Film zdobył status kultowego, a książka zyskała drugie życie. Poznajcie Harry'ego Angela
Nowy Orlean, voodoo, gęsta i duszna atmosfera bagien Luizjany, a także genialna rola Roberta De Niro. Jeśli nie znacie tego filmu, czas to zmienić.
Zaryzykuję stwierdzenie, że większość czytelników i czytelniczek portalu naEKRANIE.pl nie kojarzy nazwiska Williama Hjortsberga. Nie świadczy to jednak o słabej znajomości literatury, lecz raczej o tym, że twórczość autora dotarła do Polski stosunkowo późno. To jeden z tych przypadków, gdy ekranizacja wyprzedziła wydanie książki w języku polskim. Mowa oczywiście o filmie Harry Angel w reżyserii Alana Parkera z 1985 roku.
Hjortsberg urodził się w Nowym Jorku w 1941 roku jako jedyne dziecko Szweda i Szwajcarki. Jego ojciec, Helge, był marynarzem, który zdezerterował ze statku właśnie w tym mieście, a później prowadził odnoszącą sukcesy szwedzką restaurację. Gdy William miał dziesięć lat, ojciec zmarł i pozostawił rodzinę bez środków do życia. Matka, Ida, pracowała jako służąca, by utrzymać dom.
Mimo trudnej sytuacji materialnej Hjortsberg ukończył filologię angielską na Dartmouth College w stanie New Hampshire, a następnie rozpoczął studia na Yale University, których jednak nie dokończył. Wyniósł stamtąd coś innego – przyjaźń z Thomasem McGuanem, który pomógł mu wydać debiutancką powieść Alp w 1969 roku. Wcześniej rękopis był wielokrotnie odrzucany przez wydawców. W latach 70. Hjortsberg należał do kręgu amerykańskich pisarzy – bohemy związanej z Montaną i Nowym Jorkiem. Przyjaźnił się nie tylko z McGuanem, ale też z Richardem Brautiganem i Jimem Harrisonem – twórcami, którzy podobnie jak on balansowali między literaturą wysoką a popularną.
Debiut już wtedy zdradzał upodobanie Hjortsberga do łączenia i przekraczania gatunków – Alp to surrealistyczna komedia rozgrywająca się w szwajcarskich Alpach. Druga książka, Gray Matters z 1971 roku, publikowana najpierw w odcinkach w magazynie "Playboy", a następnie wydana przez Simon & Schuster (to samo wydawnictwo, które opublikowało debiut), należała już do nurtu postapokaliptycznego science fiction.
Oba tytuły ugruntowały pozycję Hjortsberga jako pisarza – może nie komercyjnie rozchwytywanego, ale w pełni oddanego swojej twórczości. Przełom miał jednak nadejść dopiero w 1978 roku wraz z powieścią Falling Angel. Stanowiła ona niezwykłe połączenie czarnego kryminału w stylu lat pięćdziesiątych z elementami horroru okultystycznego. Początkowo, wydana w twardej oprawie, wzbudziła jedynie umiarkowane zainteresowanie. Dopiero rok później, gdy ukazała się w tańszej, kieszonkowej wersji, zaczęła zdobywać czytelników i krytyków, trafiając na listy bestsellerów wydawnictwa Pocket Books. Choć Hjortsberg pozostaje dziś pisarzem raczej mniej znanym, jego kariera rozwijała się w czasie, gdy amerykańska literatura popularna przeżywała renesans — obok Stephena Kinga, Petera Strauba czy Anne Rice. W tym sensie Falling Angel było częścią szerszej fali łączenia horroru z gatunkami mainstreamowymi.

Akcja Falling Angel rozgrywa się w Nowym Jorku lat pięćdziesiątych. Prywatny detektyw Harry Angel zostaje zatrudniony przez tajemniczego prawnika Louisa Cyphre’a, by odnaleźć zaginionego piosenkarza Johnny’ego Favourite’a – dawnego idola sprzed wojny, który po hospitalizacji w zakładzie psychiatrycznym zniknął bez śladu. Z pozoru rutynowe śledztwo szybko przeistacza się w mroczną podróż po zaułkach nowojorskiego półświatka, wypełnioną jazzem, magią voodoo, sektami i przemocą.
Już po premierze pierwszego wydania wytwórnia Paramount Pictures wykupiła prawa do ekranizacji powieści. Studio dostrzegło w niej potencjał — rzadko spotykane połączenie noir, horroru i symboliki okultystycznej — i postanowiło rozwijać projekt jako film klasy A. Uznano, że najlepszym rozwiązaniem będzie powierzenie adaptacji samemu autorowi. Hjortsberg miał już pewne doświadczenie w pisaniu dla kina – rok wcześniej pojawiła się niskobudżetowa komedia kryminalna Thunder and Lightning (1977), do której stworzył scenariusz pod czujnym okiem Rogera Cormana.
