"Producent jest jak chirurg w trakcie operacji" - Marta Krzeptowska o pracy producentki [WYWIAD]
Bądź wola moja to polsko-francuski film, który miał swoją premierę światową na festiwalu filmowym w Cannes 2025 w sekcji Director's Fortnight (Quinzaine des Cinéastes). Porozmawiałem z producentką o trudach pracy, wyzwaniach i tym intrygującym projekcie.
ADAM SIENNICA: Zawsze mnie to ciekawi, jak wygląda praca producenta, który przyjeżdża na festiwal w Cannes.
MARTA KRZEPTOWSKA: Trybem pracy, a może nawet życia, producenta, jest jeżdżenie po całym świecie, po różnych festiwalach. Producenci to trochę taka rodzina, z którą spotykamy się na różnych wydarzeniach. To niesamowite. Często powtarzam: z producentami widzę się na festiwalach częściej niż z moimi znajomymi czy przyjaciółmi w Warszawie. Musimy znać się międzynarodowo. Nie ma wyjścia. Jeśli chcesz być producentem na jakimś poziomie, musisz jeździć, być widocznym, rozmawiać, wchodzić w relacje. Jest to bardzo wysoki poziom relacji biznesowej.
Jak wyglądają takie relacje?
Wyobraź sobie, że w pewnym momencie masz zrobić z kimś interes, który będzie kosztował ileś milionów. I musicie podpisać umowę. Każdy taki kontrakt może pochłonąć absolutnie wszystko. Wszystkie twoje oszczędności. Potem robisz ten biznes w trakcie kilku lat. To relacja partnerska – jak w małżeństwie. Aby zdecydować się na coś takiego, musisz bardzo zaufać oraz musisz zaryzykować, bo nigdy nie wiesz, jak ktoś się zachowa w danym momencie. Dlatego jeździmy na festiwale. Magda Zimecka, właścicielka studia Orka, naliczyła się kilkunastu wyjazdów do Cannes. Dla mnie jest to czwarty. Pierwszy raz, gdy tu przyjechałam, był Tom Cruise. Teraz Tom Cruise wraca, więc wracam razem z nim.
To nie może być przypadek...
Brzmi to śmiesznie, ale to prawda. Pamiętam moje pierwsze Cannes. A teraz wracam tu z filmem Bądź wola moja. Znajomi, których wtedy poznałam, przyszli na nasze afterparty i serdecznie nam gratulowali. Szefowie Instytutu Szwedzkiego, Instytutu Austriackiego i inni. To są bardzo ważni ludzie w tej branży, więc to, że oni przyszli nam pogratulować, jest bardzo miłe. Chyba nigdy nie usłyszałam tylu dobrych słów.
To też jest ważne, bo kiedy oni doceniają, pojawia się jakaś perspektywa na przyszłość, na dalszą współpracę, prawda?
To działa nieprawdopodobnie. Na początku to wszystko przypomina syzyfową pracę. Pchamy kulę do góry, a ona cały czas nam się wymyka. Cały czas czujemy, że może na nas spaść. Aż tu nagle Syzyf przesiada się do rakiety. To tego typu sytuacja. Ludzie czekają na coś takiego całe życie, ale im się to nie przytrafia z różnych powodów. Nigdy nie wiesz, czy film, który dostajesz do swoich rąk, to ten wymarzony bilet do rakiety. Czytasz scenariusz, który wydaje ci się świetny, ale coś pójdzie nie tak z aktorami; kogoś nie jesteś w stanie dopiąć finansowo i film nie wypala. Albo nie jest taki, jak sobie wymarzyłeś.
Dlatego warto wysyłać filmy na festiwal w Cannes.
Oczywiście to przyspiesza karierę. Wczoraj szefowie instytutów dali nam do zrozumienia, że to ta rakieta. I to jest świetny start, bo to jest bardzo artystyczna sekcja festiwalu. Ta sekcja naznacza cię jako producenta, który wybiera kino niezależne, ciekawe, eksperymentalne. Producenta, który chce rozmawiać z widzem. A dla nas to jest najważniejsze, żeby z tym widzem porozmawiać.
