie Pensylwania. Wówczas to północnoamerykańskie miasto w ogóle nie kojarzyło się z kinematografią. Choć już na początku dekady tradycyjny podział rynku filmowego między Los Angeles a Nowy Jork zaczął tracić na znaczeniu, produkcja filmów poza tymi ośrodkami wciąż należała do rzadkości.
Burzliwe lata 60. były czasem buntu – nie tylko na ulicach, ale i w sztuce, w tym także w kinie. To wtedy narodziło się tzw. Nowe Hollywood. Niektórzy dostrzegają jego początki już w Doktorze Strangelove Stanleya Kubricka, jednak wyraźnie ukształtowało się ono dopiero przy Bonnie i Clyde Arthura Penna. Młodzi twórcy coraz śmielej sięgali po tematy niewygodne i kontrowersyjne jak na ówczesne standardy. W ten właśnie nurt wpisała się również Noc żywych trupów – film, który na zawsze zmienił oblicze horroru i zapoczątkował erę zombie w popkulturze.
George A. Romero pochodził z Nowego Jorku, jednak to w Pittsburghu ukończył studia i rozpoczął swoją karierę zawodową, początkowo związując się z branżą reklamową. W 1960 roku, wspólnie z Johnem A. Russo i Russellem Streinerem, założył firmę The Latent Image, specjalizującą się w produkcji spotów reklamowych. Tworzyli materiały dla lokalnych polityków, a także reklamy popularnych produktów, takich jak piwo Duke czy środek do odkamieniania Calgon, który do dziś pozostaje rozpoznawalny na rynku. Choć początki działalności były trudne i nie przynosiły większych zysków, już w 1965 roku kapitał firmy osiągnął wartość 30 tysięcy dolarów. W 1967 roku Romero i Russo byli na tyle niezależni finansowo i twórczo, że zdecydowali się na realizację swojego marzenia – nakręcenie pełnometrażowego filmu fabularnego.
Tematem ich debiutanckiego dzieła miały być zombie – postacie znane z mitologii i kultury karaibskiej, związane głównie z religią voodoo. Choć nie był to pierwszy film poruszający ten motyw – już w 1932 roku powstał Biały Zombie w reżyserii Victora Halperina, na podstawie scenariusza Garnetta Westona – to żaden wcześniejszy obraz nie ujął go w tak odważny i przełomowy sposób. Młodzi twórcy postanowili zaszokować konserwatywne amerykańskie społeczeństwo realistycznym, brutalnym przedstawieniem ożywionych trupów, które bez wahania dokonują aktów kanibalizmu. Co więcej, za ich filmem kryła się głębsza refleksja – nihilistyczna i anarchistyczna wizja upadku społecznych struktur oraz kondycji współczesnego człowieka. Romero nie tylko wprowadził nową jakość do horroru, ale również zasugerował, że prawdziwym zagrożeniem może być nie tyle potwór z zewnątrz, co społeczeństwo samo w sobie.

Noc żywych trupów: problemy finansowe i burzliwe kulisy
Problemy pojawiły się już na etapie przygotowań – i to nie tyle z powodu kontrowersyjnego scenariusza, ile z braku zainteresowania produkcją filmową w Pittsburghu. Romero i Russo bezskutecznie próbowali przekonać lokalnych biznesmenów do objęcia roli producenta. W najlepszym wypadku oferowano im wykupienie scenariusza z zamiarem realizacji filmu w Nowym Jorku. Mimo licznych odmów nie poddali się – zamiast szukać jednego dużego inwestora, zaczęli pozyskiwać mniejsze sumy od wielu przedsiębiorców. Dzięki tej determinacji udało się rozpocząć zdjęcia. Produkcja jednak kilkukrotnie stawała w miejscu z powodu braku środków, a Romero zmuszony był ruszać w miasto i szukać kolejnych funduszy. Ostatecznie zebrano 114 000 dolarów – kwotę, która umożliwiła ukończenie filmu.
