„Lubię kino bez słów” - Julia Kowalski o filmie Bądź wola moja [WYWIAD]
Julia Kowalski gościła na festiwalu filmowym w Cannes 2025 ze swoim filmem Bądź wola moja, który był pokazywany w sekcji Director's Fortnight. Podczas wydarzenia spotkaliśmy się, by porozmawiać o polsko-francuskiej koprodukcji.
ADAM SIENNICA: Podoba mi się, że Bądź wola moja to film otwarty na różne interpretacje.
JULIA KOWALSKI: Dla mnie było ważne, aby nie zamykać tego filmu w jednej interpretacji. Nienawidzę tego w kinie. To jest kluczowe, aby nie wiedzieć wszystkiego, bo wówczas widz może stworzyć sobie w głowie różne teorie. Na przykład kwestia tego, co się stało z matką. Czy naprawdę taka była? Czy to wszystko jest wspomnieniem, snem, a może koszmarem? Równie dobrze możemy mieć do czynienia z rodzinnym mitem stworzonym przez ojca, który chciał zamknąć Nawojkę pod kloszem. Chronić ją.
A wydaje się, że bardziej ją tym karze...
A ona wierzy w to wszystko, jakby to była religia. Podobnie można powiedzieć o historii Sandry, bo też nie wiemy, co dokładnie się z nią stało i co łączyło ją z bratem bohaterki. Tworzenie filmu w taki sposób pozwala widzom samemu dobudować te klocki, by lepiej zrozumieć poszczególne wątki. To jest dla mnie bardzo ważne, aby nie zamykać tego na jedną interpretację, a pobudzać wyobraźnię widza przez wydarzenia.
W pewnym momencie zastanawiałem się, czy Sandra w ogóle istnieje.
Roxana Mesquid ma dokładnie taką samą teorię! Nawojkę i Sandrę tworzyłam jako dwie strony jednej osoby. Jedna to młoda dziewczyna, która jest postrzegana jako córka, siostra albo nawet matka. Sytuacja Sandry jest zupełnie inna. Ona ma możliwość bycia kobietą, przeżyć pożądanie, wyjechać, bronić się przed rzeczywistością społeczności, która narzuca określone normy. I może mieć życie seksualne. Sandra zbuntowała się przed tym i dlatego jest postrzegana jako mitologiczna wierzba.
W związku z tym, jak Nawojka ją postrzega, to staje się takim odkrywaniem własnej tożsamości. Nie tylko kobiety, ale po prostu człowieka. To otwiera tę historię na widza.
W ostatnim czasie kino oferuje wszystko dosłownie, a widzowie lubią historie, które szanują ich inteligencję. Dla mnie film musi motywować odbiorcę do aktywności. Po seansie muszą o nim myśleć, a nie po prostu wyjść i zapomnieć. Mam nadzieję, że mój film zostanie w głowie widzów i da im do myślenia.
Każdy reżyser chce, by jego film trafił do widza. Zwłaszcza po ciężkiej pracy podczas jego kręcenia.
Dokładnie, to dzieje się właśnie teraz. Film skończyłam mniej więcej 10 dni temu. Zdjęcia zaczęliśmy 10 listopada 2024 roku. Prace trwały jakoś pięć miesięcy: kręcenie, montaż, dźwięk, muzyka, korekcja kolorów i wszystko inne. Bardzo szybkie tempo. Teraz muszę dać temu filmowi żyć. Niech sobie jeździ po świecie. Na to, co będzie dalej i jak ludzie będą go odbierać, już nie mam wpływu.
Zaczęliście w listopadzie, więc tym bardziej podziwiam Marię Wróbel, która przy tak niskiej temperaturze miała sceny z nagością.
Pogoda była straszna. Podobno od lat nie było tak ostrej zimy w miejscu, w którym kręciliśmy. Cały czas padał deszcz i był mróz. Trudne warunki. To też dodaje klimatu, choć na ekranie aż tak dobrze nie widać tej niskiej temperatury. Aktorzy byli świetni i nigdy na to nie narzekali. Maria podczas sceny w lesie z ogniem musiała mieć na sobie specjalny żel ochronny dla kaskaderów – dla bezpieczeństwa, bo musiała być blisko ognia. Żel jest lodowaty, więc gdy padło "cięcie" i zgasiliśmy ogień, było strasznie zimno. Maria prawie wpadła w hipotermię!

Co sprawiło, że postawiłaś właśnie na Marię? Jednak to aktorka z niewielkim doświadczeniem.
Ona jest dla mnie niesamowitą aktorką. Jestem pewna, że zajdzie bardzo daleko w kinie międzynarodowym. Jest inteligentna, piękna, pracowita i niczego się nie boi. Poznałam ją na castingu do poprzedniego filmu pod tytułem Zobaczyłam twarz diabła. Był to krótki metraż, trwający 40 minut. Wtedy już szukałam osoby do roli Nawojki i tak padło na Marię. Teraz jesteśmy mocno połączone ze sobą i nadajemy na tych samych falach. Uwielbiam pracować z aktorami, których znam tak dobrze, że rozumiemy się bez słów. Tak miałam z tą ekipą. Wojtek Skibiński też grał u mnie po raz drugi. Tworzy się taka rodzina, a dzięki temu wszystko idzie szybciej.
Podoba mi się, że w Bądź wola moja dużo opowiadasz obrazem bez dialogów.
Lubię kino bez słów. W montażu skróciliśmy wiele scen dialogowych. W scenariuszu wszystko jest rozpisane szczegółowo, bo chcemy, by każdy mógł wszystko zrozumieć, gdy wysyłamy go do instytutu w kwestii finansowania. Nienawidzę tego. Dla mnie to nie jest kino. Postać, ciało, wzrok, tworzenie obrazów – o to w tym chodzi! Kiedy potrzebne są dialogi, to jest problem w pracy reżysera i brak pomysłu. Lepiej coś pokazać, by to przekazać. Obraz mówi więcej niż słowa.