A jak goszczący na festiwalu w Cannes film Bądź wola moja do ciebie trafił?
Tak jak wspomniałam, razem z Magdą Zimecką mamy dziesiątki spotkań z producentami podczas takiego festiwalu. Nasze grafiki są przepełnione – spotkanie za spotkaniem. Miałam spotkać się z Estelle, która została wybrana producentką roku we Francji. To przyjaciółka mojej przyjaciółki, mojej mentorki, Rei Apostolides z Grecji, która ze mną pracowała i mnie wprowadziła w ten świat. To nie jest nauka, którą wynosisz ze szkoły. Ten świat jest miejscem, w którym ktoś musi ci zaufać. Jeśli tak się stanie, powie o tym komuś innemu. A opinia o nas jest bardzo ważna. Miałam to szczęście, że kiedyś zaufała mi bardzo ważna osoba i przekazała to innym.
Poznałam Estelle, a ona poznała mnie z Julią Kowalski. Wiedziała, że to w dużym stopniu polski film, więc zasługuje na to, by był produkowany przez nas. Zbudowaliśmy to tak, jak buduje się biznesowe układanki. Zawsze jest to kruche jak domek z kart. Wystarczy podmuch wiatru i wszystko może się rozpaść. Na szczęście tutaj zbudowaliśmy solidny fundament polsko-francuski, więc się udało.

Co robi producentka, by przy tak szybkim tempie kręcenia – gdy zdjęcia zaczyna się późną jesienią, a w maju jest się już tym filmem w Cannes – to wszystko się po drodze nie rozpadło?
Praca producentki jest trochę niewdzięczna, bo każdy postrzega tę rolę zupełnie inaczej – jako osobę, która śpi na wielkich pieniądzach. A tak naprawdę to bardzo ciężka praca. Oczywiście, zdarza się moment na czerwonym dywanie, gdy ktoś cię rozpozna albo skojarzy twoje nazwisko, ale ogólnie nie są to osoby znane szerszej publiczności. Jesteśmy w miejscu, gdzie świętujemy tak naprawdę naszą pracę, więc staram się przez ten jeden moment nie myśleć, jak bardzo jest to trudne.
To też jest ważne, by ludzie rozumieli, że producent to nie jest tylko osoba, która daje pieniądze. Prawdziwa praca producenta to coś o wiele więcej.
Producent jest jak chirurg w trakcie operacji, podczas której pacjent w każdej chwili może umrzeć. Wyobraź sobie, że masz ekipę 200-osobową, a każdy ma jakiś problem i każdy chce go rozwiązać na już.
Bardzo dosadne. Jako producentka wybierasz, jakie kino chcesz tworzyć?
Mam dużo szczęścia, że jestem w Orce. To studio ma takie doświadczenie, że chce robić kino artystyczne, kino niezależne. Mimo że jest znane z postprodukcji efektów specjalnych. To jedna z najstarszych i największych firm od efektów specjalnych w Polsce, a stawia na kino artystyczne. Dlatego jako producentka mogę realizować się z takim kinem.
To nie jest pierwszy taki film. Podczas pandemii mieliśmy Wielorybnika, który był pokazywany na festiwalu w Wenecji. W 2024 roku mieliśmy kandydata do Oscara. Niedługo będzie mieć premierę tytuł pokazywany w Toronto. Bardzo dużo kina artystycznego. To, że uczestniczy w tym firma znana z efektów specjalnych, jest nieprawdopodobne. Dla nas tworzenie takiego kina to pewien luksus.
A czy dla ciebie jako producentki ważne są recenzje, czy jednak patrzysz na odbiór widzów?
Najważniejsze jest to, czy dany film spełni swoje zadanie dla mnie samej. Wyznaczam sobie pewne rzeczy podczas czytania scenariusza i chcę osiągnąć coś, co będzie dla mnie ważne. Jakimś cudem wszystkie tytuły, którymi się zajmowałam w ostatnim czasie, były filmami trudnymi i ryzykownymi. Dla mnie to ważne, że inni mogli o tym usłyszeć – to najlepsza forma nagrody. Chodzi o to, że dociera się do widza, który zaczyna o tym rozmawiać. Nie musi się wszystkim podobać. Nawet nie chcę, by tak było. Chcę, aby rodziły się dyskusje. To jest dla mnie najważniejsze. Jeśli ktoś ze mną porozmawia, to jest dla mnie wyznacznik tego, że spełniłam swoje zadanie.
