Więzienie Oz – zapomniany klasyk HBO
Na pytanie o najbardziej znany serial więzienny większość fanów historii odcinkowych bez zastanowienia odpowiedziałaby: Skazany na śmierć. Tylko nieliczni wspomnieliby o Więzieniu Oz – odważnej produkcji, która na początku XXI wieku przecierała szlaki współczesnej telewizji.
W powszechnej opinii to Rodzina Soprano była serialem, który rozpoczął złotą erę telewizji. To dzięki historii o mafii z New Jersey współczesne formaty odcinkowe prezentują tak wysoki poziom i wytyczają nowe kierunki w gatunkach telewizyjnych. Emitowany od 1999 roku format rzeczywiście rozpropagował serial jako zaawansowaną formę odcinkową. Pokazał szerokiej widowni, że produkcje telewizyjne nie są skazane na miałkie i odtwórcze historie. Zanim jednak poznaliśmy Tony’ego, doktor Melfi i pozostałych, HBO zaproponowało swoim odbiorcom nietuzinkową opowieść o życiu więziennym. Serial Więzienie Oz powstał w 1997 roku i miał w sobie dużo zarówno z Rodziny Soprano, Prawa ulicy, jak i z Aniołów w Ameryce. Ci, którzy dzisiaj uważają, że najbardziej odważne, brutalne i szokujące motywy widzieli w Grze o tron, Kronikach Times Square czy Czystej krwi, z pewnością przeżyją zaskoczenie podczas seansu Oz. Serial przed dwutysięcznym rokiem pokazywał takie rzeczy i poruszał takie tematy, których dziś, ze względu na poprawność polityczną, nikt by się raczej nie podjął.
Oz liczy 6 sezonów składających się w sumie z 56 odcinków. W pierwszym epizodzie poznajemy niejakiego Tobiasa Beechera, który jadąc samochodem pod wpływem alkoholu, zabija nastoletnią rowerzystkę. Skazany za popełnioną zbrodnię trafia do więzienia o zaostrzonym rygorze - Oswald State Correctional Facility (w skrócie OZ). Były prawnik bardzo szybko staje się ofiarą osadzonych tam bestii w ludzkiej skórze. Na celownik bierze go między innymi lider Aryjskiego Bractwa Vernon Schillinger. Beecher, podobnie jak dziesiątki osadzonych, przechodzi przez piekło. Nad wszystkim stara się zapanować kierownik Emerald City (jedno ze skrzydeł więzienia), Tim McManus oraz Naczelnik o politycznych ambicjach, Leo Glynn. Ciężko jednak ogarnąć tygiel kulturowy, w skład którego wchodzą wszelkiej maści przestępcy. Latynosi, muzułmanie, czarnoskórzy, włoska mafia, Aryjczycy – każda z grup prowadzi swoje interesy, opierające się głównie na przemocy, prostytucji i handlu narkotykami.
Serial Oz skupia się na codziennym więziennym znoju. Nie robi tego jednak w dokumentalistycznym stylu znamiennym dla Davida Simona i George’a Pelecanosa w Prawie ulicy czy Kronikach Times Square. Podejście Toma Fontany (twórca Oz) przypomina bardziej popularny w latach dziewięćdziesiątych Ostry dyżur. Równolegle toczy się kilka wątków związanych z głównymi bohaterami opowieści. Ich historie przeważnie są bardzo dramatyczne (a czasem również tragiczne), ale nie brakuje tutaj wątków obyczajowych, kryminalnych, a nawet komediowych. Zagłębiamy się w życie danych postaci, dzięki czemu stają się one nam niezwykle bliskie. W ten sposób pojawia się więź emocjonalna pomiędzy widzem a bohaterem, czyli coś, na co Simon i Pelecanos w swoich dziełach raczej nie stawiali. Dodatkowo każdy odcinek ma narratora, który łamiąc czwartą ścianę, zwraca się bezpośrednio do widza. Jest nim jeden z osadzonych – poruszający się na wózku inwalidzkim Augustus Hill. Skazaniec, używając metafor i parabol, zestawia wydarzenia ekranowe z filozofią, psychologią i polityką. Dzięki temu, na fabułę możemy spojrzeć z szerszej perspektywy i odnieść ją do złożonych mechanizmów społecznych.
To, że Więzienie Oz ma swoje lata, widać w wielu miejscach. Zestawiając pewne rozwiązania formalne ze współczesną konstrukcją seriali, zauważymy ewolucję, jaką przeszła forma odcinkowa przez ostatnie dwadzieścia lat. Przykładowo, zamiast wciąż przeplatających się wątków, mamy tutaj ich szeregowanie. W każdym epizodzie historie toczą się po kolei. Przypomina to bardziej konwencję teatralną lub literacką, a nie telewizyjną. Oglądamy więc najpierw zmagania Beechera z Schillingerem, a gdy dany fragment ich wspólnej opowieści dobiegnie do końca, na scenę wchodzą kolejni bohaterowie. Takie podejście ma swoje plusy, bo czuć, że twórcy chcieli tutaj zachować porządek fabularny. Z drugiej strony jednak możliwość żonglowania historiami pozwala dziś twórcom właściwie eskalować napięcie. Na szczęście Oz i bez tego potrafi wywoływać odpowiednie emocje.