Oszczędzano dosłownie na wszystkim – również na taśmie filmowej. Film do dziś można oglądać w czerni i bieli, nie dlatego, że był to artystyczny wybór, lecz z czysto praktycznego powodu: czarno-biała taśma 35 mm była tańsza. Nie oznaczało to jednak, że produkcja miała jej pod dostatkiem. Wręcz przeciwnie – wiele scen kręcono bez żadnych dubli. Jak wspominał John A. Russo:
Realizacja filmu trwała aż dziewięć miesięcy, a zmienna pogoda wielokrotnie komplikowała zdjęcia. Przykładowo – otwierającą scenę Nocy żywych trupów kręcono jako jedną z ostatnich. Problem w tym, że drzewa były już wtedy zupełnie nagie, a z ust aktorów unosiła się para, co nie pasowało do fabularnej logiki – cała akcja filmu rozgrywa się bowiem w ciągu jednej doby. Na szczęście, czarno-biała taśma zredukowała widoczność pary oddechowej, a brak liści Romero sprytnie zamaskował, kadrując ujęcia tak, by w tle pojawiały się wyłącznie drzewa iglaste.
Słynny dom, w którym rozgrywała się większość akcji filmu, został wynajęty za 300 dolarów miesięcznie. Znajdował się on w Evans City, niedaleko Pittsburgha. Nie miał ani elektryczności, ani bieżącej wody — był właściwie opuszczoną chatą przeznaczoną do rozbiórki. Co ciekawe, nie miał piwnicy, która odgrywała kluczową rolę w fabule. Sceny piwniczne nakręcono więc w podziemiach siedziby The Latent Image. Filmowy dom niestety nie ostał się (jak np. ten z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną, który można oglądać do dzisiaj) i krótko po skończeniu zdjęć został wyburzony.
Najlepsze horrory 2024 roku – ranking wg krytyków
Noc żywych trupów: co szokowało w filmie?
Większość aktorów zaangażowanych w produkcję to znajomi twórców. Jedynym profesjonalnym aktorem był Duane Jones, wcielający się w postać Bena. Swoim warsztatem przewyższał resztę obsady. Zaakceptował warunki współpracy, mimo że całość była projektem obarczonym dużą niepewnością. Finalnie stał się pierwszym czarnoskórym aktorem obsadzonym w głównej roli w amerykańskim filmie grozy. Był to precedens: postać Bena nie tylko przełamuje schematy, lecz także przejmuje przywództwo w grupie złożonej z białych bohaterów. Co więcej — w pewnym momencie dochodzi do konfliktu z innym białym mężczyzną o decyzyjność, a nawet do (o zgrozo) uderzenia białej kobiety.
Aby lepiej zrozumieć, jak szokujące mogło to być dla ówczesnej widowni, wystarczy przypomnieć, że w niektórych południowych stanach USA wciąż w praktyce obowiązywała segregacja rasowa, a zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w październiku 1968 roku, zamordowano Martina Luthera Kinga.
Romero twierdził, że kolor skóry głównego bohatera nie miał dla nich znaczenia — równie dobrze mógł być to aktor biały. Choć trudno kogokolwiek z ekipy posądzać o rasizm, można się zastanawiać, na ile ta deklaracja była rzeczywiście szczera. Wystarczy spojrzeć na ostatnią scenę, w której Ben zostaje zastrzelony przez białego mężczyznę działającego rzekomo w imieniu porządku — w asyście policji. Symbolika tego obrazu jest wyjątkowo wymowna. Prawdopodobnie nigdy nie poznamy całej prawdy o intencjach twórców.
Noc żywych trupów to dziś coś więcej niż klasyk gatunku – to punkt zwrotny, który odmienił oblicze horroru i na nowo zdefiniował znaczenie potwora w kulturze masowej. Romero i Russo nie tylko stworzyli dzieło przełomowe pod względem formy i treści, ale także – być może wbrew własnym deklaracjom – opowiedzieli historię głęboko osadzoną w społeczno-politycznym klimacie swoich czasów. Film stał się lustrem lęków Ameryki lat 60., przed wojną, dezintegracją społeczną, utratą zaufania do instytucji, a przede wszystkim – przed samym człowiekiem.
Dziś, ponad pół wieku później, wciąż powracamy do tych samych pytań – choć zmienia się forma, technologia i język opowieści. Produkcje takie jak The Last of Us kontynuują dziedzictwo Romera, wpisując motyw zombie w dramaty jednostki i wspólnoty, nie rezygnując przy tym z metaforycznego ciężaru, który niesie za sobą postać ożywionych trupów. W tym sensie zombie nie są już tylko potworami – stają się symbolem naszych największych obaw, ale i nadziei: na przetrwanie, na wspólnotę, na człowieczeństwo w czasach, które nieustannie wystawiają je na próbę.