Pierwszy scenariusz Falling Angel, napisany przez Hjortsberga na zlecenie Paramount, powstał w 1978 roku. Dzięki jego przyjacielowi, scenografowi Dickowi Sylbertowi (laureatowi Oscara za Chinatown), tekst trafił na biurko Roberta Evansa, ówczesnego szefa produkcji Paramount Pictures. To ten sam Evans, który odpowiadał za takie filmy jak Dziecko Rosemary (1968), Ojciec chrzestny (1972) czy Chinatown (1974).
Evans miał wobec projektu duże ambicje – chciał, by Falling Angel stało się jego kolejnym filmem z silnym, autorskim rysem i gwiazdorską obsadą. W prasie branżowej pojawiały się wówczas wzmianki o rozmowach z Johnem Frankenheimerem, który miał stanąć za kamerą, oraz o zainteresowaniu Dustina Hoffmana rolą głównego bohatera, czyli Harry’ego Angela. Projekt rozwijano intensywnie w ramach Paramount, jednak po serii zmian kierownictwa wytwórni i kilku problemach finansowych związanych z innymi produkcjami Evansa, prace nad filmem zaczęły się przeciągać.
W tym samym czasie Evans stopniowo tracił wpływy w studiu – jego rola jako producenta niezależnego od Paramount rosła, ale wewnętrzna pozycja w wytwórni słabła. W efekcie projekt Falling Angel został tymczasowo odłożony. Scenariusz przeleżał kilka lat w szufladzie, zanim prawa Paramount do niego wygasły. Wtedy Hjortsberg zaczął szukać innego zainteresowanego ekranizacją. Jeden z konceptów trafił nawet do Roberta Redforda. Podobno zawsze słyszał to samo pytanie: "Czemu to nie ma szczęśliwego zakończenia?". Lata 70. były czasem, gdy Hollywood eksperymentowało z mrocznymi, autorskimi historiami, ale końcówka dekady przyniosła odwrót w stronę kina rozrywkowego po sukcesie Gwiezdnych wojen. Falling Angel – z całą swoją diaboliczną symboliką i brakiem katharsis – nie mieściło się już w nowej logice rynku.

Dopiero w 1985 roku za sprawą Alana Parkera sprawa ruszyła do przodu, a to dzięki pomysłowi, który autorowi podsunął Brian DePalma jeszcze w 1979 roku. Jak sam autor wspominał na swojej stronie:
I to jest właściwie jedna z ważniejszych zmian względem powieści, czyli przeniesienie miejsca akcji do Nowego Orleanu. Hjortsberg napisał powieść, która miała stanowić hołd dla starych kryminałów z wielkim miastem i jazzem w tle. Natomiast Alan Parker, dalej utrzymując opowieść w kryminalnym stylu, skorzystał z obecnego w niej motywu voodoo i przekuł go na mistyczną i gęstą atmosferę bagien Luizjany. Tylko początkowa, niedługa część filmu dzieje się w Nowym Jorku. Co ciekawe, z produkcji początkowo usunięto sceny seksu, które nie spodobały się Motion Picture Association of America. Przyznano mu kategorię wiekową X, czyli taką samą, jaką otrzymywały filmy pornograficzne. W efekcie mogło to bardzo ograniczyć dystrybucję.
Po premierze Angel Heart krytycy byli podzieleni – jedni zachwycali się gęstą, duszną atmosferą i odważnym połączeniem gatunków, inni zarzucali Parkerowi pretensjonalność i zbytnią stylizację. Z czasem jednak film zdobył status kultowego, a książka Hjortsberga zyskała drugie życie. Do dzisiaj film stanowi wzorcowe połączenie kina noir, horroru okultystycznego i stylistyki kojarzonej z Głębokim Południem. Jest też świetnym przykładem tego, jak można balansować na granicy kiczu i jakościowego kina.
W Polsce powieść Hjortsberga ukazała się dopiero w latach 90., i to pod tytułem Harry Angel – tym samym, który polscy dystrybutorzy nadali filmowi. Co ciekawe, Angel Heart dopiero teraz doczekał się swojej pełnej kinowej premiery w naszym kraju. 10 października film wraca na duży ekran dzięki firmie Reset. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zobaczyć tego kultowego dzieła, nie zwlekajcie z zakupem biletów. Zwłaszcza że tym razem możecie zanurzyć się w jego mroczny świat w odświeżonej, cyfrowej wersji.