Gwałty zbiorowe, dekapitacje, morderstwa dzieci, wszelkiego rodzaju poniżenia i upodlenia – takimi motywami przepełniony jest serial. To jedna z mocniejszych telewizyjnych rzeczy. Pełna nagość (głównie męska) jest tutaj na porządku dziennym, podobnie jak obrazowe sceny przemocy i seksu. W dzisiejszych czasach serial ten w takiej formie nie miałby racji bytu. Przed 2000 rokiem można było sobie pozwolić na więcej, co twórcy skwapliwie wykorzystali. Personifikacją całego zła jest tutaj nazista Schillinger grany brawurowo przez J.K. Simmonsa. Poglądy na temat czystości rasy nie przeszkadzają mu w gwałtach i regularnych stosunkach homoseksualnych z współwięźniami. Mury placówki przepełnione są wszelkiego rodzaju wynaturzeniami i patologiami. Twórcy nie mają problemu, żeby o nich mówić otwarcie i pokazywać je w całej okazałości. Da się odczuć jednak, że nie jest to jedynie (tak jak często współcześnie) szokowanie dla samego szokowania. Idzie za tym konkretny komentarz, którego dopełnienie stanowi metaforyczna narracja. Poza tym, w Oz jest również dobro. Reprezentują je zarówno zarządcy i niektórzy strażnicy, jak i paru osadzonych. Przesłaniem serialu jest odkupienie win, resocjalizacja i szansa na nowy początek. Powyższe zostaje często zestawiane z ludzką słabością i systemem pozbawionym litości dla byłych skazańców. Serial zabiera też głos w sprawie kary śmierci. Jest tutaj zarówno zdecydowany sprzeciw, jak i konstruktywny głos w dyskusji na temat recydywistów i osób, które nie powrócą już na łono społeczeństwa. Niezależnie, jaka zbrodnia została popełniona, każdy ma prawo do godności i życia. Jednym z pozytywnych bohaterów Oz jest katolicki ksiądz, który podchodzi z szacunkiem nawet do najbardziej zepsutych skazańców.
Bohaterowie i aktorzy ich portretujący są bez wątpienia największą siłą Oz. W serialu bardzo dużo się mówi. Są tu zarówno dialogi, jak i monologi inspirowane często klasyką literatury i dramatu. Widać zaangażowanie aktorów. Dzięki temu postacie zyskują na autentyczności i są naprawdę dobrze podbudowane psychologicznie. W połowie serialu znamy daną osobę już tak dobrze, że jesteśmy w stanie przewidzieć jej działania. Każdy ma swój charakter, temperament i styl. Nikt tu nie jest taki sam. Prym wiedzie zwyrodnialec Schillinger grany brawurowo przez J.K. Simmonsa. Ci, którzy uważają Terence’a Fletchera z Whiplash w jego wykonaniu za wyjątkowego łajdaka, powinni poznać Vernona. Dyrygent w swojej złowieszczości nie umywa się do tego potwora. Świetną rolę tworzy też Adewale Akinnuoye-Agbaje (Zagubieni), wcielający się w silnego, ale zepsutego Afrykanina. Narratora portretuje Harold Perrineau (Zagubieni), a w pozostałych rolach zobaczymy między innymi aktorów takich jak: Ernie Hudson (Pogromcy duchów), Lauren Vélez (Dexter), Kirk Acevedo (Fringe: Na granicy światów), Christopher Meloni (Happy!) czy David Zayas (Dexter). Mamy tu więc śmietankę aktorską, którą kilka lat później mogliśmy oglądać w najważniejszych serialach telewizyjnych. W Oz obecna jest również Edie Falco. Artystka, zanim jeszcze stała się gwiazdą Rodziny Soprano, stworzyła rolę podobną do tej z Siostry Jackie. Na drugim planie odnajdziemy natomiast Lance’a Reddicka (kultowa kreacja w Prawie ulicy) i nieodżałowanego Luke’a Perry’ego, wcielającego się w postać zgoła inną niż ta z Beverly Hills, 90210 czy Riverdale.
Więzienie Oz nie jest oczywiście serialem idealnym. W połowie czwartego sezonu produkcja nieznacznie obniża poziom. Czuć, że scenarzystom skończyły się pomysły, bo zaczęli ogrywać wykorzystane już schematy. Wkrótce na pierwszym planie znalazły się nieoczekiwane zgony głównych bohaterów. Trup zaczął ścielić się tak gęsto, że zamiast napięcia pojawiła się śmieszność. W finałowym sezonie udało się jednak zaprezentować widzom kilka solidnych odcinków, dzięki czemu serial pożegnał się z oglądającymi w chwale. Jak na sześć serii i tak udało się długo utrzymać wysoki poziom. Nie istnieje chyba serial, który na przestrzeni wielu sezonów prezentowałby tę samą solidną jakość.
Najważniejsze jednak, że Więzienie Oz wciąż się broni. To produkcja, która nadal wciąga fabularnie, fascynuje i szokuje. Poruszane problemy dają do myślenia i o dziwo nadal są aktualne. Co więcej, bardzo skrupulatnie przedstawia smutny los skazańców. Nie romantyzuje kultury więziennej, ale też nie jest ślepy na beznadzieję, w której bytują desperaci. Błędy życiowe sprawiają, że dana osoba trafia do piekielnej placówki. Miejsce, mające docelowo pomóc w resocjalizacji, łamie jednostkę, psuje moralnie i pozbawia jakiejkolwiek nadziei na lepszą przyszłość. Oswald State Correctional Facility to fikcyjne miejsce, ale możemy się domyślać, że takie zakłady zamknięte istnieją naprawdę. Świat wciąż się rozwija i ewoluuje. Czy mamy pewność, że w tych zapomnianych przez Boga miejscach również zachodzą zmiany? A może tam czas się zatrzymał?