Czy kino artystyczne może w ogóle zarobić na siebie? Jak to postrzegacie w kontekście Bądź wola moja?
Niesamowite jest to, że ten film został natychmiast wsparty olbrzymimi pieniędzmi od jednego z francuskich nadawców, który chce trafić do szerokiego grona odbiorców. A przecież rozmawiamy o bardziej artystycznej, wymagającej i nakierowanej wizji. Osobiście bardzo precyzyjnie oceniam projekt. Mowa jest o wypełnieniu kilkaset papierów, które ostatecznie musimy złożyć do instytutu – w nich mamy uzasadnienie ekonomiczne, artystyczne; jest też moja eksplikacja producencka, w której analizujemy projekt od A do Z, wskazujemy, jaką przewidujemy dla niego przyszłość. Bardzo przemyślałam ten film.
Wydaje się, że widzowie też zaczynają inaczej podchodzić do kina.
Widać zmianę pokoleń. Mamy młodego widza, który ma zupełnie inne oczekiwania. Gdy taki człowiek zdecyduje się wyjść z domu do kina, będzie chciał czegoś innego. Jesteśmy w momencie, gdy następuje wyraźna zmiana oczekiwań.
Widać też, że odbiór młodych widzów różni się od odbioru starszego pokolenia.
Widzę to, gdy moje koleżanki – starsze matki – idą do kina z córkami na Substancję. Ich opinie o filmie naprawdę się różnią. To cudowne, że młodsi otwierają się na takie gatunkowe kino. Kiedyś horrory były filmem zupełnie innej klasy, a teraz...
Teraz to horrory artystyczne cieszą się uznaniem i popularnością.
Tak, absolutnie. W 2024 roku podczas Director's Fortnight w Cannes moje koleżanki i koledzy prezentowali przed dystrybutorami wersje robocze projektów. Targi filmowe podczas festiwalu są bardzo ważne, więc jeśli ktoś dostaje szansę zrobienia prezentacji producentom i dystrybutorom z całego świata, robi wszystko, by było to perfekcyjne. Wtedy to były prawie same horrory! Zapowiadały się świetnie, chciałabym sama je obejrzeć. I to mówimy o młodych twórcach z całego świata. To jest fajne, że polska reżyserka znajduje się na festiwalu w takim gronie twórców. A Bądź wola moja prezentuje polską kulturę – to historia polskiej rodziny, są nasze tradycje, muzyka i język. Polacy są pokazani w cudowny sposób. Mieliśmy dwa pokazy i na każdym było pełno ludzi!
To w ogóle jest ciekawe, bo Julia Kowalski jest polską reżyserką, ale ma w sobie dużo francuskiej wrażliwości. To dodaje sporo świeżości jej filmowi.
To jest trochę śmieszne, bo dla nas jest Polką, a dla Francuzów jest Francuzką. Totalnie różne postrzeganie. To jest idealny przykład, dlaczego powinny być robione koprodukcje. Jako producenci na początku nie mamy świadomości różnic kulturowych, bo myślimy, że to, co siedzi nam w głowie, jest prawdą. Każdy tak myśli, a jest zupełnie inaczej. Za to kocham koprodukcję, bo codziennie poznaję coś nowego. Coś, o czym nie miałam pojęcia.
A to się przekłada na fajny efekt na ekranie.
Dokładnie! Ten cały miks w filmie Julii jest zawieszony w takiej przestrzeni, która nie jest ani Polską, ani Francją. Wioska, w której rozgrywa się akcja, nie jest ani polska, ani francuska. Julia pamięta nasz kraj i Polaków z dzieciństwa. Pięknie pokazuje ten obraz, ale jej filmowa rzeczywistość nie jest ani przeszłością, ani teraźniejszością, ale taką fikcyjną przestrzenią. Magiczna sytuacja, w której te wszystkie elementy nie mają większego znaczenia dla tego, jak odbieramy dobrą historię.

